szerzej:
Dzień jak zwykle, rano odbyłem przymusowy kurs do szkoły.
Dzień był pochmurny, na niebie same szare kołtuny i do tego tylko 6 stopni na plusie.
Na domiar złego jak corocznie dopadła mnie deprecha jesienna. W sumie miałem spędzić dzień na gapieniu się w laptop, tym bardziej, że sezon grzybowy zakończyłem już.
Przez okno spojrzałem na pułapki na gryzonie założone na ogrodzie, jedna opuszczona- to znaczyło jedno, trzeba wyjść z domu aby ją opróżnić... Szybko obleciałem, szkodnik z pułapki aut i wracam do domu!
Przechodząc przez kotłownię spojrzałem na stojący w kącie zakurzony już lekko mój koszyk grzybowy...
A może by tak..... przebiło mi się przez myśl..
Ale NIE, co ja zdurniałem? Jest listopad, las już pewno pusty, ostatni kurs to była totalna porażka... Szkoda czasu, paliwa i tylko zamarznę w du... ę, 6 stopni i wiatr do tego.
Poza tym mokro jak diabli. I wszystko jest przeciw zdrowej logice. I to był strzał w dychę!
Bo niby dlaczego się podporządkować logice?
Szybko wskoczyłem w filcaki, robocza kurtka na grzbiet, kozik w kieszeń i koszyk w rękę, siadam w mojego leśnego jeepa i jazda!
Znowu jestem w grze!
Po dziesięciu minutach wpadam w rewir, jestem pierwszy i jedyny w lesie.
Na pierwszy kurs obieram moje tajne miejsce na prawusa, jak coś jest to właśnie tam na pewno. Ale niestety nie ma nic poza kilkoma jeszcze dobrymi opieńkami.
Ale po drodze mijam jakieś gołąbki i gąsówki, co mnie dziwi, czyli las nadal żyje, nie śpi!
Kolejny kurs na rydze, wchodzę na zagajnik i no jest coś, stare, ale jeszcze dobre, i sporo siwuchy (gąski niekształtnej), jestem w szoku, kilka rydzów ładuje w koszyku.
Idę w jodły po ceglaki, ale tutaj nie ma nic, kolejne miejsca i ani jednego ceglaka. A zawsze to były ostanie moje łupy w sezonie, ceglak, prawy, czerwońce... Niestety...
Ale muszę jeszcze sprawdzić stary las, za nim jest jeszcze jedn rydzowisko... Trzeba jeszcze jakieś rydze dobrać aby choć słoik zrobić..
Nie chcę auta palić i tam jechać bo zapier.. ę całego jeepa błotem a potem jak to myć w mrozach..
No nic, idę na nogach. Wchodzę w las i NIEMOŻLIWE! Stoi prawdziwek! Piękny!
Dalej szukam, znajduję jeszcze jednego, ale ten jest ciekawszy, ma KORONĘ CHYBA jak król.
Jak by podwójny kapelusz, fajnie to się prezentuje. Zatem są już dwa. Ale nie ma ani jednego kozaka. co jest dziwne. Za to są siwuchy, nie zbieram ich nigdy, ale są. Traktuję je jako rezerwę, gdyby kiedyś nic nie było a bym był spragniony grzyba, to zawsze mogę je zacząć zbierać.
Zatem walę na Czarci Wąwóz, skoro tutaj są prawe to tam tym bardziej powinny być.
Mam już mało czasu, niestety obowiązki rodzinne. Ale dam radę!
Lecę, ale porażka, w miejscach pewnych nie ma nic, na samym dole znajduję jednego prawdziwka ale jest już trep, nie ma co brać, wracam i ostatnim rzutem na taśmę trafiam małego sosnowego borowika (wielkości jaja kurzego), no choć taki jest!
Po drodze jeszcze trzy podgrzybki są i dochodzę do rydzowiska.
No i są rydze, jest sporo, ale większość stare. No nikt nie był od dawna. Zbieram te lepsze!
Co prawda 30 m dalej jest następne rydzowisko, ale tam już nie zdążę dojść.
Niestety czas na mnie!
Wracam do auta a jest kawałek drogi. Jestem i tak zadowolony.
Znajduję jeszcze jednego porządnego kozaka w lesie, spory i zdrowy, chyba mieszaniec czerwonego z brzozowym siatka szara ale kapelusz brązowy, trzon w cętki.
Szybko wsiadam w auto o ledwo zdążam na czas do domu. Czy to tym razem naprawdę ostatni lot w tym sezonie???A może jeszcze las mnie zawoła jak dziś, będzie jeszcze jakiś wysyp... Jutro ma padać śnieg u mnie ale może.... Eh pomarzyć dobra rzecz.
Na wszelki wypadek nie wyciągam kozika z kieszeni kurtki roboczej.
Borom Cześć!!!
Pozdrawiam tazoka i Gucia, oraz wszystkich czytających moje smętne wypociny.