szerzej:
Dzisiaj raniutko, jak tam zajrzałam, to wiedziałam na bank, że coś dla mnie urosło. Ale ile oraz gdzie zawsze pozostaje zagadką. A więc na początku mego w zagajniku pobytu, brałam co urosło. Duże, średnie czy też małe. Duże- aby ich kondycję sprawdzić nożykiem traktowałam, i te podziurawione za sobą zostawiałam. A było ich dość sporo. Albo wczoraj miałam coś z oczami, albo one tak szybko i tak wielkie urosły. Jak nabrałam już pewności, że i rosną gromadami, to stałam się wybredna, te do ścięcia sobie wybierałam. Uwielbiam takie okoliczności przyrody, gdy jest towaru pod dostatkiem i można sobie lekko pokaprysić. Muchomory jak co dzień cudne mi zgotowały powitanie. Starsze już niestety w stanie sflaczałym, ale za to nowe co rusz podłoże atakują i pięknie na grubych nogach wyrastają. Tak, że było urozmaicenie- i chodzenie, wypatrywanie i zbieranie, a w międzyczasie muchomorów podziwianie. Wszystko dzisiaj dopisało i pogoda, i widoki i powietrze cudne, no i oczywiście grzyby. Tak się po tym moim fyrtelku kręciłam, że i co rusz - spoglądając wokoło- musiałam zmieniać marszrutę. Dzisiaj maślaków zdecydowanie więcej narosło. W koloniach, pojedynczo i po sztuk kilka. Całość zbierania była krótka- 1,1/2 godzinki. Właściwie to już po godzinie wiedziałam- rozum podpowiadał- skończ kobieto to zbieranie, bo w domu czeka jeszcze obieranie. I tak ze trzy razy wychodziłam, i tak się zakręciłam, że z powrotem w grzybach lądowałam. Już w lesie wiedziałam, że ich jest zdecydowanie więcej niżli wczoraj. Jak już na serio zagajnik opuszczałam znalazłam dwie piękne kanie, a za kroków kilka pięknego młodego rydza. W domciu wszystko bractwo zważyłam- 3,360 kg. Czyli znacznie więcej niż wczoraj- tylko dzisiaj więcej dużych zebrałam. W sztukach wyszło mi 274 szt. To ilość już po przebraniu- bo choć się pilnowałam, to i tak kilkanaście odpadło, bo ponadziewane. Miło dzień spędzony, wszystko pokończone, delikatny ich zapach jeszcze gdzieś o nich przypomina. Życzę wszystkim spragnionym tego jesiennego wysypu prawdziwego grzyba. Serdecznie i cieplutko pozdrawiam :)
szerzej:
całość prześwietliłam. Deszcz pomógł jak tylko on potrafi. Wszystko wodą ociekające. Zielska i trawy po pas sięgające, ale jak tam nie iść, gdy wiem na 100%, że tam rosną maślaki. A rosły i to doskonale. Po deszczu całe łebki mokre, oklejone okolicznymi porostami. Z początku ambitnie główki im czyściłam, ale jak zobaczyłam ile tego rośnie, to sobie i im zabiegów oszczędziłam. Nie znowu, żebym cały las przyniosła, ale wyglądały tak, że nie nadawały się do telewizji. Rosły piękne, wypasione, te prawdziwie jesienne. Czapeczki grubiutkie, żeby łebki nie zmarzły. Nogi też niczego sobie. Jest w tym moim zagajniku po prostu wysyp. Rosły i solo, i parami, ale też całymi stadami. Naschylałam się dziś za wszystkie czasy. Po powrocie do domu waga pokazała 1,970 kg, a i je policzyłam co do sztuki i zdrowych tych nie faszerowanych wyszło mi 253 szt. Zbierałam je ze spokojem, aby nie pominąć żadnego troszkę ponad godzinkę, no powiedzmy 1,15 minut. Natomiast w domciu jak sobie kawusię zrobiłam, i skubać zaczęłam, to na tej czynności spędziłam 3 godziny. Ale ja to lubię. Ja nie tylko lubię zbierać, ale też wszystko przy nich robić. Te jesienne z ciemnymi czapkami ja nazywam " latarenki". Uwielbiam o tym czasie je właśnie zbierać. I robić tak mam zamiar, dopóki nie wysypią się borowiki, koźlarze czy podgrzybki. Dodam tylko, że jak jakiś większy piękny napotkałam okaz, to niestety po penetracji nożyka, musiałam się z nim rozstać. Korzonki niektóre wyglądały jak sito. Sporo takich niestety było. Największa przykrość jaka spotyka mnie po tak żmudnej pracy to to, że po zagotowaniu, kurczą się niesamowicie, i niestety niewiele ich zostaje. Ale odwdzięczają się i za to, wydzielając przy obróbce subtelny grzybny zapach. Jak to piszę, to za oknem pada- jest nadzieja na coś więcej i to nie dotyczy maślaka. Czekam z utęsknieniem na piękny grzybny leśny peleton, bo jak na razie to nie tylko, że on w tyle, go po prostu nie widać. Spacer i zbieranie, oraz cała tego otoczka przepiękna. Jest jesień- oby z nami w tej co teraz formie jak najdłużej gościła. Serdecznie Wszystkich z mych mokrutkich nizin pozdrawiam. Megalo- specjalnie dla Ciebie- na foto - zostawiłam kilka ze skórką. Tak mniej więcej całość wyglądała- ściskam i pozdrawiam :)
szerzej:
Las idealnie przygotowany do wysypu - podłoże wilgotne. Weszliśmy z mężem do lasu na małą godzinkę i wczoraj zjedliśmy na kolację pyszne sowy, a dzisiaj jeszcze sos grzybowy będzie👩🍳🍂🍁🍄
szerzej:
Czekamy na wysyp konkreta
szerzej:
okresach jak ten- bezgrzybie totalne, i tak naprawdę tylko one rosną. Mało tego- jestem tam prawie, że co dziennie i są nowe, młodziutkie i z farszem się trafiają, i bez- takie piękne, po obraniu bieluśkie. Chyba to skubanie powodem jest tego, że grzyb ten tak jest omijany. Przyznać muszę, że czapeczki do łebków są porządnie przyspawane. Choć i tak bywa, że za jednym ciosem, cała główka się wydobywa. Tak, że i dzisiaj pławiłam się w zagajnikach. Sosny, małe średnie, a i nawet duże, nieregularnie po rozrzucane, u ich podnóża muchomory rosnące gromadnie. Znowu piękne widoki dla oka, powietrze rześkie do pooddychania, a pod stopami pochowane w zielsku, trawach małe, średnie i duże maślaki. Grzyb to smakowity, o czym robaki z zadowoleniem informują- Na kilka znalezionych, zawsze prawie następnych kilka jest zajętych. Do tego wszystkiego- jak to u maślaka- kochają one otoczenie, i to co koło nich rośnie, szczelnie do nich dosłownie przyklejone. Nieraz z podłoża podniesiony maślak, więcej ma substancji koło siebie obcych niż on sam wielkością przedstawia. Jedno jest pewne- u maślaków progres- wzrost zwyżkuje. Wczoraj w domciu wylądowało 74 szt, a dzisiaj to już 119 szt. Dodatkowo trafiły się dwa rydzyki. Jeden większy i jeden malusi. Będąc w lesie chmurami niebo pokryte, później lekko słonko zaświeciło, powiał sobie wiaterek- grzybki były- było bardzo miło. Zawsze coś z lasu do domu przyniosę, choć nie będę ukrywać, że czekam na wysyp. Ze znajomymi trzeci termin wyjazdu już ustaliliśmy- ale pod warunkiem, że będą prawdziwki, koźlarze, podgrzybki. Czekam. Jestem dość cierpliwa, choć- coś za długo ta przerwa już trwa. W lesie na zbieraniu zamarudziłam 1,5 godziny- wszystko po trzy razy okrążyłam, ale dobre 15 minut trwało nim kierunek mego marszu przybliżać nie zaczął do wyjścia z lasu. Wszystkich z utęsknieniem na wysyp serdecznie i cieplutko pozdrawiam. Grzybki podzieliłam, choć nie za bardzo, bo kolor nad Poznaniem przypał mi do gustu- choć najlepszy to by był brązowy- Buziaczki :)
szerzej:
zapewne, że one i dobrze widoczne jak już nie z kosmosu, to choć z samolotu. Ilość ich nie do policzenia- setki, skupione na dość ograniczonym obszarze. I to takie pokaźne, zdrowe, mało tego- co i rusz patrząc pod nogi widziałam młode wytrwale przez ściółkę się przedzierające. Takiego skupienia ich już dawno nie widziałam. I weź tu skup się człowieku na czymś małym i wcale nie tak okazałym. Jak w takich warunkach przymusić się do penetrowania podłoża by pozyskać takie mało widowiskowe maślaki. Jakoś po czasie sztuczka ta mi się udawała, i co chwilkę z gruntu do koszyka maślak lądował. Te kapryśne bestie wcale tak licznie nie występowały. Po jednym, może dwa, a czasami jakaś rodzinka w ręce wpadła. Ostatnio tak w zagajniku nie buszowałam, bo tam nieziemsko mokro, a ja w adidaskach tam zawitałam. Dzisiaj co innego. Kaloszki na nogach, to można po najwyższych trawach pobuszować. Nie mam bladego pojęcia ile czasu tam bytowałam. Bo niby grzyby zbierałam, ale co czas jakiś wzrok się jakoś sam unosił i co innego podziwiałam. Maślaczki jak to one były i to zdrowe, choć co do wielkości, to za bardzo, że wzrostem one nie przesadziły. Nazbierałam ich 34 sztuki- reszta z wkładką pozostała w lesie. Rydze niestety sobie odpuściły i nie urosły wcale. Natomiast tak sobie spokojnie buszując natknęłam się na dwie piękne wyrośnięte kanie. Jedna jeszcze stała na własnej nodze, druga przeczuwając co ją czeka, sama się ścięła i leżała bokiem. Wielkie, grubaśne, bez nadzienia - jak talerze obiadowe. Łącznie zmarudziłam ok 2 godzin- przedeptanych niewiele bo niecałe 3 km. Właściwie to przestałam mieć do lasów żal, za to podgrzybkowe bezgrzybie. Wówczas czas i siły bym na sosny skierowała, a tak są zagajniki z ich bajecznymi muchomorami. Spacer- rewelacja- widoki jak z bajki- choć nic nie odda uroku tych stad muchomorów. Powietrze chłodne, można się nim nasycić do woli. Kocham jesień, kocham oglądać muchomory!!!!!!!!!!!! Serdecznie do lasów namawiam- choćby po takie widoki- i cieplutko pozdrawiam :))))))))))