szerzej:
Po ostatnim locie na prawego byłem mocno przepełniony nadziejami na spory łup. Zatem po przymusowym kursie do szkoły miałem znowu trzy godziny na grzyby. Niezbyt mi się chciało jechać, bo ledwo8 stopni "ciepła", poza tym noc wcześniej było -2, ale trzeba sprawdzić co tam rośnie. Zatem wskoczyłem w auto i jestem! "Wejście Smoka" iiii PUSTO, no ale za to naje... ne wszędzie rozbitych gołąbków itp. No tak jak myślałem, miejscowe Stowarzyszenie Miłośników Butów Filcowych już tu było i to chyba w liczbie mnogiej.
Zatem lecę lotem koszącym i co kawałek jest prawusek ale to malutkie, czasem wielkości pudełka zapałek czasem paczki fajek, w każdym razie same "pirotechniczne rozmiary"! Po woli w koszyku miejsca ubywa. Co miejscówka to ubywa też moich nadziei na czerwonego kozaka i na wielki łup. Jestem wręcz zdumiony bo w nawet skrajnych miejscach ktoś był, czyli to nie "niedzielni grzybiarze" a to nie rokuje dobrze. Zmieniam kura na Czarci Wąwóz, może tam? Słońce świeci mocno, przeszkadza mi jak diabli, klnę pod nosem bo jak trzeba było słońca to nie było... Ale dalej lecę i jestem, teren jest trudny, w dół z 50 m, liczę na fuksa... No i tu jeste lepiej bo trafiam 5 prawym na wlocie, w połowie wąwozu widzę ślady od dołu do góry, mocno zryta ściółka, PEWNO KTOŚ szedł w górę, akurat po najlepszych miejscach, kurde wiedział którędy iść, ale dlaczego tak mocno zrył, ślad jest świeży, góra ma dwie godziny...
Zatem zaczynam z innego końca a tędy wrócę. Kurs na koniec ale tam też ktoś zabrał grzyby... Lecę dołem i JEST ku.. ale wielki, piękny prawy, no taie ze trzy i miałbym pół kosza chyba... Podchodzę po tamto miejsce zryte od dołu i co widzę? Ślad leci od przeciwnego brzegu, to nie ludzki, to jelenie albo żubr. Zatem jest nadzieja, spina się mocno i SA MOJE SOŚNIAKI, dwa piękne, cudowne! Wyżej trzeci się puszy... Hehehe, jest dobrze... Ale niestety zegarynka a telefonie mnie otrzeźwia, muszę wracać, trzeba znowu wracać... Zatem walę w górę, serce mi wali jak szalone bo lata swoje już mam a ściana pionowa prawie, po drodze jeszcze zawadzam o kilka miejsc i kilka prawych ląduje w koszu, są też dwa zdesperowane kozaki czerwone, które wręcz mi wlazły pod nogi. Eh gdybym miał jeszcze godzinę, choć pół.... Wręcz biegnę po lesie do auta, z dala widzę piękne rydze wręcz wołające do mnie "ZABIERZ NAS!!" ale NIE, nie dziś! Następnym razem może... Dziś musi mi wystarczyć to co mam w koszu. Słońce znowu zaszło, chyba widzi że na dziś skończyłem lot i już nie musi mnie oślepiać aby zostawił w lesie to co "cesarskie" a zabrał tylko to co "orle". Ale ja tu jeszcze wrócę, poczekam tylko na następne sośniaki.... CDN...
P. S. W domu zostałem jak zwykle powitany w ogromną radością a moje grzyby tylko cudem uniknęły kompostownika. Tak to jest jak się co drugi dzień na grzyby lata.