szerzej:
Dzisiaj zapowiadał się dzień po prostu upalny. Za oknem- brak nawet rosy. Czyli susza zagląda z powrotem w moje strony. Wyjazd na tereny z wielkimi połaciami lasów, parkingami leśnymi, dużą o średnią sosną, mchami, igliwiem, gałązkami i co by tam jeszcze nie było. W drodze na parking mijałam inne parkingi gdzie już stały po 3-4 samochody. Ludzi w lesie przy tak cudnej pogodzie też troszkę się widziało. Na moje szczęście parking który wybrałam świecił pustkami. Koszyk w dłoń, zapasowa eko-torba też zabrana i w las. Początek cudowny- nie grzybowo, ale pogodowo, zapach, sosny, mech, i niestety odgłosy trzeszczących pod stopami łamiących się gałązek. Początki takie powiedziałabym- beznadziejne. Coś tam na mchu rosło gąskowato, goryczakowo, i innej maści, ale z brązowymi podgrzybkami krucho. Ale od czego grzybiarska cierpliwość. Najpierw brzózki i tam piękne dwa koźlarze pomarańczowe. Dalej nic- nawet jednej kurki i przeraźliwie sucho. Dałam sobie z zagajnikami spokój, i zaczęłam powolny marsz wśród średniej sosny, na grubym dywanie mchów. I zaczęły do koszyka wpadać. A to jeden, widoczny z daleka ala krowi placek, a to kilka pięknych młodzików, delikatnie pokazujących łebki w mchu czy gałązkach. Zbierałam je ok 1 godz i 30 minut.. Kosz pełen się z czubkiem zrobił. I tu przydałą się zapasowa torba. Zaczęłam odczuwać ciężar zdobyczy, a więc odwrót i do samochodu. Łatwo powiedzieć, a gorzej w takim lesie go poszukać. Żadnych sygnałów dymnych ani głosowych mi nie wysyłał, a powinien. Okazało się, że najnormalniej w świecie zgubiłam w lesie samochód. W gps miejsca nie zaznaczyłam, i nic nawigacja mi nie pomogła. Odszukanie zguby zabrało mi całą godzinę, w słońcu- bo leśnicy częściowo powycinali lasy i przy drodze nawet cienia nie było, a do tego obładowana byłam. Najważniejsze- po zrobieniu obszernego koła i pomocy bliźnich zguba się znalazła. Cała szczęśliwa pocałowałam go w zderzak, i o dalszym bieganiu po lesie za grzybem mowy być nie mogło. Grzybki ustroiły mój domek, pachnąc cudownie, ciesząc swym wyjątkowym urokiem. Pozdrawiam Wszystkich cieplutko i serdecznie- grzybiara w skowronkach :)
szerzej:
Rankiem dłłłłłłłłłłłłłłłłługo myślałam- zabrać do lasu koszyk, czy może nie kusić losu i jechać z eko- torbą. Myślę sobie - jednak wezmę koszyk. Bałam się, że ten zabrany kosz stanie się złą przepowiednią, i wrócę z pięknym leśnym powietrzem. Wjazd do lasu, a tam już warują w najlepsze inne obce mi zupełnie samochody. Na leśnych parkingach przy drodze nie lepiej. Też poustawiane to jeden, to dwa. Myślę sobie " albo grzyby faktycznie rosną w najlepsze i nic mi nie powiedziały, albo wycieczkowicze i złaknieni lasu spacerowicze. Długo się nie zastanawiając kieruję kroki w mój niewielki lasek sosenki, średniaczki, gruby dorodny mech uginający się pod stopami, słoneczko na niebie- całkiem niepotrzebnie- lubię bardziej zachmurzone otoczenie, bo łatwiej zdobycz wypatrzeć. Już po wejściu z naprzeciwka daje znać swoją głośną obecnością trzy osobowa rodzinka. Przemierzają las dziarskim krokiem. Ja tak szybko grzybów zbierać nie potrafię. Chyba, że po prostu nic nie ma. I na samym początku- modły- oby jednak coś urosło. Chodziłam i wzdłuż i w szerz, a tu nic. Rosły co prawda gołąbki, widziałam i goryczaki- poprzewracane, ale z upragnionym cudownym czarnym łebkiem na grubaśnej nóżce- nic. Kawałek dalej patrzę- a tu pościnane nóżki podgrzybków. Dobra moja- myślę sobie- co prawda ktoś tu wcześniej grasował, ale chociaż wiem, że coś tam rosło. Dalej krok jeszcze wolniejszy, oczy z orbit wychodzą i jest- pierwszy cudowny podgrzybek na grubaśnej nóżce- taki typowo jesienny. No dobrze myślę sobie jeden się znalazł, a co dalej. Dalej okazuje się, że jak miejsce dobre i popatrzeć naokoło, to i trzy się znajdą. Tak dozbierałam ich do 100 szt. Obeszłam mój teren, i skierowałam kroki do sąsiedniego kwartału. Tutaj też ściętych kilka sztuk i dalej puściuteńko. Idąc w głąb lasu w ściętych sosnach, jeszcze z igliwiem- w tym igliwiu mocno wciśniętych w podłoże znalazłam jeszcze 5 szt. Te wydzierane naturze już nie tak piękne, lekko pokaleczone, wylądowały na wierzch koszyka. Stwierdziłam, że zabrany koszyk pełen, ja przeszczęśliwa- gdyż w najskrytszych myślach nie sądziłam, że tyle uzbieram- postanowiłam zboczyć w stronę samochodu i zawieźć moje skarby do domciu. A w domku- zapach lasu wszędzie, oglądanie i dopieszczanie znalezisk na spokojnie. Czas mojego pobytu to dwie godzinki, przecudnej urody. Zachwycona ilością ślę z mych - można napisać- grzybnych okolic serdeczne i cieplutkie pozdrowienia :) A swoją drogą jak to długo u nas potrwa- mają być upały bez dopływu wody- masakra :)
szerzej:
Hodie mihi cras tibi
szerzej:
Dodatkowo garść informacji: bór sosnowy, który wygląda i nawilżony jest jak malowanie niestety puściuteńki. Nawet niejadalnych brak. Nie ma też - o dziwo - kani. Spodziewam się, że przy takiej tendencji (opadowo-temperaturowo-wegetacyjnej) będziemy mieli w regionie tradycyjną jesień, tj. podgrzybki brunatne pojawią się dopiero za tydzień-dwa. Natomiast w kwestii pozostałych grzybków, to ewidentnie las się dopiero budzi i z pewnością w najbliższych dniach obrodzi. ps. Grzyby są w głębi lasu. Na brzegach, gdzie zbyt długo i zbyt mocno w poprzednich tygodniach operowało słońce, wszystko dopiero zaczyna odżywać.
szerzej:
po przeczytaniu występowania grzybów w Wlkp., miał to być wypad rozpoznawczo - spacerowy, a tu taka miła niespodzianka, frajda i niedowierzanie, sucho, trzaskały gałązki pod stopami a jednak były i to piękne!
szerzej:
Ranek w rosie. Wczoraj całe pół godziny deszcz, deszcz i jeszcze raz deszcz- marzycielka ze mnie. W każdym razie popadało. Słoneczko na niebie, a ja w stronę lasów wypadzik poranny uskuteczniam. Za skarby świata nie zrezygnowałabym ze spaceru po lesie po wczorajszym deszczu. W lesie tym razem, nie tylko drożynki zmoczone, ale wszystko wokół, gdzie by stopy nie postawić. To uwielbiam. Pokryte kropelkami deszczu listowie, skrzące się w porannym słoneczku. Zupełnie inny klimat w lesie, wilgotne przesycone żywicą powietrze. Cudownie. Na nic z grzybów nie liczyłam. Tak sobie powolutku po lesie spacerowałam, mając w pamięci i przed oczyma zbiory naszej Fijajum. Popatrywałam w dębach, bukach, gdzie w normalnych sezonach rosły borowiki, ale dzisiaj niestety żadnego z tych upragnionych gości nie spotkałam. Taka widać moja dola- chodzić napawać się lasami i cieszyć innych osiągnięciami. Las się nade mną chyba ulitował i co mógł na mej drodze ukazał. Znalazłam na obrzeżach 18 maślaczków ziarnistych. Natomiast wzdłuż leśnych ścieżek i głębszych lasu zakamarkach 15 podgrzybków złotoporych. Przekwitłe i siejące grzybnię dorodne purchawki. Troszkę innych pojedynczych blaszkowców. Pobyt w lesie umiliły swoimi figlami dwie przesympatyczne wiewiórki. Hałasu tyle narobiły, jakby jakiś gruby zwierz w krzewach baraszkował. Przemiłe rude leśne piękności. Spacer udany, zbiory przewidywalne- choć ilością i jakością byłam mile zaskoczona. Może niebawem w przyszłości nie tak znów dalekiej coś z bardziej oczekiwanych okazów uda mi się pozyskać. Wlesie spędzone ponad dwie godzinki i przedeptanych 6 km. Brak grzybów to i dystans całkiem spory. Nasycona mokrym, słonecznym lasem przesyłam z mych stron przemiłe pozdrowienia :)