szerzej:
Rok 2020, rok inny niż wszystkie inne dotychczasowe roki. Zaczął się niepozornie od STYCZNIA, w którym jeszcze nieświadomy tego co nas wszystkich czeka, podziwiałem całą plejadę kisieli galaretek i płomiennych grzybków. W LUTYM obiektem moich westchnień oprócz uprzednich były dodatkowo uszaki bzowe, czarki i żagwie zimowe. No i nastała MARZEC. Marzec, który odwrócił do góry nogami cały świat i zburzył podwaliny ówczesnej ludzkości. Aczkolwiek w moim przypadku marzec był pierwszą osobliwością w bardzo pozytywnym znaczeniu. Miałem przyjemność przez 3 tygodnie zaprzyjaźnić się z lasem bukowym w przeuroczych pomorskich okolicach Skarszew (pozdrowienia dla Grzybowego Kapelusza i całego grona Pomorzan). Właśnie tam ekscytowałem się czarkami rosnącymi w nadzwyczajnym towarzystwie rosnących dziko przebiśniegów, przylaszczek i kilku krzewów wawrzynka wilczełyko:-))). KWIECIEŃ plecień zaczął się fantastycznie od obcowania z przeuroczymi czeszkami, jednakże ze względu na suszę młode jędrne czeszki uschły w kwiecie wieku. Nadszedł MAJ i traumatyczne oczekiwanie na pierwsze rurkowce. No i stało się, 31 maja pierwszy koźlarz pomarańczowożółty. CZERWIEC zaczął się suszą i mimo wszystko rewelacyjnym, upragnionym, pierwszym wysypem koźlarza czerwonego osikowego. Po tygodniowych opadach 20 czerwca zaczął się raj. Właśnie w tym dniu spotkałem drugą tegoroczną osobliwość, odwiedziłem stanowisko uszaka bzowego, który w promieniach słońca pokazał mi oblicze, jakiego jeszcze moje oczy nie widziały. A w kolejnych dniach sypnęło koźlarzami grabowymi i usiatkami. W LIPCU jak to w lipcu w moim lesie. Festiwal koźlarzy grabowych, czerwonych i pomarańczowożółtych, do których, w drugiej połowie miesiąca dołączyły pierwsze borowiki szlachetne i ukochane koźlarze czerwone dębowe. Nie mogłoby się w lipcu obejść bez kolejnych osobliwości. Niewątpliwie należy do nich ponad pięćdziesięcioosobowa rodzinka koźlarza pomarańczowożółtego pod 3 młodymi świerkami. Również lipcowe spotkanie z anielską piestrzycą kędzierzawą i uroczą korzeniówką pospolitą nie należy do codzienności. SIERPIEŃ przyniósł załamanie w grzybności, a raczej panująca susza. Co prawda znajdowałem czerwone i grabowe, ale nie były to grzybobrania, o których pamięta się latami. No i nastał przełomowy WRZESIEŃ. Zrobiło się bardziej wilgotno, co bezpośrednio przełożyło się na osobliwy wysyp borowików szlachetnych. Właśnie takie widoki pamięta się długimi latami. 9-go września moje dróżki pokryły się kilkunasto i kilkudziesięcioosobowymi rodzinkami równiótkich jak z pod linijki bielutkich borowików. Za borowikami podążyły czerwone dębowe. I właśnie z nimi przeżyłem drugą sierpniową osobliwość. 25-go późnym wieczorem ale już w egipskich ciemnościach, zamierzałem szybko (tzn 5 min) zweryfikować tygodniowe nagrania w fotopułapce. Jakież było moje zdziwienie, jak w świetle smartphonowej latarki korzenie koźlarzy czerwonych dębowych, świeciły jak fluoroscencyjne zabawki. I tak 5 minut zamieniło się w godzinę, a nagrania zwierząt zamieniły się w nagrania nocnych kozaków czerwonych. We wrześniu jeszcze koźlarze grabowe miały swoje drugie 5 minut a opieńka swoje pierwsze 5 minut. PAŹDZIERNIK można podzielić na dwie równe połowy i jedną osobliwość. Pierwsza połowa czerwonokoźlarzowa a druga podgrzybkowa. No i osobliwość, przeurocze młodziutkie borowiki sosnowe na które polowałem 5-krotnie, niestety w 4 przypadkach zastałem tylko obierki. LISTOPAD spędziłem teoretycznie już tylko na nadbużańskich piaskach, gdzie zatracałem się w zamykaniu licznika podgrzybków najpierw w okolicy 400-u a później 200-u oraz niekończącej się zabawie w chowanego z zielonkami. Jednak nie zaniechałem czerwonych, miałem 2-krotną przyjemność spotkania, z czego 20-go ostatniego spotkania i pożegnania. Listopad zakończył się kolejną osobliwością, 29-go kilka godzin zabawy z podgrzybkowymi bałwankami. GRUDZIEŃ już tylko z rozkoszą duchową. I znów podziwianie kisieli i galaretek oraz płonących zimówek. A na zakończenie roku chyba największa OSOBLIWOŚĆ. Splot specyficznych warunków sprawił, że przy udziale łojówki różowawej miałem przyjemność przez kilka godzin zachwycać się fenomenem zjawiska lodowych włosów. Tak więc dziękuję wszystkim za ten paradoksalnie jednocześnie tragiczny jak i wspaniały pełen osobliwości rok. Dziękuję za miłe komentarze i jednocześnie oświadczam, że nie jestem żadnym znawcą itd., ja tylko po prostu w lesie spędzam każda wolna chwilę, co ma wprost proporcjonalne przełożenie na ilość znalezionych osobliwości, takie tam statystyczne bzdety;-). Spędzajcie w lesie więcej czasu a będzie Wam również dane doznawać takich rozkoszy duchowych, czego Wam Wszystkim serdecznie życzę w Nowym Roku. Buziaki i do usłyszenia już za chwilę.
szerzej:
Witajcie. Po świątecznym obżarstwie (i nie ukrywam pijaństwie) jak z rana za oknem ujrzałem piękne jaskrawe słoneczko i zaszronione drzewa wiedziałem, że kilka porannych godzin spędzę w lesie. Wiedziałem również, że przy mrozie trafię na Pwdre Ser w najpiękniejszej jego postaci, mojej ulubionej czyli krystalicznie diamentowej. Wiedziałem, że trafię jakieś aksamitne zimóweczki. Wiedziałem, że bobrowa kraina ukaże oblicze lodowej krainy. Wiedziałem, że w Wigilię było +10 przy totalnej wilgotności a dzisiejszej nocy -10 stopni i są to idealne warunki do wystąpienia zjawiska fenomenu zimowego lasu, ale nie wiedziałem a nawet nie śniłem i nie marzyłem, że będę mógł przez kilka godzin podziwiać arcypiękny fenomen powolnej krystalizacji cząsteczek wody. Ach ta łojówka, ach te grzyby, tak to mnie mogą zaskakiwać a ja mogę je odkrywać do końca życia. Buziaki.
szerzej:
Witajcie. W związku z powyższym, iż to ostatni weekend przed Wigilią i Świętami las zafundował mi dzisiaj iście świąteczny spacer i nastrój. Teoretycznie trasa ta samo co uprzednio (bagna), aczkolwiek nawet się nie spodziewałem takiej mnogości gatunków. Dziękuję Ci kochany Lesie. Najwspanialszy prezent.
Wszystkim forumowiczom życzę zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia, a jak będzie zdrowie, to będzie szczęście i wszystko co w życiu najlepsze (Do życzeń dołączam kilka nieudolnych fotek z najwspanialszego spaceru w roku). Buziaki i Pozdrawiam.
szerzej:
Witajcie. Dzisiaj już na bogato 3 godziny, 3 godziny łażenia po bagnach. Mrozek, śnieżek, bagna to jest to;-) Może i jestem wariat, ale tak mogą powiedzieć tylko Ci, którzy nigdy tego nie doświadczyli, a do lasu chodzą tylko po podgrzybki, które w dodatku są tam za darmo. Dzisiejszy wpis dedykuję wszystkim tym, którzy w przedświątecznej gorączce lub z przymusu zostali uziemieni w domach i nie mogli doświadczyć spaceru po zimowym bajecznym lesie tzn bagnach. Pozdrawiam.
szerzej:
Witajcie. Po przebudzeniu spojrzałem za okno i ojeej znów śnieżek, już 3 raz tej jesieni. Nie mogłem odmówić sobie przyjemności popatrzenia na ośnieżone świereczki i około południa wyskoczyłem na szybkie pół godzinki. Co prawda chciałem się nasycić niesamowitym widokiem śnieżnych drzew, jednakże od czasu do czasu wzrok i głowa z przyzwyczajenia opadały na dół, co pozwoliło mi wypatrzeć kilka kępek grzybówki dzwoneczkowatej. Nie było to trudne zadanie, każdy kolor inny niż biały z daleka rzucał się w oczy;-). A pomarańczowy kolor znalezionej i monstrualnie zdeformowanej wodnichy późnej z daleka bił po oczach. Ponadto świeże tropy łosi, sarenek i zajączków. Bajka.
szerzej:
Dla mnie tegoroczny sezon był jak sinusoida. Okresy świetnych grzybobrań przeplatały się z okresami suszy, kiedy nie było większego sensu latać po lesie. Amplituda owej sinusoidy była jednak tak wysoka, że nie obawiam się nazwać tego sezonu wręcz genialnym.
Pierwsze maksimum przypadło na przełom czerwca i lipca. Deszcze, które padały od początku czerwca, a które nasiliły się w połowie miesiąca, spowodowały, że mój sezon w tym roku rozpoczął się wyjątkowo wcześnie. Głównym celem tego okresu były uwielbianie w mojej rodzinie kurki, a wysyp na mojej podwarszawskiej miejscówce, śledzony przeze mnie od pierwszych kilku kurkowych stanowisk namierzonych 18. czerwca, przez nawet 5-6 litrów pieprzników z ok. 3 godzinnych spacerów w pierwszej dekadzie lipca, aż do wygaśnięcia, był tak intensywny, że pozwolił zrobić zapasy mrożonek, a sosiki kurkowe wręcz nam się przejadły. W międzyczasie sprawdzenie miejscówki na borowiki usiatkowane przyniosło zbiór 40 sztuk wizulanie pięknych usiatków. Stopień zaczerwienia (2 zdrowe z 40, a więc 95% robaczywych) był jednak tak duży, że tylko utwierdził mnie w trafności decyzji o koncentracji na zbiorze pieprzników i korzystaniu póki można z obfitości pojawu tych przepysznych, pomarańczowych grzybków. Od początku lipca zmieniła się bowiem pogoda – przyszły upalne dni, a niebo zakręciło kurek z deszczem. Wysyp pieprzników wygasł w połowie lipca wraz z wysychającą szybko ściółką.
Susza trwała do 20. sierpnia. Ostatnia dekada tego miesiąca rozpoczęła się od ulew, które przeszły przez Polskę, a kolejne jej dni przynosiły prawie codzienne opady. Nie trzeba było długo czekać, już po tygodniu ponownie pojawiły się kurki, a mnie udało się namierzyć nową miejscówkę obfitującą w pieprzniki. Na zamówienie moich córek, którym kurki wyraźnie się już przejadły, odwiedziłem także miejscówki na kanie, zbierając piękne, mięsiste kapelusze, o średnicy talerzy. Sam jednak przebierałem nogami i wyczekiwałem sygnału z Puszczy Świętokrzyskiej, że ruszają prawdziwki, bo to one miały stanowić mój główny cel na wrzesień. Mimo, że takiego sygnału nie było, to skoro minęły przepisowe 2 tygodnie od początku opadów, w pierwszą sobotę września ruszyłem w Świętokrzyskie w poszukiwaniu borowików. Jak się okazało był to strzał w „10” – na moich zeszłorocznych miejscówkach trafiłem na początek wysypu, a moim łupem padło 170 młodziutkich prawusków. Maksimum pojawu prawdziwków przypadło na drugi tydzień miesiąca – dwie wyprawy i dwa absolutnie niewiarygodne, moje rekordowe zbiory 390 i 385 owocników. Wszystko co dobre, często szybko się kończy - tegoroczny pojaw borowików, bardzo obfity, trwał jednak bardzo krótko, gdyż brak deszczu (opady ustały na początku września) i fala gorących dni, nie dały mu szans na dłuższe życie. Gdy pojawiłem się w lesie 19. września, zastałem już cmentarzysko prawdziwków. Zebrałem 150 sztuk, z przewagą nadających się już tylko do suszenia, a w lesie zostawiłem kilka razy tyle robaczywych, przerośniętych i zbyt starych na zbiór. Wysuszona ściółka i znikome ilości młodych grzybów rozwiały wszelkie nadzieje na kontynuację wysypu.
Kolejny bezdeszczowy okres trwał prawie do końca września. Przełom września i października upłynął pod znakiem następnej fali opadów. I znowu jako pierwsze, już na początku października, pojawiły się kurki i kanie. Wydawało się, że warunki są idealne, aby w drugiej dekadzie miesiąca ruszyły także oczekiwane przeze mnie tym razem podgrzybki. Przyszło jednak silne ochłodzenie. Zimne, nawet jak na październik, dni, najwyraźniej wstrzymały wysyp podgrzybków, za to pojawiły się pierwsze gąski. W odwiedzanych co kilka dni lasach sosnowych wciąż brakowało upragnionych brązowych łepków. podgrzybki postanowiły wystawić nerwy grzybiarzy na próbę i masowo pojawiły się dopiero w ostatniej dekadzie miesiąca, wraz z nadchodzącym ociepleniem. Ten okres udało mi się wykorzystać bardzo efektywnie – 2 mazowieckie miejscówki (obie zupełnie nowe, w tym jedna odkryta zupełnie przypadkowo, gdy przejeżdżając obok zauważyłem grzybiarza wychodzącego z lasu z pełnym wiadrem podgrzybków), 6 wypadów do lasu i zebrane około 2 tysiące w ogromnej większości ślicznych, słoiczkowych podgrzybasów, pozwoliło zaopatrzyć siebie, rodzinę, a nawet sąsiadkę.
Obfitość podgrzybkowych zbiorów, ale i oznaki wygasania ich wysypu, spowodowanego spadkiem temperatur od początku listopada, sprawiły, że przestawiłem wajchę i ruszyłem na poszukiwanie gąsek – kolejnego tegorocznego celu do odhaczenia. Już pierwsza sobota listopada przyniosła sukces – sprawdzona gąskowa miejscówka w południowej części Mazowsza i odkryta nowa kilka kilometrów obok, dały mi 260 gąsek zielonych i niekształtnych w proporcji 1/1 oraz ok. 80 wyrośniętych podgrzybków do ususzenia, wybranych spośród kilkuset zaczerwionych napotkanych w lesie. Zadowolony z takiego obrotu spraw, kułem żelazo póki gorące - Święto Niepodległości uczciłem powtórnym marszem po gąski i zebraniem tym razem 130 siwek i 70 zielonek.
Zaliczone gąski i wrażenie, że robi się sucho, skłoniły mnie do skierowania swoich wysiłków na zrealizowanie ostatniego z założonych na ten sezon celów - nazbierania opieniek. Zmieniłem więc kierunek i ruszyłem w lasy liściaste. Sprawdzone z lat poprzednich miejscówki przyniosły rozczarowanie - dały w sumie na jeden słoik marynaty. Wycieczka objazdowa po innych podwarszawskich lasach także nie przyniosła pozytywnych efektów – sukcesem było znalezienie jakichkolwiek opieniek, a w większości lasów było zupełnie pusto. Nie wiedziałem czy może zbierając podgrzybki, przegapiłem wysyp opieniek (w poprzednich latach wysyp opieniek trafiałem raczej jeszcze w październiku), czy może powodem ich braku jest dość widoczny niedostatek wilgoci. Już traciłem nadzieję, że w tym roku uda się trafić jakieś większe ilości, gdy z pomocą przyszła pogoda – kilka mżystych dni spowodowało, że lasy dostały trochę wilgoci i na jednej z moich miejscówek w końcu pojawiły się opieńki i to w pięknych, obfitych (po 20-30 sztuk) kępkach, młodziutkich owocników. Może nie był to jakiś mega wysyp jak z zeszłych lat, gdy opieńki rosły niemalże wszędzie, ale zebranie dwa razy po pół 15-litrowego kosza i raz pół 10-litrowego wiaderka w zupełności zaspokoiło moje potrzeby i oczekiwania.
Sezon zakończyłem ostatnimi 30 gąskami 21. listopada i opieńkowymi ostatkami 25. listopada. Wyraźnie kończące się grzyby i nadchodzące mrozy nieodwołalnie oznaczały koniec tegorocznych zbiorów.
Tak jak napisałem na wstępie, mimo okresów suszy, ten sezon uważam za bardzo udany – gdy przychodziły opady i następował po nich wysyp grzybów, moje tegoroczne zbiory były więcej niż obfite. Zrobiłem/uzupełniłem zapasy marynowanych i suszonych grzybów, obdarowałem rodzinę, świeżych duszonych i smażonych grzybów objedliśmy się aż do przesady. Udało się nazbierać w satysfakcjonujących ilościach wszystkie gatunki grzybów, jakich w tym roku nazbieranie postawiłem sobie za cel – kurki, kanie, prawdziwki, podgrzybki, gąski, opieńki. Dostrzegam, że znajomość miejscówek i doświadczenie przynoszą coraz lepsze efekty - w przeciwieństwie do poprzednich lat moje tegoroczne wyprawy były mniej chaotyczne, mniej oparte na szczęściu, a bardziej precyzyjne, ukierunkowane i świadome. Poszerzyłem też bazę miejscówek o kolejne miejsca kurkowe, podgrzybkowe czy gąskowe. Jedynym minusem chyba jest to, że sezon się już skończył, a na kolejny trzeba będzie czekać jakieś pół roku… Pozdrowienia dla wszystkich Grzyboświrków.
szerzej:
Witajcie. Po kilkudniowych mrozach weekend na plusie. Aczkolwiek zgodna z prognozą była tylko sobota. Dzisiaj co prawda +2 ale przez 500 metrową drogę do lasu wiatr chciał mi urwać głowę. W samym lesie już tak nie wiało, jednakże przeraźliwe wycie potwierdzało aktualny stan aury. A dzisiaj postawiłem sobie na cel odnaleźć coś zimowego czyli bajecznie kolorowe płomiennice. I tu niespodzianka, zamiast zimówek wszędzie widziałem kurki, niektóre już mocno przetrącone mrozem a niektóre te schowane pod liściastą kołderką były jeszcze spoko. I tak oglądałem każdy pieniek, karpę i wykrot w poszukiwaniu czegoś płomienniejącego, jednak trafiałem w większości na młodziutkie grzybówki dzwoneczkowate, które też są fajniusie ale nie tak jak młodziutkie zimóweczki. Zdesperowany zacząłem się jeszcze dokładniej przyglądać pieńkom i jeszcze bardziej z bliska, wręcz na granicy kontaktu fizycznego pieńka z nosem, i dopiero wtedy je dostrzegłem. Okazuje się, że u mnie płomiennice a raczej płomienniczki dopiero kiełkują. I właśnie takie są najpiękniejsze i najbardziej fotogeniczne, no i oczywiście "przerwa dla fotoreportera";-) Kolejne kroki skierowałem na podmokłe leśne bobrowiska, podmokłe i bobrowiska się jeszcze zgadza, ale czy jeszcze leśne? A tam kolejny szok. "Pwdre ser" lub jak kto woli "Star jelly" lub jak kto woli "Crachet de lune" na początku grudnia. Z reguły spotykałem to "coś" w styczniu lub lutym. I tu wpadłem na pomysł rozwikłania odwiecznej zagadki ponieważ nieopodal siebie znalazłem to "coś" w różnych formach: 1 - klasycznej uwielbianej przez fantastów i teoretyków spiskowych, 2 - naukowej szerzonej przez szerokie grono badaczy. Ale czy spreparowane jajowody płazów zamienią się w tajemniczą krystaliczną galaretkę? Będę systematycznie obserwował aby potwierdzić lub obalić mit. Drogę powrotną obrałem przez wyższe partie mieszane, gdzie trafiłem jeszcze podgrzybka. Z ciekawości i z nostalgią zajrzałem jeszcze na miejsce ostatniego pożegnania czerwonych. I znów łzy w oczach na widok pięknej zabalsamowanej mumii;-) Pozdrawiam.
szerzej:
Poczekalem z grzybobraniem do dzisiaj, raz żeby trochę grzybów naroslo od ostatniego razu w Cybulicach a dwa poszukać może jeszcze decembrusiki ale raczej brunatne bo na prawdziwki to nie liczyłem. podgrzybki trochę zamrożone i zmęczone przez mrozne i suche powietrze ale część jeszcze małych i o kapelusikach nie tak obiedzonych Maślaki pstre całkiem jeszcze młode i ładne, tak samo i sitaki oraz gąski. Tak więc nożyki w garść i trzeba kości bo jak w weekend temperatura pójdzie w górę a deszczu za dużo nie popada to grzyby sprzed mrozu spaskudnieja całkiem a nowe się tak nie pokażą. W sumie piękny dzień na grzybobranie straszyli większym mrozem a chmury w nocy trochę zatrzymały spadek temperatury i było gdzies koło - 2 stopnia Celsjusza a później trochę słońca i 0 stopni.
szerzej:
Witajcie. Wczoraj wieczorem zaczęło sypać. Sypać śniegiem. Wtedy w głowie zrodził się szaleńczy plan. Dla normalnego człowieka o zdrowym rozsądku (czytaj bez wyobraźni) byłby to abstrakcyjny i niedorzeczny plan. Ale ja jestem "kosmitą", dla mnie był to plan co prawda zakrawający szaleństwem aczkolwiek okraszony odrobina geniuszu;-). Był to plan śnieżnego podgrzybkowego bałwanka. Rano po przebudzeniu zanim się spostrzegłem byłem już w lesie. A w lesie.... BAŁWANKI.
szerzej:
Witajcie. Po wczorajszym drugim już przymrozku (tym razem -7) dzisiejsza noc na plusie, żal nie wykorzystać ostatniego dnia urlopu na podgrzybkowe piaskowe górki. podgrzybków mniej bo zabrałem mniejszy zasobnik na podgrzybki (stąd uprzedni constans ilościowy - więcej się nie mieściło). A tak naprawdę podgrzybki w słabszej kondycji jakościowej, ilościowej niekoniecznie. W suchych igliwiach pełno wyrośniętych i wstępnie podsuszonych podgrzybków (wystarczy tylko poćwiartować i dosuszyć), z kolei w mchach można jeszcze znaleźć prawdziwe rarytasy ale już nie rosną tak masowo. A i zielonek tych nadających się do zabrania coraz mniej, nie wspominając o siwkach, które chyba nie są mrozoodporne, bo większość z nich była jakaś taka sflaczała. Tak więc i tak całkiem nieźle jak na przedostatni raz - oczywiście w listopadzie;-) Pozdrawiam.
szerzej:
Witajcie. Dzisiaj wygospodarowałem tylko popołudniowo-przedwieczorną godzinkę na las. Ale za to jaką godzinkę - bardzo bogatą w mykologiczne doznania, rzekłbym wręcz nawet mykologiczne uniesienia;-) A to za sprawą grzybków, których na co dzień w sezonie nie zauważamy - z wiadomych względów;-) Zawsze warto wygospodarować nawet godzinkę na las. A dlaczego? A właśnie dlatego:
szerzej:
Witajcie. Z piątku na sobotę lekki mrozek (-4) z soboty na niedzielę +2. Ubrany na cebulkę ruszyłem na piaski i jak się później okazało niepotrzebnie - oczywiście dotyczy ubioru na cebulkę;-) A w lesie tak jakby mrozek nie miał miejsca co w połączeniu z faktem, iż lokalni zbieracze już sobie odpuścili, zaowocowało to wspaniałą zabawą. Przez ostatnie 3 tygodnie zbierałem przeważnie to, co inni przeoczyli, natomiast dzisiaj rozkoszowałem się całymi nienaruszonymi rodzinkami, choć i zdarzały się te pojedyncze. Oj chyba jeszcze nie składam nożyka i będę nawiedzał piaski. Pozdrawiam.
szerzej:
Dziś ciepły ranek 0 stopni w Warszawie w porywach do 1 stopnia na plusie im bliżej Cybulic, trochę pochmurno. Miało być -2 do -3 stopni koło Warszawy więc dość ciepło że nawet grzyby nie zmrożone ale trochę i robaczywych było i obiedzonych a także i trochę splesnialych gdyby nie to wynik byłby lepszy a na pewno z podgrzybkami bo troche szukałem też i prawdziwków ale niestety nie było. Po za tym nie zbierałem gąsek szarych pieprzników trabkowych, wodnichy, sitakow, sarniakow dachowkowatych. Te ostatnie i opieńki niespecjalne. Ale i tak calkiem niezły zbiór jak na 2 połowę listopada.
szerzej:
Witajcie. Wczoraj bezszelestnie po mchu to dzisiaj zachciało mi się poszurać. Słoneczko jak wczoraj, jednakże o 10 gradusów mniej (w nocy przeszedł front ciągnąc za sobą bardzo rześkie północne powietrze). A tak naprawdę miałem nadzieje na pożegnanie z czerwonymi. Tak więc przemierzałem kolejne miejscówki spotykając najróżniejsze piękne grzybki ale bez kozaków. Przypomniałem sobie jak to 361 dni temu również żegnałem się z czerwonymi. A może to samo miejsce o tej samej porze? Tak więc kroki swe skierowałem na ostatnią miejscówkę, a że to miejscówka na skraju lasu, to ostatnie swe kroki. Niewiarygodne to samo miejsce (z dokładnością około 1,5 m) o tej samej porze (4 dni wcześniej) ostatni czerwony mohikanin schowany przed zimnym wiatrem za brzozą. Zdesperowany (oraz w przeprosinach za te "młode gąski") udekorowałem te święte miejsce uprzednio zebranymi grzybkami, zrobiłem pamiątkową fotkę, pożegnałem się i bardzo bardzo szczęśliwy ze łzami w oczach z pustymi rękami wróciłem do domku. Pozdrawiam.
szerzej:
Witajcie. Wczoraj bezszelestnie na mchu to dzisiaj postanowiłem poszurać. Dzisiaj również słoneczko, jednakże o 10 gradusów mniej niż wczoraj (w nocy przeszedł deszczowy front i przyciągnął za sobą bardzo rześkie północne powietrze). Cel główny - pożegnać się z czerwonymi. Przemierzając kolejne miejscówki spotykałem najróżniejsze grzybki aczkolwiek bez udziału kozaków. Przypomniałem sobie jak to dokładnie 361 dni temu (https://www. grzyby. pl/pelna/wystepowanie/wystepowanie-20191118-20191124-MZ. htm) pożegnałem czerwone 2019. W desperacji również i dzisiaj skierowałem tam swoje kroki, a że jest to miejscówka już prawie na skraju lasu, to ostatnie swoje kroki. Niewiarygodne to samo miejsce (z dokładnością około 1,5 m) rok później (bez 4 dni) żegnam się z ostatnim czerwonym mohikaninem. Również w akcie desperacji (oraz przeprosin za te "młode gąski") udekorowałem święte miejsce pozostałymi zebranymi grzybkami, zrobiłem pamiątkową fotkę, pożegnałem się z nimi i bardzo bardzo szczęśliwy z pustymi rękami wróciłem do domu. Pozdrawiam.
szerzej:
Witajcie. No i poniosło mnie znów na piaski. A były chyba dzisiaj najlepsze warunki pogodowe tej jesieni. O dziwo od samego rana czyste słoneczko bez żadnej mgły. Pierwsza godzina była fatalna, kilka podgrzybków na dnie, fakt deptałem już po mocno zdeptanych ścieżkach pierwszej górki a i mój biedny wzrok nie najlepiej znosi jaskrawe słońce migocące pomiędzy drzewami. Jednakże po zmianie taktyki czyli przemieszczeniu się w dalekie leśne ostępy (tak gdzieś w okolicach 33 - 34 górki) odnalazłem swoje eldorado i nadrobiłem stracony czas i uzupełniłem zaległe kilogramy. W sumie pięć godzin spaceru prawie w samotności (spotkałem tylko jednego miłego starszego pana) zrelaksowało mnie na maxa, podobno o to chodzi na urlopie;-) zwłaszcza, że amerykańscy naukowcy straszą załamaniem pogody, mrozami i śniegami. Ale póki co, póki lody nie skują mchów będę próbował. Pozdrawiam.
szerzej:
Oprócz tego były gąski szare robaczywe a i więcej poobiadanych modrakow i podgrzybków. Slabo.
szerzej:
Witajcie. To ja stary i gupi uganiam się na piaskach za młodymi gąskami (które mają jeszcze zielono w głowie) a pod nosem czerwone ślicznotki starzeją się w samotności. Oj dostało mi się, żali i pretensji było mnóstwo a ja nie miałem nic na swoją obronę:- ( no i dostałem bana na pół roku. Biada mi. Pozdrawiam.