szerzej:
Sezon jednym słowem: rewelacyjny - z nawiązaniem do angielskiego revelation, czyli odkrycie, bo odkryć było dużo w tym roku.
Zacznę od tego, że zbieraczem grzybów jestem ledwie od poprzedniego roku (pomijając czasy dziecięce i jakieś przypadkowo zebrane prawdziwki czy kurki) - i były to w zeszłym roku typowe zbiory typowego grzybiarza: prawdziwki, podgrzybki, koźlarze, kurki, kanie. Pod koniec sezonu odkryłem borowika ceglastopororego, to jedyny "wynalazek". I wtedy zacząłem czytać i starać się uczyć.
A w tym roku próbowałem coś tam w czerwcu i później latem - bez efektu. Na początku września (pierwsze zbiory 07.09. 20) pojawiły się prawdziwki i trochę podgrzybków. Potem z powodu suszy znikły - i zacząłem stosować wiedzę z internetu: w suchym okresie pojawiła się masa muchomorów czerwieniejących (kiedy nie było nic innego), potem gołąbki wszelkiego rodzaju: moje ulubione zielonawofioletowe, wyborne, trafiły się śliczne (przez niektóre atlasy odradzane) i jeszcze kilka. Przy zbieraniu gołąbków, przyznam się, kierowałem się prawie zawsze próbą smakową (po czasie zielonawofioletowe odróżniałem już bez próby) - jak nie piecze, to jadalny (ile razy sparzyłem sobie język, to tylko ja wiem). W każdym razie z żadnego grzybobrania nie wracałem z pustymi rękami.
W październiku wybrałem się też raz w pomorskie gaje sosnowe po podgrzybki brunatne: podgrzybków znalazłem raptem 3, ale wyprawa (ponad 90 km w jedną stronę) i tak była warta, bo znalazłem maślaki pstre w dużych ilościach, płachetki zwyczajne i siedzunia sosnowego (wszystkie gatunki po raz pierwszy). Potem (przełom października-listopada) pojawiły się znów podgrzybki i trochę prawdziwków. A pod koniec listopada i na początku grudnia nowe odkrycie: lejkowiec dęty, których znalazłem 3 stanowiska, a jak smakuje, nie muszę mówić nikomu, kto kiedykolwiek jadł. Poza tym pieprznik trąbkowy, i na przełomie listopada/grudnia zaczęły się pojawiać grzyby późnojesienne i zimowe: raz zebrałem sporo boczniaka ostrygowatego, uszaka bzowego, no i wreszcie płomiennicę zimową, którą zbieram do teraz i jeszcze dłużej, bo jest znakomita.
Łącznie naliczyłem od 7. września 54 wyprawy po grzyby, z czego tylko 2 to puste przebiegi, a jakieś 3-4 to zbiory symboliczne kilku sztuk, więc nie narzekam.
Podsumowanie - nowe odkryte grzyby, ich plusy i minusy:
1. muchomor czerwieniejący:
+ rośnie, kiedy nie ma innych grzybów (susza),
+ łatwy w identyfikacji,
+ całkiem smaczny,
- kruchy, nie nadaje się raczej do przetwórstwa, najlepszy na świeżo,
- "muchomor" w nazwie, co wielu odstrasza (ale to wada nie dla mnie).
2. gołąbek zielonawofioletowy:
+ łatwy do identyfikacji (jak na gołąbka),
+ bardzo smaczny i jędrny, nadaje się i do smażenia i do marynowania,
+ też występuje, kiedy innych grzybów nie ma,
- trudno znaleźć nieuszkodzony owocnik, prawie zawsze ślimaki zeżrą blaszki, a często cały kapelusz.
3. lejkowiec dęty:
+ jak się znajdzie, to zwykle dużo (rosną gromadnie),
+ robaki się ich praktycznie nie imają,
+ świetny zapach, znakomity na farsz do pierogów,
- minusów nie widzę.
4. płomiennica zimowa:
+ jak już są, to zwykle w dużej ilości,
+ bardzo smaczne (i podobno zdrowe), świetne do zupy i nie tylko,
+ rosną przez całą zimę w okresach bezmroźnych, a mróz im nie szkodzi, tylko zatrzymuje wzrost,
+ robaków też w nich nie uświadczyłem, ale może to po prostu kwestia pory roku,
- zwykle są małe i trudno nazbierać dużą ilość.
5. pieprznik trąbkowy:
+ rośnie do grudnia, dość smaczny, ale za mało zebrałem, żeby coś więcej powiedzieć
- bardzo drobny, trzeba zebrać dużą ilość
6. Uszak bzowy:
+ jedyna w swoim rodzaju "chrząstkowa" konsystencja,
+ fajny dodatek do zup i innych dań,
- nie smażyć na patelni! - strzelają i potrafią rozpełznąć się na pół kuchni, przetestowałem,
- nie ma w zasadzie jakiegoś konkretnego smaku i zapachu.
7. boczniak ostrygowaty:
+ jak się znajdzie, to mogą być całe kilogramy,
+ smaczny, świetny do zrobienia zupy ala flaczki,
- przerośnięty robi się łykowaty a nawet "tekturowy" w konsystencji.
8. Maślak pstry, siedzuń sosnowy, płachetka - wszystkie znalazłem tylko raz nie w "moich" lasach, więc niewiele mogę powiedzieć, wszystkie smaczne, ale smakiem zdecydowanie wyróżnia się siedzuń.
Z innych nowo odkrytych grzybów warto wspomnieć gąsówkę fioletowawą - jakoś smakiem mnie nie urzekła (choć smaczna), za to świetnie wygląda w marynacie: stalowoszara :) oraz kolczaki obłączaste i rudawe - w smaku niewybitne, ale rosną do grudnia (a może i dłużej?).
Z grzybów jadalnych, których nie polecam i już nie zbieram: lakówka ametystowa (bez smaku), drobnołuszczak jeleni (jakiś dziwny posmak), gołąbek brudnożółty (bez smaku i zapachu, na siłę można użyć jako wypełniacz), gołąbek czarniawy (twardy, gumowaty w konsystencji).
To tyle moich wrażeń i wspomnień z minionego roku. Ilościowo nie było jakichś setek na godzinę, jak czytałem w innych doniesieniach, ale i tak bardzo sobie ten miniony rok chwalę, przede wszystkim ze względu na poznanie tylu nowych grzybów. A to przekłada się na to, że rzadko wraca się do domu "na pusto". A po drugie poznawanie nowych gatunków to też wielka frajda, więc wszystkim polecam - oczywiście z zachowaniem ostrożności (po czasie to się łatwo pisze, ale przy większości nowych gatunków spędzałem po kilka godzin na wertowaniu atlasów, sprawdzaniu wysypu itd.). Mimo wszystko wg mnie warto.
szerzej:
Ogólnie podsumowując, ten sezon był jak sinusoida – wysypy przeplatały się z okresami całkowitego „bezgrzybia”, okresy suszy dość skutecznie blokowały rozpędzający się wysyp i opóźniały kolejny. Mimo wszystko jestem bardzo zadowolony z tego co udało się znaleźć jak i ilości grzybów. Dawno już nie miałem tak obfitych zbiorów kurek, a do tej pory nigdy nie zdarzyło się, żeby to borowiki były dominującym gatunkiem w koszu. Natomiast zaskakująco mało pojawiało się koźlarzy wszelkiej maści, nawet w stuprocentowych miejscówkach. Na wszystkie grzybobrania wybrałem najbliżej mnie leżący fragment lasu i stałe miejscówki.
Sezon rozpocząłem 21 czerwca pierwszymi „usiatkami” i „ceglasiami” spotkanymi na wycieczce rowerowej. Wreszcie udało mi się też przekonać rodzinę, że ceglaś „nie gryzie” i nie jest z niego „taki straszny diabeł (albo szatan 😉), jak go malują”. Zajęło mi to tylko 2 lata 😄 Już tydzień później zaczął się wysyp kurek i ten był bardzo, bardzo zacny. Zaskoczyła duża ilość pieprznika bladego. Mocno ruszyły też borowiki usiatkowane (ale tylko w jednym miejscu) i zdarzały się ceglastopore. I tak minął „kurkowy” lipiec. Niestety w tym czasie dały się we znaki robale i ślimaki. Praktycznie wszystko, co nie było kurką było zaczerwione. Sierpień to czas suszy, która praktycznie do zera wyhamowała grzyby na cały miesiąc. Początek września przyniósł bardzo oczekiwane deszcze, ale dopiero dwa tygodnie później ruszył wysyp prawdziwków i ceglastoporych. I chociaż był obfity (nie chodzę po typowo „prawdziwkowych” lasach więc trzycyfrowy wynik grzybobrania jest super osiągnięciem) to nie ruszył wszędzie. Tylko na 1/3 miejscówek można było nazbierać. I w momencie gdy wydawało się, że wysyp się rozkręcił na dobre – znów przyszła susza i wszystko zahamowała ☹️ Tuż przed nią pojawiły się opieńki, ale na krótko (około dwa tygodnie) i tylko miejscami (co nie znaczy, że nie dało się naciąć całego kosza). Zaczął się okres niepewności. Czy to już koniec sezonu? Czy pojawi się cokolwiek? Przez kolejny miesiąc moja cierpliwość była wystawiana na nie lada próbę. I kiedy już miałem odpuścić, ruszyły podgrzybki w lasach iglastych na przełomie października i listopada ostatni raz dając radochę z dźwigania pełnego kosza. Sezon udało się zakończyć 26 grudnia, kiedy pierwszy raz w „karierze” uzbierałem płomiennicę zimową.
I mimo że upływający rok był spod znaku „kurnawirusa”, las był jednym z niewielu miejsc gdzie można było na chwilę o nim zapomnieć. Serdecznie wszystkich pozdrawiam i oby przyszły sezon przyniósł co najmniej tyle samo radochy ze zbierania grzybów i jeszcze więcej ciekawych odkryć 👍 🍾🍾
szerzej:
Mimo że nic nie zebrałem, to i tak jestem zadowolony, bo pierwszy raz znalazłem płomiennice zimowe w innym miejscu niż moja stała od jakiegoś czasu miejscówka. A to - według moich dotychczasowych doświadczeń - daje nadzieję, że skoro jest trochę, to może być znacznie więcej w okolicy. Poczekam tylko, aż śnieg zejdzie (od jutra kilka st. C. na plusie).
szerzej:
Okazuje się, że faktycznie - jak inni pisali - nie tak łatwo znaleźć płomiennice, jak mi się wydawało po pierwszym jej trafieniu, a potem jeszcze dwóch stanowisk w okolicy (wszystkie w promieniu 500 m lub mniej). W lasach Jagodnika raczej trudno ją znaleźć - a łaziłem prawie 2 godziny.
szerzej:
Wniosek nr 1: nie zawsze mnogość zwalonych pni liściastych drzew daje szansę na znalezienie płomiennic zimowych (mają widać swoje terytoria, a gdzie indziej nie występują).
Wniosek nr 2: nie zawsze długość grzybobrania i włożony wysiłek (cały czas czuję nogi, jakbym przeszedł 10 km, a nie 4) przekłada się na wielkość zbioru... ale to chyba każdy wie :)
szerzej:
Na początku była wielka radość z widoku tylu kapeluszy na jednym zwalonym pniu, przysypanych śniegiem - na szczęście są na tyle ogromne (największy 15 cm), że i tak były dobrze widoczne. Niestety przepadła mi fotka boczniaków w naturze, bo mój telefon powiedział "do widzenia" przy próbie zrobienia zdjęcia - przy 50% naładowania:/. Na szczęście nowy telefon już czeka na rozpakowanie, więc w końcu te problemy się skończą. Potem radość przerodziła się w zwątpienie, bo zaniepokoiły mnie białe kosmki na trzonach grzybów - i wioząc grzyby do domu byłem już prawie pewny, że wiozę łyczniki późne, a nie boczniaki. Po powrocie do domu i dokładnym sprawdzeniu atlasów powróciła radość - te kosmki to resztki grzybni, która może występować u podstawy trzonu. Łyczników trochę wcześniej widywałem i one też mają takie kosmki czy łuski, ale trzon jest żółty i wyraźnie odcięty od blaszek, a tu blaszki schodzą prawie po całej długości trzonu. No i łyczniki nie dorastają raczej takich rozmiarów...
szerzej:
Wydaje mi się, że lejkowce dęte dobrze znoszą mrozy (brak miękkich tkanek) i to je nawet konserwuje - mimo że zebrane są dość sfatygowane, ponadgryzane przez ślimaki i podwiędnięte na brzegach kielicha, to wciąż nadają się do konsumpcji i do suszenia. Natomiast na sędziwy wiek nawet lejkowiec dęty nie jest odporny i myślę, że po zapowiadanym od jutra ociepleniu, te, które dotąd przetrwały, sczezną w ciągu kilku dni.
szerzej:
Lejkowce tylko niektóre (poniżej 10%) trochę rozlazłe - te zostały w lesie albo odrzuciłem przy wykładaniu. Reszta w formie może nie topowej, ale zdecydowanie do spożycia - trochę podsuszone, trochę potargane, co im raczej nie szkodzi. Pierwszy raz wpadłem na "genialny" :) sposób na dokładne liczenie grzybów (pewnie wielu stosuje go od dawna) - liczyć przy wykładaniu na stół, zamiast potem po wyłożeniu albo ze zdjęcia.
szerzej:
Płomiennice - ok. 40-50, ale drobnica, więc do statystyk liczę po jednej za każde stanowisko - 3. Uszaki - ok. 25, liczę za 5 (część może być do odrzutu, czekam, aż odtają. Lejkowce - 70+, liczę za 18. A podgrzybek jako jeden podgrzybek :). Miałem plany, żeby powłóczyć się dziś dłużej (w lesie byłem raptem godzinę i kwadrans), ale pieruńskie zimno - poniżej zera i wiatr - połączone z nagrodą w postaci lejkowców (mam ostatnio jakoś szczęście do pieprznikowatych) skłoniły mnie do szybszego odwrotu.
szerzej:
Niektóre "trąbki" były lekko przyprószone śniegiem, co wbrew pozorom ułatwiało szukanie, bo śnieg na ściółce zdążył stopnieć, więc się wyróżniały. Aha, zapomniałem dodać, że wszystkie grzyby do statystyk dzielone przez 4 (a jest ich ponad 100)
szerzej:
Wracając do samochodu minąłem pana idącego dziarski krokiem, jakby z wyraźnym celem. Czyżby szedł po "moje" płomiennice? Jeśli tak, smacznego, a może szedł w całkiem innym celu...
szerzej:
Podobno płomiennica całkiem smaczna (pierwszy raz zebrałem). Jeszcze dziś próba smakowa.
szerzej:
Ogólnie grzyby jeszcze rosną, ale coraz mniej. Widać sporo gołąbków brudnożółtych (nie zbieram) i czerwonych bukowych/wymiotnych, jakieś niejadalne mleczaje, gąski mydlane i sporo drobnicy, której nie umiem zidentyfikować, więc las jeszcze nie udał się do snu zimowego.
szerzej:
Pewnie mógłbym zebrać sporo więcej grzybów - zwłaszcza nastawiony byłem na boczniaki, których dotąd nie zbierałem, ale zimno w połączeniu z przenikliwym wiatrem wypędziły mnie z lasu po godzinie.