szerzej:
Większość podgrzybków rosło sobie spokojnie w jagodzinach, chroniąc swe łebki przed grzybiarzami. Jako, że byliśmy wcześnie rano, w lesie było tak, jak lubię najbardziej. Cicho, słychać tylko skrzypiące sosny, wrzask jakiegoś ptasiora, który zauważył intruzów, co śmią mu resztki snu zakłócać. Słońce chowające się między drzewami.... To słońce ogrzewające świat i ciepłe noce zbudziły z hibernacji komary, które dały znać o sobie najpierw koszmarnym bzyczeniem, a potem wzięły się do tego, co lubią najbardziej, do gryzienia. Las zaczyna przybierać jesienne kolory. Limit kroków zrobiony. W koszykach też pusto nie było. Wycieczka udana. Pozdrawiam wszystkich zagrzybionych i zalesionych 😀
szerzej:
Prawdziwki o dziwo w większości znalezione na terenie przeczesanym przez nas poprzedniego dnia. Jednak nasze bliskie miejscówki nie zawodzą, mimo istnego oblężenia w sobotę. Ciekawe czy prawe się kończą, czy po prostu trafiliśmy przezbierane rejony. Trzeba będzie sprawdzić to na tygodniu i pożegnać wysyp porządnym grzybobraniem.
szerzej:
Grzybobranie z ojcem, po ostatnim udanym wypadzie tata dał się namówić na jeszcze jeden wyjazd. W lesie stawiliśmy się o 12:00, samochodów jeszcze sporo. Całą drogę zastanawiałem się gdzie tym razem i wybraliśmy las między Starachowicami i Skarżyskiem.
Tak jak pisałem w środę, wysyp szczyt wysypu borowika już za nami. Grzyby już w znacznie gorszej kondycji niż trzy dni temu. Deszcze zrobiły swoje a i ostatnie ciepłe dni/noce dodały co nieco. Dużo wyrośniętych borowików poprzewracanych po namoknięciu - niesamowity widok. Te które miały siłę ustać nadawały się wyłącznie do suszenia, zebraliśmy kilkadziesiąt najładniejszych (zapewne można było zebrać kilkadziesiąt kilogramów) a reszta niech sypie na przyszłość. Potem nastawiliśmy się na młode grzyby których było znacznie mniej niż ostatnio (ale i tak bardzo dobrze) i występowały głównie w zagajnikach jodłowych w bardziej suchych miejscach. Spore ilości podgrzybków, setki kozaków i tysiące maślaków w różnym stadium rozwoju stało sobie nietknięte.
Teraz październik i krótsze wycieczki w rodzinne strony (mazowieckie). podgrzybki już są i zapewne za tydzień, dwa wystartują opieńki w większych ilościach (marynowane lub solone są przepyszne). Wybrałbym się jeszcze na rydze, które już się zaczęły. Limit wyjazdów już wyczerpałem (cierpliwość rodziny ma swoje granice).
Ostatnie dwa tygodnie były fantastyczne, kilka dobrych, bardzo dobrych i niesamowitych grzybobrań w przepięknych, mieszanych lasach których zazdroszczę miejscowym. Cieszę się też z tego że udało się dwukrotnie zabrać ojca, doprawdy tylu prawdziwków nigdy nie zebrał w w swojej długiej "grzybiarskiej karierze". Wspomnienia zostaną. Pozdrowienia dla grzybiarzy a szczególnie dla tych miejscowych - Dęboszczaków i Fijajum.
szerzej:
Ucieszyliśmy się, bo wszystkie zebrane grzyby udało się rozdać rodzinie do dalszego przetwórstwa. I tak każdy zadowolony - nałogowi zbieracze i smakosze :)
szerzej:
Od czasu udanego sobotniego wypadu z naszych głów nie schodziła myśl o ponownym rajdzie na świętokrzyskie bory rządzone przez niejakiego Boletusa Szlachetnego dysponującego liczną armią borowików, zwanych także prawymi. Ciemna, deszczowa, ale ciepła noc ze środy na czwartek wydała nam się idealna do realizacji naszych planów. Indiańskim zwyczajem postanowiliśmy zaatakować o świcie. Zgodnie z planem o 4:30 ruszamy z naszej kwatery głównej i już o 6:30 nasz transport dostarcza nas na miejsce lądowania u wrót magicznego boru świętokrzyskiego. Stąd mamy jeszcze przeszło 2 km do linii frontu. Zbieramy więc ekwipunek i dalej ruszamy pieszo. Jesteśmy dobrze wyposażeni - mamy noże, kosze, zapasowe wiaderka, kurtki przeciwdeszczowe, napoje regeneracyjne i trochę prowiantu. Jest ciemno, parno, siąpi deszcz - warunki wydają się idealne. Po żwawym marszu punkt 7:00 wkraczamy na wrogie terytorium. Praktycznie od samego początku napotykamy na borowiki - początkowo są to pojedynczy zwiadowcy. Jako doświadczeni grzybiarze umiemy sobie z nimi radzić - szybkie podcięcie nogi i borowik ląduje w koszu. Powoli posuwamy się coraz głębiej w las, napotykając pierwsze regularne oddziały borowików. Wręcz nas to cieszy, bo miejsca w koszykach mamy dużo, a jeńców chcemy pojmać jak najwięcej. Jesteśmy młodzi, silni, dobrze wyszkoleni i uzbrojeni, więc na spokojnie, metodycznie i bez zbędnych emocji, wycinamy w pień kolejne oddziały wroga. Ignorujemy stada maślaków, kozaków i podgrzybków, wiemy po co tu przyszliśmy – interesują nas tylko najcenniejsze, szlachetne klejnoty. Z biegiem czasu oddziały prawych stają się jednak coraz liczniejsze i coraz częstsze. Trafiamy nie tylko na młode stopniem borowiki, są też średniego i starszego szczebla oficerowie. To sprawia, że miejsce w koszykach nadzwyczaj szybko się wyczerpuje. Musimy odpalić zapasowe wiaderka, co znacznie poprawia naszą sytuację. Niestety na krótko, bo trup w lesie ściele się gęsto. O 9:20 także zapasowe wiaderka zaczynają się wyczerpywać, jesteśmy też już mokrzy i nieco zmęczeni walką. Sytuacja robi się groźna, więc decyzja może być tylko jedna – odwrót! Zamierzamy wrócić do statku bazy, zostawić jeńców i po posileniu się i przegrupowaniu, zdecydować o ewentualnym ponowieniu ataku. Plan natychmiast wdrażamy w życie, ale szybko się okazuje, że zostaliśmy okrążeni przez zmasowane oddziały prawych, a te wcale nie zamierzają ułatwić nam powrotu na lądowisko, tylko przypuszczają zdecydowany kontratak. Rezerwy miejsca w naszych zapasowych wiaderkach momentalnie się wyczerpują. Na szczęście kolega ma w kieszeni dwie duże reklamówki, które natychmiast odpalamy. To daje nam chwilę oddechu i nadzieję na szczęśliwy powrót do statku bazy. Krok po kroku, mozolnie, dźwigając łupy i odpierając kolejne ataki borowików, wycofujemy się w stronę lądowiska. Nasz odwrót wcale nie jest gładki, borowiki nie chcą wypuścić nas z lasu i wyciągają najcięższe działa – m. in. kolubryny widoczne na zdjęciu, czy oddział 44 prawych zgrupowany na 10m2. Tak zmasowany ostrzał powoduje, że tracimy orientację i nieświadomie skręcamy z powrotem w stronę środka lasu. Wykrycie tego faktu na nadajniku GPS wpędza nas niemal w rozpacz, tym bardziej, że także rezerwowe reklamówki zaczynają się wyczerpywać. Ryzyko, że nasz zorganizowany odwrót zamieni się w paniczną ucieczkę, rośnie gwałtownie. Szczęśliwie wychodzimy na przecinkę prowadzącą w kierunku naszego lądowiska. Postanawiamy się jej trzymać, aby uniknąć kolejnego pobłądzenia. borowiki wciąż jednak nie odpuszczają i, widząc nasze narastające zmęczenie, atakują raz z lewej, raz prawej strony dróżki. Odpierając kolejne natarcia, nie zapuszczamy się już dalej, jak kilka metrów w głąb lasu. Mamy świadomość, że zejście z przecinki, może okazać się zgubne w skutkach. Posuwamy się okropnie wolno, przystając co kilkadziesiąt metrów. Ciągły ostrzał i ciężar ogromnej liczby targanych jeńców zaczyna działać na naszą psychikę – w akcie desperacji wykrzykujemy, że nie chcemy już więcej grzybów i składamy przysięgę, że już nigdy nie będziemy narzekać na wielkość zbiorów. W końcu – jest 11:15 – udaje nam się dotrzeć na naszą stronę linii frontu. Ataki borowików ustają, a my drogą, odpoczywając co chwila, wracamy do statku bazy. Szczęśliwie docieramy bezpiecznie. Oczywiście o kolejnym ataku nawet nie myślimy. Naszą łupieżczą rejzę okupujemy bólem pleców i rąk, przemoczeniem i ogólnym wyczerpaniem, ale jeńców mamy ponad oczekiwania, więc do kwatery głównej wracamy z bananem na ustach. Tam, po podliczeniu, okazuje się, że naszym łupem padło 650 prawych.
szerzej:
Dzisiaj można było postawić koszyk i chodzić w kółko, zataczać kręgi, iść w prawo, w lewo. Po prostu szal. I bezludnie w lesie. Ani jednego ludzia. Cichutko, przyjemniutko. Jedyny mankament, to mokre grzyby, które często psociły i wyskakiwały z rąk. Oczywiście deszcz też musiał pokropić, ale nic to. Odwiedziliśmy trzy miejsca w lesie i dopiero w trzecim spotkaliśmy 3 osoby miejscowe. Też z pełnymi koszykami. Las daje nam dużo radości, szkoda tylko, że nie wszyscy o tym pamiętają i nie oddają tej dobroci naturze. Pod koniec grzybobrania szłam już leśną drózką, usiłując nie zbierać, ani nawet nie patrzeć pod nogi. Ale nie dało się, grzyby wyskakiwały zewsząd. I weź tu każdemu podziękuj, że stanął na mej drodze. Część grzybów rozdałam. Chwilowo się zagrzybiłam 😨 Do następnego razu. Pozdrawiam wszystkich.
szerzej:
Super niech tak trzyma do zimy podobno wg miejscowych tak ma być
szerzej:
Przemoczona, uflejana z pełnym koszem i uśmiechem na twarzy wróciłam do domu w przekonaniu, że to jeszcze nie koniec tych męk 😂😂😂 Oby jak najdłużej i w całym kraju żeby wszyscy mogli się nacieszyć 😁
szerzej:
Witam tak jak mówiłem w poniedziałek były moje okoliczne lasy dolnośląskie i doniesienie na forum a dzisiaj 350 km w jedną stronę okolic Kielc, z tego co widać po obierkach prawdziwków las mocno przebuszowany ale lasy świętokrzyskie są to magiczne lasy jeśli ktoś zna i ma jakieś swoje konkretne miejsca to nie ma szans żeby nie nazbierał, oczywiście przodują tutaj zawsze prawdziwki. Efekt efekt zbierania od wczesnego rana do 16.00 tylko ja sam, oj jak ja lubię samemu chodzić po lesie nie muszę nikogo pilnować i skupiam się właśnie wtedy na zbieraniu grzybów, ogólnie niezbyt mokro w lesie musimy chyba modlić się o deszcz albo wysłać rydzykowi na konto kwotę # drobnych ten pan nie przyjmuje# 🙂 to on zamiast nas się wymodli o deszcz. pozdrawiam wszystkich grzybiarzy no i czekam teraz na doniesienia z Wielkopolski lub z okolic Bolesławca bo tam już się palę by uderzyć. W drodze powrotnej padało, nawet lało, oj będzie się działo. Mam na GPS pozaznaczane miejscówki w których dziś powiedzmy w kwadracie 10 na 10 można było zebrać z 50 prawdziwków. Ogólnie grzyby są w całym lesie, lecz w miejscówkach jest 1000% więcej, borowiki zdrowe, reszty nie zbierałem, no tylko kozaczków czerwonych ze 20 zabrałem bo takie ładniutkie, ogólnie szok, dziś już nie zasnę. W dolnym prawym plastiku są większe, a reszta to piękna małą i średnia młodzież. Pozdrawiam bogis ziębice.
szerzej:
Grzybobranie z ojcem. Pierwsza godzina na praktycznie na pusto w pięknym lesie jodłowym - same obierki po zebranych grzybach. Dopiero po zagłębieniu się w las trafiliśmy na niewyzbierane miejsca. Sporo grzybów słusznych rozmiarów, co najmniej kilkudniowe sztuki. Wychodząc z lasu trafiliśmy na 40-50 prawdziwków o łącznej wadze kilku kg. Dużo szczęścia mieliśmy, sporo ludzi nosiło po pół wiaderka. Ojciec zachwycony i „wyzbierany”, ja też. Na moje oko szczyt wysypu borowika już za nami. Sporo kozaków i maślaków. Ciągnie mnie jeszcze na zakończenie wypraw w świętokrzyskie ale czy żona to wytrzyma to nie wiem. Pozdrawiam serdecznie.
szerzej:
Las wraca do normalności po bardzo hucznym weekendzie. Jest trochę grzybiarzy, ale po cichutku i po malutku wyszukują swoje skarby. Sroki znów skrzeczą, ptaki śpiewają, a dziki i sarny przestały biegać jak oszalałe wypłoszone ze swoich legowisk. Cieszy mnie, że prawdziwków jest mniej, a jeszcze bardziej to, że dużo ludzi pozabierało ze sobą swoje śmieci. Zdjęcia z soboty tylko muchomorki dzisiejsze. Pozdrawiam serdecznie.