szerzej:
Witajcie. No i stało się. Od kilku dni na wschodnich rubieżach mazowieckiego panuje regularna zima, tzn. śnieg i mróz. Ten wspaniale zaczynający się późnojesienny sezon został brutalnie potraktowany przez zimę. Ale nic to, i tak spiżarnie zapełnione pod sam sufit suszem i marynatami, tylko trochę tych późnojesiennych grzybków trochę żal. Tak więc nadeszła era ziemi śnieżki i nadszedł czas nie zbierania a podziwiania, choć dzisiaj w sumie żałowałem, że nie wziąłem kosza, bo boczniaków w bród. Aczkolwiek z drugiej strony niech sobie rosną, niech rosną sobie flaczki na pyszny świąteczny rosołek. Trochę dziwnie to tak się wszystko poukładało z tą zimą, ale jak już uprzednio wspominałem, chciałem śnieżnych grzybków to mam, tylko dlaczego od razu tak z grubej rury. Ale nic to, najważniejsze, że ostatni czerwony Mohikanin ('ala bałwanek) trafiony zatopiony. Tak więc dzisiaj oficjalnie pożegnałem jesienne i powitałem zimowe grzyby, aczkolwiek nie jest powiedziane, że już po ptokach, bo przy ewentualnych roztopach z gęsiami będzie jeszcze można się pobawić. A jak to wszystko wyjdzie w praniu zobaczymy już za tydzień. Pozdrawiam.
szerzej:
Tradycyjnie pierwsze spacery za grzybami odbyłem jeszcze zimą. Łagodna i wilgotna pogoda sprawiła, że życie grzybowe na łęgach kwitło całą gamą kolorów – uszaki, płomiennice, boczniaki, trzęsaki, galaretnice i pierwsze moje czarki austriackie w dużych ilościach sprawiły, że zima była dla mnie nadzwyczaj kolorowa.
Z nadejściem wiosny zaczął się mój pierwszy sezon na smardzowate, za którymi do tej pory nigdy nie chodziłem. Wciągnąłem się w to z zapałem nowicjusza tak mocno, że prawie codziennie po pracy latałem na spacery i znajdowałem kolejne stanowiska najpierw naparstniczek czeskich, a potem smardzów stożkowatych, jadalnych i półwolnych. Nawet jak nie miałem czasu na wyjście do lasu, to w parkach i na ulicznych rabatach znajdowałem smardze korowe. Udało mi się też namierzyć 2 stare sady, w których rosły smardze stożkowate, co pozwoliło legalnie zebrać koszyczek tych grzybów by spróbować jak smakują.
W maju zrobiło się sucho i o grzyby było ciężko. Ponownie pomogły nadrzeczne łęgi. Na kilku spacerach znajdowałem bogate stanowiska żółciaków siarkowych i żagwiaków łuskowatych. Pod koniec maja w lasach świętokrzyskich udało mi się trafić pierwsze tegoroczne grzyby rurkowe – nieliczne jeszcze prawdziwki, ceglasie, maślaki i podgrzybki.
Sezon zasadniczy wystartował 1. czerwca wysypem borowików usiatkowanych w okolicach Nowego Dworu Maz.. Na kilku wypadach zbierałem po sto i więcej pięknych, młodych usiatków. Jak zwykle były one koszmarnie robaczywe, ale spragnionemu po zimie brązowych kapeluszy grzybiarzowi zupełnie to nie przeszkadzało, bo oczy cieszyły, a jakąś miskę grzybów zawsze dawało się wykroić.
W połowie czerwca ruszyło też świętokrzyskie z wysypem prawdziwków. Krótki i intensywny turbowysyp również był bardzo robaczywy. Gdy zobaczyłem tę słabą zdrowotność, skupiłem się bardziej na poznawaniu nowych kawałków lasów, niż na maksymalizacji zbiorów, choć skup grzybów też przetestowałem. Udało się znaleźć miejscówkę na borowiki ceglastopore, której do tej pory mi brakowało i fajne miejsca na prawusy, które dały piękne zbiory w późniejszych częściach sezonu.
Pod koniec czerwca pokazały się kurki, które ładnie rosły w lasach dorzecza Wkry i na nowej miejscówce koło Grójca. Przez kolejne 3 tygodnie koncentrowałem się właśnie na nich i zebrałem ok. 20 litrów pieprzników. Może nie jakieś ogromne ilości, ale na jajeczniczki i sosiki więcej niż potrzeba. Urozmaiceniem w tym czasie był wysyp borowików usiatkowanych koło Garwolina i kolejne usiatki i koźlarki grabowe trafione pod Wyszkowem.
Druga połowa lipca to mój urlop na Mazurach. Z założenia nie był on grzybowy, ale 3 razy udało się na krótko wyskoczyć do lasu, gdzie czekały na mnie usiatki, koźlarze grabowe, prawdziwki, maślaki, gołąbki zielonawe i liczne stada muchomorów czerwieniejących.
Z końcem lipca ponownie ruszyły prawdziwki w lasach świętokrzyskich. Tym razem wysyp nie był tak intensywny, ale za to dużo dłuższy i zdrowszy. Choć w dalszym ciągu trzony można było odcinać w ciemno, to młodsze i średnie kapelusze w całości lub dużych częściach lądowały w koszykach. Z każdego z 8 wypadów wracałem z co najmniej jednym pełnym koszykiem borowików okraszonych młodymi koźlarzami dębowymi. Mimo, że szczyt wysypu przypadający na długi weekend sierpniowy sobie odpuściłem, to i tak ze zbiorów jestem bardzo zadowolony.
Z powodu braku wilgoci, w ostatnim tygodniu sierpnia wysyp prawdziwków wygasł, za to na Mazowszu pokazały się borowiki wysmukłe, które potrafią rosnąć nawet jak z opadami krucho. Zaliczyłem więc zbiory i tych grzybów, w tym na nowoodkrytej miejscówce w powiecie płońskim. Z kolei w laskach sosnowych zebrałem koszyk pierwszych tegorocznych kań.
Pierwszy tydzień września to wysyp grzybów w okolicach Mińska Maz.. Nie znałem lasów w tym rejonie, ale udało się trafić fajną miejscówkę na usiatki i zebrać 2 setki borowików. W kolejnych zaś dniach zapolowałem na koźlarze czerwone i znalazłem kilka moich pierwszych miejscówek na te piękne grzyby. Być może na stałe wskoczą na moją listę gatunków, które zbieram.
Środkowa dekada września to krótka przerwa między wysypami, która pozwoliła zebrać siły przed armagedonem grzybowym, który nadszedł po rekordowych opadach ściągniętych przez niż genueński. Deszcze, które wywołały powodzie w dorzeczu Odry, najpierw przyniosły wielki pojaw kań (z którego oczywiście skorzystałem), a kilka dni później w Świętokrzyskim dały wysyp prawdziwków jaki zdarza się raz na kilka lat. Borowiki rosły wszędzie i w ogromnych ilościach. Pół Polski zjechało się tam na grzyby, a i tak każdy wychodził z pełnymi koszami. I mnie dane było uczestniczyć w tym szaleństwie i na 5 wypadach zebrać 320 litrów młodych i średnich prawdziwków, co pozwoliło zaopatrzyć rodzinę i znajomych. Ilości prawusów były kosmiczne i zmuszany byłem zostawiać połowę zbiorów w środku lasu, bo nie byłem w stanie wynieść ich na raz.
Potem prawdziwkom powiedziałem już basta i od 10. października skupiłem się na grzybach typowo jesiennych. Załapałem się na końcówkę wczesnojesiennego wysypu podgrzybków, a potem kilkukrotnie nazbierałem mleczajów rydzów w laskach sosnowych i gąsek liściowatych w laskach osikowych. W ostatniej dekadzie października ruszyły długo wyczekiwane słoiczkowe podgrzybki, z czego skrzętnie korzystałem parę razy zbierając po dwie/trzy setki octówek. W ostatnich dniach miesiąca w lasach sosnowych coraz śmielej zaczęły rosnąć gąski niekształtne i zielonki, więc na przełomie października i listopada także i ich kilka razy udało się nieźle (po 200-300 szt, a raz nawet 470) nazbierać. Sezon na tradycyjne grzyby zakończyłem 20. listopada ostatnim pełnym koszykiem gąsek.
Tak jak napisałem we wstępie, w tym roku dopisały wszystkie grzyby, które co roku zbieram i wyszedł mi sezon niemal kompletny. Do co najmniej dobrych (a w przypadku prawusów – rekordowych) zbiorów kurek, usiatków, prawdziwków, borowików wysmukłych, kań, rydzów, podgrzybków, gąsek liściowatych oraz gąsek niekształtnych i zielonek, dorzuciłem zbiory smardzów i koźlarzy czerwonych, a dodatkowo na kartę pamięci telefonu wpadły czarki austriackie, trójca zimowa, wszystkie rodzime gatunki smardzowatych oraz żółciaki i żagwiaki. Ponadto do listy miejscówek dopisałem nowe miejsca na kurki, usiatki, amerykany, ceglasie i borowiki szlachetne. Ten sezon był więc dla mnie nie tylko udany, ale i rozwijający.
Letnia jego część jak zwykle była dość trudna, bo grzyby rosły tylko w rejonach gdzie spadło więcej deszczu. Jednak dzięki śledzeniu radaru opadów i bieżących doniesień, udawało mi się wstrzeliwać w miejsca gdzie, i gatunki które, akurat rosły. Druga, jesienna, część sezonu wszędzie obfitowała w grzyby, a wysypy poszczególnych gatunków nakładały się na siebie i raczej trzeba było wybierać co i gdzie zbierać. Starałem się cele i kierunki grzybobrań tak wyważyć, by nazbierać wszystkiego po trochu, a żaden gatunek nie czuł się pominięty i myślę, że wyszło mi to całkiem nieźle.
W kolażu z grubsza chronologicznie co fajniejsze zbiory: w górnym rzędzie do ostatniego tygodnia sierpnia, w środkowym rzędzie od końca sierpnia do początku października, a w dolnym - ostatnia część sezonu. Może nie wszystkie zbiory były jakieś wielkie, ale też zwykle nie mam na grzybobranie całego dnia, a często zadowalam się wypełnieniem koszyka. Wychodzę z założenia, że lepiej krócej (=mniej) a częściej. Pozwala to uniknąć długiego, żmudnego przerabiania, zachować głód i chęć na kolejne wypady oraz dobre relacje w rodzinie. W dopiskach obszerniejsza fotorelacja.