szerzej:
Wyjście z nastawieniem na znalezienie szmaciaka lub piaskowców modrzaków więc sporo zwykłych grzybów na drodze prawdopodobnie przeoczyłem.
szerzej:
Będzie przekąska na długie zimowe wieczory.
szerzej:
Wczoraj znowu z moim bratem była zmowa. Jechać tak daleko, ma padać, mżyć, być chłodno mocno o pranku? I to o dziwo ja w opozycji do mojego braciszka stałam. Wiem co mu dolega, i nie chciałam z wielkiej przyjemności aby nasze grzybobranie przemieniło się w wodolanie. Ale w końcu stwierdziliśmy, że zobaczymy w trakcie wyjazdu co na niebie się będzie działo. Ranek chłodny + 5 stopni. Rosa jak się patrzy, choć niebo ciemne jak w kominie, to wyglądało całkiem, całkiem, prawie, że niezachmurzone. Wyjazd przed kogutów wstaniem, ciemną nocą, co by w lesie być jak będzie dniało. Po drodze, wycieraczki w ruch- pada, a za chwilkę leje. A miało padać dopiero za jakieś dwie godziny. Cała droga w deszczu, po drodze mijane lasy i ich parkingi puściuteńkie. No kto przy zdrowych zmysłach w deszczu do lasu się wybiera? Wjazd w nasze tereny łowieckie- kochane i sympatią darzone od lat. Jest tam wszystko czego dusza zapragnie. Szkoda tylko, że leśnicy tak szybko tam swoje robią porządki. Praca wre pełną pił parą i samochodami z lasów te cudowne sosny do tartaków są targane. Załadunek odbywał się przy naszym opuszczaniu lasów. Parking ten sam co zawsze, głęboko w czeluściach leśnych ukryty, z rzadka przez konkurencję odwiedzany. A tam na tym parkingu dorodny dąb, ławeczki, i na dobry początek mogliśmy się napić pysznej kaweczki. Tasaki i kosze w dłonie i do lasu. Już od samego samochodu gimnastyka. Skłon, wyprost, przyklęk, i tak tysiące grube powtórzeń. Już z bratem rozmawialiśmy, że takiej siłowni jak wysyp w pełni nikt jeszcze nie wymyślił. W żadnym innym przypadku nie wykonałabym tylu skłonów i wyprostów. Liczę, że dzisiaj było ich za 2000. Dosłownie w lesie grzybowa masakra. Kroku zrobić nie można było w wyproście. Kolonie największe liczyły ok 100 lub więcej grzybów. Kręciliśmy się po naszym lasku w kółko, a dodam, że mieliśmy leśne plany. Jak się później okazało do celu naszej wyprawy nie mieliśmy szans dojść. Nawet nie godzina, i do samochodu- w rękach czubaty ciężki kosz. I z powrotem- z zamiarem, że przejdziemy bokiem i dalej dojdziemy. Mowy nie było. Wyglądało to tak jakby one przez godzinę, dwie urosły. Od mikrusów maleńkich, które bez żenady mijaliśmy do wielkich podgrzybów na grubaśnych nogach, prawie czarnych, aż uśmiech na ustach na ich wido się pojawiał. Brat miał podobnie jak ja. Co w jego stronę spojrzałam, to wypięty kuper. Zrobiliśmy cztery nawrotki w lesie, od 7-30 do 12-30. Ale i tutaj jest pies pogrzebany. Nie w każdym kwartale lasu taki jest urodzaj. Na początku naszego zbieractwa obeszliśmy piękny las. Wszystko w nim było co podgrzybki kochają, - z jednym ale- rosły od czasu do czasu. Godzina zmarnowana, a na dnie nędzna garstka. W lasach w których było ich mnóstwo- część zdarzała się już zaatakowana przez muszki.- kapelusze same z grzybów spadały. Szybko określiliśmy granice skażonego terenu, gdzie skłony były wręcz niewskazane. Kręgosłupy nasze dzisiaj do wymiany, cali obolali, ale ten jeden jedyny raz po prostu chcieliśmy poszaleć. Wszystkich Was serdecznie i cieplutko pozdrawiam i zachęcam- lasy czekają, i coś dla Was mają. Ach odnośnie pogody, to znów farta mieliśmy. Po wypiciu kawy, mżyło, i dość długo, może z dwie godziny. A pod koniec zbiorów słoneczko zaświeciło. Widok mokrych łebków w jego promieniach- bezcenny- jeszcze raz pozdrawiam :))))))))))))))))) 0
szerzej:
Oczywiście i dzisiaj był las. Nie lesisko, ale taki sobie lasek. Początek wspaniały, aż się śpiewać chciało, bo na samym brzegu, pod igliwiem mnie 5 borowików powitało. Widoczne były tylko znaczących rozmiarów górki, i nic ponadto. Takie małe regularne kretowiska. Po igiełek odsłonie, mym oczom po kolei się cudowne lasu dary pokazywały. Miejsca odwiedzane, znane i tam się do reszt obłowiłam. Do tego 11 koźlaków czarnych i brązowych, a w przerwach między ich zbieraniem, trafiały się dorodne podgrzybki. Spacer dość skrócony, bo po ponad godzinie z okładem w lesie mojego pobytu, nastąpiło dosłownie chmury urwanie. Deszczysko tak ulewne się zrobiło, że moment wystarczył, bym przemokła calusieńka. Oczywiście droga odwrotu ponad 15 minut trwała. Co tu dużo gadać. Nie pierwszy to i nie ostatni tej jesieni deszcz w lesie mnie uraczył. Co by tu nie pisać i tak było wspaniale. Serdecznie Was wszystkich z opadanych mych nizin pozdrawiam :) Ach jeszcze jedno- grzyby w rękawiczkach zbierałam, i jak fotkę zrobić chciałam, to nijak mój smart z rękawiczkami nie chciał współpracować. Fotka z tego względu wiele ma do życzenia: (
szerzej:
Las mieszany, nieprzyjazny, ciemny. Zatrzęsienie kani, których można zebrać ile się zapragnie oraz podgrzybków złotawych, które jednak są nasiąknięte wodą jak gąbka i nie za bardzo zachęcają do zbioru. Las zasypany mokrymi liścmi. podgrzybki można znaleźć na skraju lasu oraz na wysepkach mchu. Maślaki, jak to Maślaki, w trawach. Trzeba się nachodzić
szerzej:
Wczoraj długo we wszystkich prognozach sprawdzaliśmy jak tam z opadami będzie. Raz już do suchej nitki przemokliśmy, i w strugach deszczu nie była by to aż taka rewelacja. Wyszukaliśmy okno pogodowe od rana gdzieś do 12. Super. Wyjazd przed świtaniem i kogutów pianiem. PO ciemnym ciemniutku. Wybraliśmy na to prawdziwe grzybobranie z naszego repertuaru lasy piękne, i stare i młode, i z zagajnikami, i z małymi sosenkami. Taki bezmiar lasów. Już po drodze dobra wieść z mijanych poboczy i parkingów. ZORO samochodów. Za to w lesie- już za dnia pięknego, pochmurnego byli wytrwali co przed nami przyjechali. Właściwie tylko dwie nasze miejscówki łupem naszym padły. Na obejście innych grzybnych ani sił nie było, ani potrzeby takiej. Po godzinie pełen kosz i marsz do samochodu. Z drugim koszem podobnie. Grzyby wszystko nam w lesie pomyliły, bo zamiary inne były, a wyszło jak chciał las i grzyby. Bez obaw - tyle podgrzybka całkiem na nic mi się zda, a więc już po drodze u przyjaciół wylądowały. Niech i inni obierają. Brat miał ilości całkiem zbliżone, może z kilogram w te czy we wte różnicy. Ramiona od targania oboje mieliśmy powyrywane. Kręgosłupy ledwie radę skłonom i przyklękom dawały. Były momenty, że sobie wzajemnie grzyby pokazywaliśmy i ze śmiechu się pokładaliśmy, bo chętnego do schylania nie było. A rosły podgrzybki stadami. Jak się sztukę, dwie zobaczyło, to wokoło całe stado zaraz wyskakiwało. Podczas całego naszego zbierania w lesie z dala dwie zauważone osoby. Cicho, chłodno, pochmurno, samotnie, bez tłoku na parkingu- tylko dwa samochody- ambrozja po prostu. A ile po drodze dorodnych grzybich ogonów pościnanych w dniach poprzednich było- szok. W ogóle wyglądało, że one dopiero się ukazują- z mchu, w gałęziach, pomiędzy szyszkami...……... Rosły gdzie by się nogi nie postawiło. Nie ukrywam- naszym celem były borowiki- ale one coś akurat nie obrodziły i daliśmy sobie z nimi spokój. Dodatkowo wszędzie rosły dorodne maślaki i sitarze. Całymi potężnymi połaciami. Obrzeża zagajników mieniły się pięknym żółtym kolorem. Tych jejmości nie zbieraliśmy. W domciu do borowiczków pięknych się poprzytulałam, popodziwiałam. Teraz to co najlepsze- krojenie jak masełka, albo troszkę zamarynowane. Ach w pięknych naszych lasach byłam, grzybów nieprzeliczone ilości zdobyłam, i w pięknej młodej kondycji, i bez robaka, i w wyglądzie cudnym. Podałam 200 na godzinę. Daję gwarancję, że przesadą, a nawet niedoszacowaniem było by 300. Ale nie to najważniejsze. Świeżuteńkie leśne powietrze, grzyb na grzybie, pustki, bez konkurencji, cudowna aura- czego chcieć więcej- ano POWTÓRKI. Pozdrowienia cieplutkie z mojej grzybolandi kieruję do Was wszystkich. :))))))))))))))))))))
szerzej:
Rankiem, jak z ciepluśkich pieleszy wstałam, to łup okiem za okno- aura bardzo mnie interesowała. Rosa- może być, pochmurno, - jak najbardziej. Wiatr taki tam sobie, jeszcze bez szału. Ale co najważniejsze za okienkiem nie padało. Co prawda przeszkoda to by była, ale jak dla mnie do pokonania. Pełna dobrych myśli i urojeń w głowie, pognałam do lasu. A tu i sosna dorodna, i pomniejsze krzaki, i mchy i igiełki sosnowe, gdzieniegdzie podłoże z samej szyszki. I Brzózki gdzie nie gdzie się pojawiały- i te leśne tereny po swojemu kolorowały. Godzinka w lesie spędzona "na sucho" bez mżawek i deszczu, później już nie tak było kolorowo, bo z nieba powolutku sobie siąpiło. A, że wiaterek przyśpieszył, to tą mżawką w twarz siekło. Ale do rzeczy. Może na początek, o tym co w koszu nie wylądowało. A były to maślaki. Rozmiary przeróżne- od mikrusów, pięknych i dorodnych, po średniaki apetyczne, aż do wielkich rozmokniętych kapci. Te ostatnie opadów nie wytrzymały, i się po prostu rozjechały. Olszówek tak ogromnych i w takich ilościach też dawno nie widziałam. Natomiast - zawsze, przy każdym pięknym muchomorku, i muchomorze jak talerz- przystawałam, i chłonęłam widok tych piękności z dziką rozkoszą. borowiki- rosną i to w stylu pięknym. Dorodne, bez farszu, jak się je w domku kroi, to nóż wchodzi jak w masełko. W miejscach koźlarzy, o dziwo dziś spotkałam borowiki. Dziwi mnie to bardzo, gdyż nigdy tam nie rosły. Koźlarze- jak to one skrzętnie pochowane. Naprawdę trzeba skłonów i pokłonów, by je w ogóle zauważyć. Widzę jednego, prawie stopą zgniatam drugiego, a po kółeczku zrobieniu- w dłoniach jeszcze trzy. Wędrując z jednego miejsca do drugiego - po drodze- spotykane podgrzybki-. Nie żeby rosły w stadach, ale coś się uzbierało. Ogólnie w lesie niecałe dwie godzinki. Jedna na sucho, a druga na mokro. Zrobiony piękny jesienny i spacerek i zbiorek. Ponad 2,6 kg.