szerzej:
Jak wspominałem na wstępie wybrałem się na wycieczkę rowerową do Doliny Baryczy. O ile dojazd raczej nie jest ciekawy ponieważ trzeba poruszać się szosami to już począwszy od Żmigrodu mamy pod dostatkiem ścieżek rowerowych poprowadzonych głównie lasami. Kiedy dojeżdżałem do Rudy Sułowskiej zauważyłem kilka pieczarek. Rosły sobie za dość szerokim rowem także nie chciało mi się skakać żeby zrobić fotkę. Kawałek dalej rosło sobie kilka kań. Tu rów był mniejszy to i zostały uwiecznione. Postanowiłem pokręcić się troszkę po tym lesie. Byłem trochę zaskoczony bo i kań i pieczarek można było nazbierać. Niestety z przyczyn obiektywnych musiałem je pozostawić :) no i ruszać dalej bo cała trasa miała prawie 200 km. Pokręciłem się jeszcze już bliżej Milicza a później Krośnic po lesie sosnowym ale tutaj jest bardzo sucho i nie znalazłem żadnego grzyba nawet trującego. Pozostaje nam uzbroić się w cierpliwość i czekać na pojaw :)
Serdeczne pozdrowienia dla Admina i Leśnych Ludków.
szerzej:
przynieśliśmy do domu odpadł zaledwie jeden. Widziałam kilka kań w różnym stadium rozwoju oraz pojedyncze gołąbki czerwone i żółte które zawsze zwiastowały podgrzybki, tyle że wszystkie lasy świerkowe zostały wycięte 😢 Ślimaki trochę uspokoiły za to komary oszalały. Jestem pogryziona praktycznie wszędzie i nie pomagały żadne specyfiki z deet. Poza tym że bez przerwy mnie gdzieś swędzi wypad udany, bo brak ludzi a co za tym idzie śmieci i krzyków. I są kozaczki czerwone. Jutro wylądują w rosole 😁 Pozdrawiam wszystkich 😁
szerzej:
Darz Grzyb!;-) Kto jedzie do lasu tylko na grzyby, czy po grzyby, przeważnie dostaje tylko grzyby lub prawie nic. Kto jedzie do lasu, żeby w nim po prostu być i go poczuć ten dostanie skarbiec wypełniony powietrzem z otchłani drzew, tysiące dźwięków ukrytych między tymi drzewami od ich korzeni po korony oraz miliony widoków, zmieniających się za każdym spojrzeniem. Piątek, 24 lipca 2020 roku. Pożegnanie sezonu jagodowego 2020 i lipca, ponieważ obowiązki nie pozwolą mi jeszcze raz powitać bukowińskie strony w tym miesiącu. Dlatego trzeba było starannie zaplanować wyprawę, aby wyrwać dla duszy i do obiektywu kwintesencję późno-lipcowego lasu. Początkowo planowałem ponowny rzut monetą, jak to miało miejsce tydzień wcześniej. Wtedy to buszowałem w okolicach Wzgórza Zbójnik. Teraz wiedziałem od początku, gdzie chcę wystartować skoro bukowiński świt. To droga, którą chyba już nikt nie chodzi, poza moim kolegą grzybiarzem Krzyśkiem, jak mu się coś w lesie z orientacją pokręci i musi torami rwać, żeby zdążyć do pociągu.;)) Jej początek to ponad kilometrowy odcinek, który najłatwiej i najszybciej można pokonać idąc torami kolejowymi. Jest to dość ryzykowne, pomimo dobrej widoczności do przodu i z tyłu. Tory to jednak tory i trzeba być zawsze ostrożnym, kiedy się po nich drepcze lub obok. Po ich przejściu, zaczyna się sedno lipcowego piękna na bukowińskich polach i łąkach, chociaż z pozycji torów, przepięknych widoków też nie brakuje. Lipcowe zboża dojrzewają do żniw. Niektóre pokłoniły się od mocarnych deszczy w czerwcu i dość silnych burz. Owadów w nich pełno. Wydają najrozmaitsze dźwięki, przeważnie te w wysokich tonach, ale np. trzmiele operują skrzydlatym barytonem. Czasami słychać też ciężki, bombowy przelot szerszenia. Zawsze budzi respekt. Zanim dojdzie się do lasu, widać, że droga ciągnie się ku górze. Po prawej stronie roztaczają się widoki na wzniesienia Wzgórz Twardogórskich. Wyjątkowo soczyście prezentuje się w tym roku kukurydza, która w poprzednich latach o tej porze sygnalizowała znaczne niedobory wody pod postacią brązowo-rdzewiejących barw. Co ja tu dużo będę się rozpisywał. Jestem łasy na te bukowińskie i okoliczne widoczki. To przecież znane mi tereny od 33 lat! Zatem worek ze wspomnieniami i sentymentem wysypuje się tu za każdym razem kiedy jestem! Ten worek jest ogromny. Weszłoby do niego 100 ton radości spowodowanej możliwością włóczenia się po tych lasach latami, aż do zdarcia butów. Bukowina zaczyna czarować. Stopniuje napięcie i daje mi możliwość wyboru. Idź na lewo lub na prawo od torów. A co ja mam zrobić, kiedy chcę pójść tu i tu? Kiedy w każdej cząstce bukowińskich lasów mam coś do odwiedzenia, zobaczenia, pozdrowienia leśnych istot, drzew i sfotografowania? Na początek wybieram miejsca spokoju i wyjątkowego natchnienia. Są one absolutnie magiczne, chociaż nietrwałe. Fantastyczne alejki brzozowe, które znam jeszcze z czasów, kiedy sięgały mi do kolan. Dzisiaj, po trzebieżach i czyszczeniach dokonanych przez leśników, pozostały te, którym dano możliwość poszybowania wyżej. Chociaż zanikła ich młodzieńcza gęstość i niedostępność, obecnie stanowią teren o ponadprzeciętnych możliwościach relaksacyjno-wypoczynkowych. Można chodzić po nich godzinami i nie ma mowy o zmęczeniu czy znużeniu. Co roku je odwiedzam i co roku odkrywam je na nowo. Falują delikatnie giętkimi gałązkami podczas podmuchów letniego, ciepłego wiatru i szeleszczą swoimi delikatnymi listkami. Brzozy żyją krótko i rosną szybko. Ponad 100-letnie brzozy to już pra, pra dziady tego gatunku. A jednak, pomimo krótkiego żywota na tle wielu innych naszych drzew, dostarczają nam wielkiej radości i piękna. Dąb, który żyje nawet 800-1000 lat może rozłożyć ukazywanie swojego czaru i majestatu na bardzo długi okres. Brzoza pragnie to zrobić 8-10 razy szybciej. Dlatego bardzo często nie zwracamy większej uwagi na 30-50 letnie dęby, ponieważ dla wielu ludzi nie wyróżniają się one jeszcze niczym wyjątkowym. Natomiast kilkudziesięcio-letnie brzozy potrafią skupić na sobie uwagę nawet mniej rozgarniętych miłośników lasów i drzew. Moc ich sylwetki zwielokrotnia się, kiedy brzozy tworzą aleję. Wtedy to – chcąc, nie chcąc, ulegamy czarowi ich olśniewająco, biało-czarnej barwie kory. Czujemy się wśród brzóz wyśmienicie. Jakaś tajemnicza i niewidzialna energia wypełnia przestrzeń wśród brzóz. Często tak mam, że trudno mi się rozstać z alejami brzozowymi. Coś mnie tam trzyma za uszy, serce i nogi. To coś działa również podczas zimy, kiedy brzozy nie mają liści. Brzozy kochane są też przez grzybiarzy. Wiadomo – powodem są krawce, czyli koźlarze pomarańczowożółte, ale nie tylko. Brzozy potrafią obdarować też koźlarzami o brązowych barwach kapeluszy, pieprznikami jadalnymi, czyli kurkami, a nawet borowikami szlachetnymi. Brzozy są towarzyskie. W ich sąsiedztwie lubią owocnikować różne gatunki grzybów, w tym nasze przepiękne muchomory czerwone. Brzozy są też gościnne dla innych gatunków drzew, np. dla sosen, świerków, jodeł, dębów lub buków. Jeżeli chodzi o grzyby to z tych najbardziej pospolitych i jadalnych znalazłem kilka koźlarzy pomarańczowożółtych, z których do wzięcia nadawały się dwie sztuki. Podobnie było z piaskowcami modrzakami, które nie tyle przez robaki, ile przez żuki zostały spałaszowane na wylot. Od biedy trafiłem na koźlarze babki, które były kompletnie zaczerwione, jednego maślaka pstrego, także zjedzonego przez robaki i przerośniętego, robaczywego maślaka modrzewiowego (żółtego). Oprócz tego runo leśne zdobi obecnie kilka gatunków gołąbków, ponurniki aksamitne, gdzieniegdzie tęgoskóry cytrynowe, maślanki i kilka innych przedstawicieli mykologicznej drobnicy. Nic specjalnego już się nie wydarzy pod względem grzybów w lipcowym lesie, o czym pisałem w relacji z poprzedniej wycieczki. Także z innych rejonów nizinnej części Dolnego Śląska nie napływają informacje świadczące o zwiększonej podaży grzybów leśnych. Wyjątkiem cały czas pozostają rejony górskie i podgórskie, gdzie najlepsi grzybiarze wciąż potrafią nazbierać cały kosz borowików i to po selekcji i odrzuceniu robaczywych grzybów. Niziny postarają się odkuć grzybiarzom górskim jesienią…;)) W lasach zrobiło się dosyć sucho, chociaż można jeszcze spotkać kałuże po większych opadach sprzed tygodnia. Jednak temperatury poszły dość ostro w górę i szybko osuszają wierzchnią warstwę ściółki. Gorący poniedziałek i wtorek jeszcze mocniej powstrzymają grzyby przed wykluciem się. Więcej napisałem w szczegółowej relacji na blogu, do przeczytania której gorąco zachęcam: https://www. lenartpawel. pl/byc-i-czuc-las. html Na koniec dodam, że ten dzień był jak z baśni, natchniony i wyjątkowy. Przez cały pobyt w lesie nie spotkałem nikogo. Z lasu także przemknąłem ścieżkami, gdzie raczej nikt nie chodzi. Takie pobycie sam na sam z lasem uczy więcej, niż dziesiątki wycieczek w tłumie, gdzie nasza uwaga jest ciągle rozpraszana. Ludzie lasu doskonale wiedzą, o co mi chodzi. Tymczasem z tysiąckrotnie natchnionym, bukowińskim lasem!!!;))
szerzej:
Pogoda super można było spotkać turystów na leśnych duktach i szlakach, zwłaszcza rowerzystów i ani jednego grzybiarza.