szerzej:
Po wczorajszej intensywnej pracy na RODOS powiem uczciwie, że nie chciało mi się wstawać wcześnie na grzyby. Pospałem więc sobie, zjadłem śniadanie i ponieważ moja Lepsza Połowa nie była zbyt chętna do wyjazdu rzuciłem propozycję wyjazdu na grzyby.... rowerem. Gdzie? Ano do Bukowiny Sycowskiej. To tylko około 60 km w jedna stronę. Ponieważ było już bardzo późno, zdecydowałem że jadę najszybciej jak się da. W lesie będę około 15. Pochodzę godzinkę, posprawdzam co w ściółce piszczy i około 16 będę wracać żeby za dnia przynajmniej dojechać do rogatek Wrocławia. Pojechałem inną drogą niż samochodem. Na początek przy leśnej drodze mignęły mi jakieś "rydzopodobne" kapeluszniki. Szybko zahamowałem i wracam. I zdziwienie. Jak to las potrafi zaskoczyć. Przecież w te okolice jeżdżę na grzyby i jagody od lat ale nigdy nie spotkałem takiej ilości rydzów. Minusem było to, że więcej jak połowa była już zasiedlona i jako taka musiała pozostać w lesie. Co mogłem rydzowego wyzbierać; wyzbierałam. Dodatkowo znalazłem jednego kozaka i jednego boletusa. Pojechałem kawałek dalej na naszą starą miejscówkę podgrzybkową. Mogę powiedzieć, że podgrzybków jest ile kto chce chociaż owocniki są często podsuszone lub zaatakowane przez skoczogonki. Ale jest z czego wybrać :) Spędziłem w lesie zaledwie około godziny ale wystarczyło to do zebrania pełnego wiaderka. Na więcej nie starczyło czasu. Zresztą i tak nie miałbym tych grzybów jak zabrać. Może za tydzień uda się nam pojechać wcześniej i samochodem? Wtedy sprawdzę dokładniej miejscówki kozakowe a i może boletus się pokaże w większej ilości :)
Pozdrawiam serdecznie Admina i Leśne Bractwo :)
szerzej:
Darz Grzyb!;-) Sobota, 11 września 2021 roku. Gdybym założył blog po tej dacie i postanowił opisać na nim najbardziej niezwykłe grzybobrania, jakie miałem okazję w życiu przeżyć, sobotnia wyprawa do lasów Bukowiny Sycowskiej na pewno znalazłaby się na liście kultowych grzybobrań, której poświęciłbym odrębny wpis. Tymczasem, za nieco ponad miesiąc, blog będzie obchodził swoje 6 urodziny, a sobotnie grzybobranie już przeszło do historii jako kompletnie kultowe. Wycieczkę rozpocząłem późno, ponieważ w lesie znalazłem się dopiero po godz. 10. To efekt kiepskiego dla grzybiarzy, sobotnio-niedzielnego rozkładu jazdy pociągów do Bukowiny i pozostałych stacyjek. Ludzi w pociągu, którzy wybrali się w sobotę do lasu było niewiele, część z nich wysiadała w Dobroszycach i Grabownie. W Bukowinie – poza mną – wyskoczyła garstka osób, w tym kolega Krzysiek z bratem, którzy wyruszyli na grzyby w innym kierunku. Pojechałem na to grzybobranie na kompletnym luzie, wprawdzie wziąłem ze sobą dwa koszyki, ale w duchu pomyślałem sobie, że jak zapełnię chociaż jeden to będę bardzo zadowolony i zagrzybiony. O tak późnej porze to pewnie za wiele nie znajdę po grzybiarzach samochodowych, miejscowych, itp. Poza tym cały tydzień było bardzo ciepło i sucho, zatem to, co nie zdążyło jeszcze wyschnąć, pewnie pożerają robaki. Tak więc pełen luz, tip-top i pomału w las. Najbliżej miałem do miejscówek podgrzybkowych i dlatego postanowiłem sprawdzić, czy coś rośnie w miękkim, ściółkowym podłożu. Las po raz pierwszy mnie zaskoczył, bowiem śladów po innych grzybiarzach nie zauważyłem, a podgrzybków rosło sporo. Przewaga młodziutkich, twardych i – co najważniejsze – zdrowych. Może jeden na 10/12 sztuk trafiał się z robakami, a więc przewaga tych zdrowych była zdecydowana. Mocno podbudowany brązowymi łepkami, zacząłem chodzić po sosnowym borze i w przeciągu około godziny, dno pierwszego kosza zostało szczelnie zakryte pięknymi podgrzybkami (obecnie nazywanymi podgrzybami). Rozkręciłem się na dobre, postawiłem plecak, oba kosze, wziąłem czapkę i aparat fotograficzny. Ruszyła podgrzybkowa sesja fotograficzna i radość, że mimo suchoty i ciepła, wilgoć po sierpniowych opadach zdołała pobudzić podgrzybki, których było więcej niż tydzień temu. Praktycznie nie znalazłem starszych, wyrośniętych okazów, prawie wszystkie napotkane podgrzybki zasługiwały na status słoikowych do marynowania, tylko nieliczne można było przeznaczyć na suszenie z uwagi na większe gabaryty. Kolega Andrzej raportował mi przez telefon o sytuacji grzybowej w Borach Dolnośląskich, gdzie – poza duża ilością podgrzybków – znajdował też wielkie ilości prawdziwków, ale ich zdrowotność ocenił zaledwie na 1%. Wśród bukowińskich podgrzybków ponownie spotykałem młode goryczaki żółciowe, również w większych ilościach niż tydzień wcześniej. Niektóre rosły tuż przy podgrzybkach, jakby specjalnie chciały sprawdzić, czy je wezmę, czy nie. Nie dałem się im nabrać, ale przyznaję, że kilka razy o mało co nie wykręciłem młodego goryczaka, gdyż do złudzenia przypominał od góry podgrzybka. Dopiero obejrzenie trzonu i spodu kapelusza rozwiewało wszelkie wątpliwości. W koszu miałem już całkiem pokaźną ilość podgrzybków. Pomyślałem sobie, że trzeba sprawdzić miejscówki na inne gatunki, jak będzie licho to wrócę na podgrzybki. Najpierw sprawdziłem młodniki brzozowe na koźlarze. Na pierwszy plan wychodzą w nich muchomory czerwone. Koźlarzy pomarańczowożółtych nie znalazłem, za to można było spotkać dużo koźlarzy babek, ale wybierałem tylko młode, twarde grzyby. Starsze szybko stają się miękkie, robaczywieją i wywołują efekt gluta w koszu, sklejając się z innymi grzybami. Za to muchomorki podziwiałem z przyjemnością. Z ziemi wykluwa się sporo muchomorowej młodzieży. Wyglądają bajkowo! Brzózki zmieniają ubarwienie liści, zwiastując nadchodzącą, astronomiczną jesień. Następnie przyszła kolej na sprawdzenie miejscówek na koźlarze czerwone i topolowe i… zaczęło się bardzo solidne grzybobranie. Byłem zaskoczony nie tylko ilością grzybów, ale również ich jakością. Praktycznie 100% zdrowych owocników! Do tego prawie wszystkie grzyby to młode i twarde sztuki. Zrobiłem tu niewiele zdjęć, ponieważ przeważająca ilość grzybów rosła w trawie lub w trawie i nawłoci razem, co bardzo utrudnia przyzwoite fotografowanie. Poza tym, wpadłem w grzybowy amok i wolałem zbierać niż pstrykać. Po przejściu dwóch miejscówek, jeden kosz miał niewiele wolnego miejsca. Hura!!! Po drodze znalazłem też kilkanaście prawdziwków i ze zdumieniem stwierdziłem, że zdrowe okazy w dużym stopniu przeważają nad robaczywymi. Jadąc do Bukowiny byłem przekonany, że prawie wszystkie prawdziwki będą robaczywe, a tu las zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Po koźlarzach postawiłem wszystko na prawdziwkowy Vabank. Taktyka była prosta. Sprawdzę kilka tajnych miejscówek prawdziwkowych i jak będzie kiepsko to po prostu czym prędzej wrócę na podgrzybki. Zrobiło się jeszcze cieplej. Niektóre prawdziwki popękały od braku wody i zbyt wysokiej temperatury. Zauważyłem, że ze ściółki wciąż wykluwają się młode prawuski i prawie wszystkie były zdrowe. To napawało wielkim optymizmem. Do tajnych miejscówek miałem jeszcze kawałek drogi, ale skoro postanowiłem je sprawdzić to muszę do nich dotrzeć, chociaż wewnątrz zastanawiałem się, czy lepiej im nie odpuścić i wrócić na podgrzybki. W końcu wszedłem w strefę borowików. Grzybowe napięcie wisiało w powietrzu, a kiedy ujrzałem dwa pierwsze prawdziwki, napięcie wzrosło jeszcze bardziej – poza powietrzem – także w mojej głowie i duszy. To są te momenty, kiedy człowiek bezgranicznie poddaje się grzybowemu bzikowi.;)) Tylko jeden prawdziwek był opanowany przez larwy, reszta zdrowa, twarda i pachnąca. Postawiłem plecak, kosze i z czapką zacząłem pieczołowicie kręcić się we wszelkie możliwe strony, wytrzeszczając oczy i wypatrując kolejnych boletusów. Niektóre nie kryły się przede mną i w serdeczny sposób ukazały swoje kapelusze na tle ściółki, inne miały w sobie coś z partyzanta, chowały się w grubej warstwie igieł i tylko krawędziami kapeluszy zdradzały swoją obecność. I ponownie wielka radość, ponieważ wszystkie owocniki były zdrowe. Zacząłem się zastanawiać, jakim cudem udało im się ochronić przed robakami, które w Borach Dolnośląskich dziesiątkują wysyp prawdziwków. Może większa wilgoć w ściółce, inne ukształtowanie terenu, rodzaj podłoża albo mniejsza wilgotność powietrza? Może w końcu zupełnie inne czynniki, warunki spowodowały, że bukowińskie prawdziwki były zdrowe. W sumie to było nieważne, najważniejsze, że trafiłem na nie, kiedy były w idealnej formie. Doszedłem do magicznej miejscówki, w której ciężej się chodzi, ale byłem już tak nakręcony, że “góry mogłem przeskakiwać”.;)) I oto moje oczy ujrzały na krawędzi “przepaści” strażnika wszystkich borowików. Ogromny, rasowy prawdziwek o wielkim i mocno zakopanym w piachu trzonie! Od razu skojarzyłem go sobie z królem borowików, którego prezentowałem w relacji z grzybobrania z 3-ego września. Tamten król pozostał jednak w lesie i na zdjęciach, ponieważ był kompletnie robaczywy. Co było dalej? Zapraszam pod link i serdecznie pozdrawiam grzybiarzy oraz naszego Admina: https://www. lenartpawel. pl/tak-rodza-sie-kultowe-grzybobrania. html
szerzej:
Letni pojaw borowika na tych terenach ewidentnie się skończył -czekam na jesienny, podgrzybek ma się dobrze, dużo młodych. Z lasu przegonił nas deszcz. Zbierane między Parową a Osiecznicą. Na parkingu pojawiła do pani na rowerku i proponowała wszystkim, że zaopiekuje się chętnie robaczywymi borowikami które oddaje do skupu (a potem pewnie idą do zupek w proszku razem z wkładką i tym co robal z siebie wydala )
szerzej:
Ostatnie ciepłe dni mocno podsuszyć ściółkę. Niektóre okazy koźlaka wyglądały jakby im skórka miała zaraz zejść. Jeśli nie spadnie deszcz to w przyszły weekend nie będzie co zbierać. Niestety mocnego deszczu na granicy powiatu Miękinia i Wrocław nie było. Coś tam w po południu w oddali grzmiało i tylko tyle... Bardzo martwię się, że za tydzień mapka z koloru żółtego zrobi się niebieska:- (
szerzej:
kręgosłupie ale warto było. Na to czekałam oglądając doniesienia. Od wtorku mam urlop więc będzie się działo. Tylko niech popada bo sucho strasznie. Wracam do przeglądania tych co się suszą. Pozdrawiam serdecznie wszystkich, szczególnie Yagę, Nikę i Zapaleńca 😊 PS. serec chyba się zaczęło 😁
szerzej:
Zaliczyłem fajny spacer i ciężką wspinaczkę, czuję w nogach. W tych okolicach byłem pierwszy raz. Wiem że tydzień temu znajomi zebrali gdzieś w tych lasach dużo prawdziwków. Niestety albo już nie ma albo nie trafiłem na właściwą miejscówkę.
szerzej:
Mimo bardziej mokrego lata, w lesie jest sucho. Grzyby albo były stare, albo dopiero wychylały się ze ściółki i nawet takie maluszki po 2 cm, potrafiły być sitem w środku. Z tego co dzisiaj zebrałem trzeba liczyć, że około 30% było robaczywych, gdyby doliczyć to zostawiłem w lesie, bo od razu widać było, że sito, to wynik mogłby dojść do 65 grzybów na godzinę.
Dystans przebyty pieszo to około 9 km wg aplikacji, rowerem wg licznika to 20 km.