(32/h) Czas zatrzymany, w oczach znów blask, czuję się wygraną, bo znowu jestem w lesie. Październikowy, jesienny las w kolejnej, tym razem deszczowej odsłonie. Smutny, szary, czasami wręcz ponury, dla większości całkowicie pozbawiony atrakcyjności. Jeszcze miesiąc temu tak chętnie oblegany, taki "modny" i "popularny", dziś zepchnięty na margines zainteresowania, zapomniany, opuszczony. Na szczęście - jego i moje. Jestem w nim sama, jakby zamknięta, odizolowana od świata, oderwana od rzeczywistości. Próżność gdzieś się schowała, pozostała tylko pokora. Padający, szczególnie z początku, rzęsisty deszcz nie był moim sprzymierzeńcem w poszukiwaniu grzybów. Ale ktoś kiedyś wymislił parasol, a ja wymyśliłam, że w najgorszych momentach będę się nim posiłkować;) Trochę pomógł, trochę przeszkadzał, czasami pełnił rolę "podpieracza". A i tak byłam mokra;-) Nie jest łatwo lawirować między drzewami z "baldachimem" nad głową. Po pierwszej godzinie deszczowego spaceru miałam trzy grzyby. Nie wiem co miało na to wpływ, ale taka była prawda. Nawet świerki, pod którymi ostatnio leżałam były puste. Zawładnęło mną pełne rozczarowanie. Wykombinowałam, że muszę iść w miejsca, które podczas ostatniego pobytu z braku czasu pominęłam. No i dobrze wymyśliłam. Zaczęło się skromnie. W krótkich odstępach po jednym, dwa podgrzybki. Różnie - na mchu, w trawie, na igliwiu pod pojedyńczo stojącymi świerkami. WDyskomfort mokrego ubrania nie przeszkadzał mi w kontynuowaniu zadania. Postanowiłam dotrzeć do innego, znanego mi z grzybności skupiska wysokich świerków. Im byłam bliżej, tym bardziej moje zmysły napawała dodatkowa tajemnicza nutka ciekawości. Udało się! Moim oczom ukazał się widok kilkudziesięciu małych i średnich podgrzybkowych główek! Matka natura obdarowała je tłuściutkimi nóżkami, przyodziała w ciemnobrązowe kapelusiki, polakierowała deszczem. W tak lśniącym ubranku stały jak na iglastym wybiegu i prezentowały swoje wdzięki. A ja zaczęłam się aż ślinić na ich widok;-) Nie musiałam długo czekać na kolejne udane spotkanie z podgrzybkami. Oczywiście nie zamierzałam protestować. Od przybytku głowa przecież nie boli. Tym razem trochę większe, na trawiasto-mchowym podłożu, przy świerkowej granicy. Parę kroków dalej okazało się, że to nie był komplet chętnych do usadowienia się w moim koszyku. Tu, w miękkim iglastym dołku 19 sztuk! Co za widok! Kto by pomyślał, że taką ekscytację, a zarazem przygodę mogą zapewnić grzyby. Koszyk znów pełny, a w nim znowu, nie uwierzycie, 129 sztuk podgrzybków. Wracałam do auta z satysfakcją i świadomością, że wytrwałość i cierpliwość jest kluczem do szczęścia. Doświadczyłam kolejnej jesiennej przygody z lasem. Że deszczowym?, że szarym?.........
(10/h) A miała być jeszcze pogoda. Synoptycy zapowiadali deszcz na Górnym Śląsku, ale nie tutaj. Miało padać od poniedziałku. W przekonaniu że nic złego mnie nie spotka, tak trochę bez zabezpieczenia, wyruszyłem na obchód swojego terytorium. ( W doniesieniu piszę Herby, ponieważ automat ma kłopoty z lokalizacją Kosek. Ale to jest Nadleśnictwo Herby.) Do 10 tej to było nawet całkiem całkiem. podgrzybki, pstre, zajączki, maślaczki, kilka kań, a nawet jeden prawdziwek, czyli to co ty jest powszechnie występujące. Momentami słońce się wychylało i nagle się odmieniło. Chmury zakryły niebo i z niebios zaczął pokrapywać deszcz. Z początku to nawet nie było tak źle. Kurtka nieprzemakalna jakoś na razie dawała radę. Gorzej z obuwiem. A to przecież podstawa. Tu na chwilę chciałbym wrócić pamięcią to Jeleśni, gdzie w czwartek spędziłem wraz z Lawendową niezapomniane chwile w towarzystwie duetu T&SZ. Kompletnym zaskoczeniem dla mnie była technika poruszania się Iwonki. Proszę sobie wyobrazić że gdy ja poruszałem się w pozycji równoległej do pochyłości terenu, przy kącie nachylenia równym widelcowi wbitemu w kotlet schabowy, Iwonka niczym kozica przeskakiwała ze stoku na stok, w pozycji prostopadłej. Przecząc tym samym wszelki prawom przyciągania ziemskiego i grawitacji. Co przyprawiało mnie o palpitacje serca. Na pewno zapyta ktoś jak to możliwe. Widziano już szpilki na Giewoncie. Tylko że tam nie ma grzybów. Tajemnica tkwi w obuwiu. Jakie to było obuwie bez zgody Iwonki zdradzić nie mogę, gdyż naruszyłbym prawa autorskie. Konkludując. Zdolności adaptacyjne Pań do sytuacji i miejsc w których się znajdą, są dla nas mężczyzn nieosiągalne. Górują nad nami pod wieloma względami, czego przykłady mamy na grzyby. pl. I niekoniecznie w obuwiu. Bez niego też są piękne. Pozdrawiam Wszystkie Panie, E.
(12/h) W piątek usłyszałem od żony, że w niedzielę jedziemy do jej mamy na obiad i żebym uzbierał jej grzybów. Takie polecenia to mogę wykonywać codziennie i nawet teściowa mi się jakaś fajniejsza wydała. No więc pojechałem dzisiaj. Zaczęło się obiecująco bo zaraz po wejściu trafiły mi się bardzo ładne ceglaki. Takie młode, nieobgryzione i przede wszystkim w mocno purpurowym ubarwieniu. Ale chciało mi się prawdziwków. Niestety minęła godzina i dalej tylko ceglaki. Moje oblicze z każdą chwilą pochmurniało i tak samo zrobiło się na niebie. Minęło kolejne pół godziny i prawdziwka dalej nie było. A z nieba zaczęło padać jakby ktoś u góry przejął się mym losem. Szukałem dalej i w końcu trafił się ten wymarzony. Zadowolony poszedłem szukać dalej. Trafiło się kilka dorodnych podgrzybków ale lało coraz bardziej. W miejscu gdzie spodziewałem się pięknego prawdziwka zobaczyłem tworzącą się kałużę. Ta cała nieciekawa sytuacja spowodowała, że jak król Szwecji w Potopie ogłosiłem odwrót. I poszedłem w kierunku auta co jakiś czas znajdując po drodze kolejne ceglaki. Ku pokrzepieniu serca las obdarzył mnie też jednym, młodym prawdziwkiem. Ale ostatnie słowo i tak należało do ceglaków które pożegnały mnie na wyjściu za lasu. Jeszcze nie pora na podsumowania ale ceglastopore u mnie na pewno będą grzybem roku. Pożegnałem się z miejscówką, którą sobie odkryłem w tym roku i która dała mi mnóstwo radości. Robię sobie przerwę do 2 listopada. Do usłyszenia.
(30/h) z nastawieniem na gąski siwe i zielone wkroczyłem do lasu i nie zawiodłem się. Zapowiada się długa późna jesień w aurze i te grzybki mogą nam towarzyszyć jeszcze przez kilka tygodni. Pozdrawiam brać grzybową na progu sezonu późnojesienego.
(40/h) Dzisiejsze grzybobranie to jak zobaczyć koncert The Rolling Stones na Cubie- :). Takich grzybów jeszcze nie zbierałam w tym roku. Dwa duże koszyki w dwie godziny!!!. Co ważne, prawie wszystkie zdrowe. Co więcej pisać,): mogła bym lać wodę, że było słabo, ale to nie prawd!! Było super i niech się ta historia nie kończy. Ja się ciesze że grzybobranie TRWA I NIECH TRWA!!! Ja nie żegnam się z lasem bo do niego chodzę cały rok i na razie odstawiam koszyka może w grudniu.... jak spadnie śnieg. Zadowolona -bardzo pozdrawiam wszystkich.
(20/h) Dziś Dzień Smutny. w koszyku nic nie wyladowalo. opieki potem milion wątpliwości. stare zające jakiś za łąka y koźlak. liczę na listopadówe smażę
(6/h) Przekonaliście mnie ostatnio by nie zawieszać koszyk na kołku. OK, dałem się namówić. Pozazdrościłem Wam ostatnich duetów na wyprawach, więc zrobiłem wszystko, wszystko by przekonać kobietę, wyobraźcie sobie kobietę, która nie jest Grażką, Bazylią, Grzybi@rą, Emilem, sorry Emil jak Kopernik nie była kobietą, czyli nie jest zaczarowaną wszelkimi rurkowcami i blaszkowcami. Okazało się, że nie było tak trudno jak myślałem. Wróciłem z pracy i niedowierzałem, pani Vincentowa wołała z dołu - Jestem gotowa, jak długo mamy na Ciebie czekać? My, czyli pani Vincentowa i Alfik. O trzynastej las przywitał nas pełną paletą ciepłych barw. Dywan z żółto-rudy klonowych i dębowych liści zapraszał w swoje gościnne progi jak czerwony dywan w Cannes. Tylko tłumów na szczęście nie było, a jedynym paparazzi byłem ja, a gwiazdą? Gwiazdą była Natura przez duże N, był Las, Ziemia, Home, tak Dom. Rozkoszą było zatopić się po czubek głowy w tej harmonii z tym co nas otacza, czuliśmy jak poprzez miliony połączeń neuronów jesteśmy jednością z tym Home. Do rzeczywistości przywrócił nas czas, a mianowicie... czas wracać. Niestety szara rzeczywistość. Bo jutro trzeba... w poniedziałek trzeba... Chciałbym już założyć t shirt "już nic nie muszę", ale chyba jeszcze muszę trochę poczekać.
(22/h) Dzisiaj mój mąż zorganizował wypad do lasu. Naszym przewodnikiem był jego kolega Miro. Pojechaliśmy do Krupskiego Młyna i... zakochałam się w pięknych sosnowych lasach z dywanami mchu i ślicznych podgrzybkach z zamszowymi kapeluszami na grubych nóżkach. Spacerowaliśmy około 4 godziny i co chwilę spotykaliśmy małe, średnie i duże grzybki. Ja znalazłam najmniej około 50 sztuk bo bardziej zajęta byłam podziwianiem lasu niż szukaniem. Ponieważ czułam pewien niedosyt i małą monotonię bo rosły tam tylko podgrzybki w drodze powrotnej zajechaliśmy do lasu liściastego sprawdzić jak się mają prawdziwki. I cóż jest ich coraz mniej... te rosnace w liściach buków -zdrowe a z młodników dębowych nogi z robalami, kapelusze ok. Do koszyka trafiło 20 sztuk szlachetnych, 12 kozaków czerwonych, 8 kozaków babka i 17 ceglasi. Wszystkie grzybki dostał nasz super przewodnik za zorganizowanie wspaniałej wycieczki :) Trzymajcie się ciepło... Pozdrawiam :)
(10/h) To już chyba pożegnanie sezonu grzybowego, chociaż nie koniecznie lasu, jest zbyt piękny i kolorowy żeby rezygnować z oglądania go od środka. Las mieszany w trzy osoby 15 prawdziwków z tego 6 zostało w lesie - robaczki były szybsze, 50 podgrzybków, dwa rydze i jeden gołąbek fioletowy - reszta gołąbków niestety robaczywa a było ich dość dużo. Brak młodych grzybów, wszystkie były w wieku już dojrzałym, podgrzybek zdrowy i bardzo smaczny. Prawdziwek do suszenia. Ludzi w lasach mało, raczej tylko grzyboświrki. Pozdrawiam
(10/h) Tak, wiem... kiedyś musiało to nastąpić, grzybki naprawdę się kończą. Młode prawdziwki przestały rosnąć, znalazłem tylko dwa, reszta to w większości podstarzałe grzyby. Do tego trzeba napisać, że czerwie powróciły i niestety prawie każdy grzyb jest zamieszkany. W pięć godzin znalazłem około 50 grzybów z czego jakieś 30 to prawdziwki, ale w większości albo sam kapelusz, albo tylko skrawki kapelusz, może z 7 było całkowicie zdrowych. Były też grzyby rozpadające się w rękach, oczywiście nie liczone. Szukałem trochę nowych miejsc, ale jak niema grzybów to ciężko stwierdzić, czy coś będzie w takim lasku w pełni sezonu. Z trudem udało się wypełnić prawie cały kosz, wspomogłem się dorodnymi ceglakami, reszta to podgrzybki brunatne i mleczaj świerkowy. Teraz chyba wiem co to za zielony rydz, którego widziałem w innych doniesieniach, zobaczymy czy jest jakaś różnica w stosunku do zwyczajnego rydza. Jedna rzecz mnie zszokowała, 4 dni temu było pełno opieńki, naprawdę dużo, a teraz chyba ją porwali kosmici, dużo wyciętej, a reszta stara. Nie przypuszczałem, że opieńka ma taki krótki pojaw. Po prostu wybuch i rozpłynęła się niczym wczorajsze mgły. Zrobiłem dużo zdjęć z lasu w pięknych jesiennych barwach, oj będzie co wspominać z tego roku. Teraz mogę się wybrać do lasu już tylko na spacer. Mimo wszystko koszyk zawsze mam w pogotowiu w bagażniku:-). Pozdrawiam wszystkich:-). Do usłyszenia!
(5/h) Las mieszany, w sumie tylko 30 grzybów w dwójkę prE 4 godziny, z czego ponad 20 to ceglastopore, 1 borowik, kilka zajączków i 3 podgrzybki. Dzięki rozmiarom ceglastoporych udało się napełnić cale wiadro. Wszystkie zdrowe. W lesie bardzo sucho. Jeżeli nie spadnie konkretny deszcz to koniec sezonu bliski. Niestety, brak w ogóle młodych grzybów. W lesie sporo amatorów grzybobrania. Dość spora pokrywa liści leżących na ściółce utrudnia zbieranie. W powietrzu czuć jesień, a las wygląda przecudnie. Pozdrawiam. Marco.
(26/h) Las przywitał mnie dzisiaj mgliście i półprzejrzyście. Mleczny, tajemniczy, gęsty, dojrzały, pełnoletni, ciemnozielony las iglasty. Jakże odmienny od tego sprzed paru dni, a przecież ten sam tylko w innej jesiennej odsłonie. Stąpając po miękkiej, mokrej ściółce, czułam jak oblepiając wilgocią nasycała mnie mgła. Długo nie szło mi najlepiej, wręcz wcale mi nie szło. A mój koszyk "głodny"…. od dwóch dni nic "nie jadł"! Skąpana w rdzawych, wysuszonych paprociach, "łysych" już krzaczkach jagodzin, wypatrywałam podgrzybków. Oprócz starych, zeschniętych albo "wyziębionych" gołąbków, tudzież innych niejadalnych - pusto. Dotarłam do gęstych świerków że ściółką z trawy, mchu, igliwia i połamanych gałązek. Strzał w dziesiątkę, i to od razu "z grubej rury", aż podskoczyłam! ("pociski na zdjęciach");-) Zaczęła się dobra passa. Los mojego koszyka diametralnie się odmienił. Napełniałam jego "żarłoczne" wnętrze tłuściutkimi, jędrnymi podgrzybkami. Rosły w niewielkich odstępach od siebie, na przemian po dwie, trzy sztuki, czasami nawet pięć. Jedne w trawce, inne we mchu bezpośrednio pod świerkami na igliwiu. Często po te "czorty" musiałam sięgać leżąc na brzuchu. Robiłam rundki dookoła każdego drzewa, kucając starałam się wyłapać wszystkie grzyby będące w zasięgu mojego wzroku. W ten sposób chciałam ułatwić sobie "pracę", żeby nie musieć zaglądać pod każdy świerk z osobna. Upewniwszy się, że"wyczyściłam" to miejsce na glanc, ruszyłam w dalszą drogę. Po ok. 10 minutach zaczęłam znowu karmić mojego wiklinowego "głodomora". Las czysty, bez podszytu, średniowysokie sosny. Pod nimi mech, trawka no i podgrzybki. Jedne stały na widoku, inne zupełnie "utopione"w trawie. Koszyk "najedzony" do 3/4. Przeszłam na drugą stronę drogi. Potężne, wysoookie prawie do nieba świerki. Na dole dywan "utkany" z samego igliwia, a na nim czarne, większe i mniejsze zamszowe łebki. Wyglądały jak porozrzucane pączki. To był deser dla mojego wiklinowego "grzybożercy". W końcu najadł się do syta, był pełny. Wracając do samochodu inną trasą, podrzucałam mu jeszcze pojedyńcze sztuki podgrzybka. Niezbyt chętnie je przyjmował. Ostatnie dwie sztuki "wypluł" nawet. Musiałam ponownie się po nie schylić i wepchnąć mu je na siłę. Koszykowy " brzuch" pomieścił dzisiaj 129 sztuk podgrzybka. Wracając do domu, nad łąkami i lasami mgła zaczęła ponownie rozkładać swój tiulowy, biały welon.
(5/h) Grzyby w górach przestały rosnąć -można znależć jedynie stare osobniki pogryzione przez ślimaki, nie znalezione przez grzybiarzy. Może w dolinach jest inaczej
(20/h) Było szaleństwo kurkowe, potem prawdziwkowe. I zielonkowe. Nawet brakło czasu na podgrzybki, były zbierane tak przy okazji. Zapasów już nie ma gdzie trzymać, obdarowani rodzina i znajomi nie chcą nawet słyszeć o grzybach. No chyba, że rydze, mniamm... Ok. przecież w górach ich pełno. Ale skoro ma być smakowicie wybrałem mniej pewny i trudniejszy wariant. Prawdziwe rydze spod sosen. Z lasu rzut beretem od wielkiej aglomeracji. Ale ten rok jest wyjątkowy. Widać, że już pasują ale są! Kanie od wielkiego dzwona, za to dorodne. Innych jadalnych w tych lasach praktycznie już nie ma. Masa wnerwiających (gdy się zbiera rydze) wełnianek. Sezon trwa.
(20/h) Było szaleństwo kurkowe, potem prawdziwkowe. I zielonkowe. Nawet nie było czasu na podgrzybki - zbierane tak przy okazji... Zapasów już nie ma gdzie trzymać, obdarowani krewni, znajomi już nie chcą nawet słyszeć o grzybach. No chyba, że rydze, mniam... Ok, przecież w górach ich pełno. No ale skoro ma być smakowicie wybrałem mniej pewny i trudniejszy wariant. Prawdziwe rydze spod sosen. Z lasu rzut beretem od wielkiej aglomeracji. Ale ten rok jest wyjątkowy... Widać, że już pasują ale są! Kanie od wielkiego dzwona, za to dorodne. Innych jadalnych w tych lasach praktycznie już nie ma. Masę wnerwiających (gdy się zbiera rydze) wełnianek Sezon trwa.
(6/h) Przez 4 godziny około kg. Z tym, że można było znaleźć kilkanaście podgrzybków, gąsek szarych w jednym miejscu i przez kolejne pół godziny nie znaleźć niczego. Ale dużo suchych, ładnych. W sumie zbieranie jednoosobowe od 9 do 14 dało około kg różnych grzybów. Ale nachodzić się trzeba.
(18/h) Grzybobranie to coś więcej niż tylko pełne kosze, sztuki na godzinę, pełne bagażniki i selfie z prawdziwkiem. Być na grzybobraniu to chłonąć las, sycić się jego widokiem, jego zapachem, podglądać jego mieszkańców, cieszyć się kontaktem z naturą, spotykać przemiłych grzybiarzy. Grzybobranie to rozmowa, spacer w dobranym towarzystwie, wspólna pasja, wspólne zainteresowania, wspólne kucanie przy pięknym borowiku i wspólne wąchanie spotkanej salamandry. Dzisiaj w przecudny jesienny dzień udało nam się skrzyknąć z Iwoną-Lawendową i Emilem-Emilem na wspólny spacer po beskidzkim lesie, to było prawdziwe grzybobranie, pisane z największej litery. Beskidzkie lasy nie układają się jeszcze do zimowego snu, dały nam dzisiaj wielką furę radości ze znalezienia kilkudziesięciu borowików szlachetnych, niecałej setki rydzów, wyczekiwanych przez Emila. rydzów, których dni świetności minęły ok tygodnia temu ale i tak całkiem dorodnych, kilkudziesięciu podgrzybków i tyluż pięknych ceglasi. Dzień minął błyskawicznie, ani się obejrzeliśmy, a po czterech godzinach grzybobrania, już siedzieliśmy w dwustuletniej, jeleśniańskiej karczmie, wspominając wrażenia dzisiejszej wyprawy. Chyba się nie pomylę, ale "numero uno" dzisiejszego spaceru po żywieckim lesie była "ONA" widziana pierwszy raz w życiu przez "Panią Lawendową". ONA miała tylko 10 cm, czarną, błyszczącą skórę, wielkie czarne oczy i urocze żółte plamki. Cud ożywionej natury - salamandra plamista, wystraszona nieco naszą obecnością. Na tytuł "Numero duo" moim skromnym zdaniem zasłużył mocarz borowik, który uniósł swoją siłą niemal kilogramowy kamień ( Ważył 1,20 kg ), by wystawić swój kapelusz - on okrasił swoją urodą mój wpis ( Ważył 1,20 kg ), a z brązowym medalem nagrodziłem rydze, z którymi Emil będzie miał zabawę do późnego wieczora ( pamiętaj Emilu:1 cz octu, 4 cz wody 0,5 cz miodu na zalewę, cebula, gorczyca, ziele, liść - to ugotować do miękkości cebuli, a setka octu, osolona woda i 10 min gotowania zmiękczy rydze do słoiczków ). Była jeszcze "nagroda publiczności " za jesienne kolory lasu, których urodę zamieszczam w linku, w pierwszym tazokowym dopisku. Emilu, Iwonko dziekujemy za fantastyczny dzień w Waszym towarzystwie. Pozdrawiamy S&T
(20/h) Po latach starań i rozmaitych podchodów usłyszałem to sakramentalne - tak. Bazylia zgodziła się wziąć mnie do lasu. I pojechaliśmy z ranka gdzieś za Kleszczów, gdzie dokładnie to sam nie wiem bo pogubiłem się w labiryncie tych różnych wiejskich dróg. Ale czy to ważne gdzie jak okoliczności przyrody piękne i niepowtarzalne. I zaczęliśmy zbierać. Na początku wszystko jak leci, kozaki babka, podgrzybki, zajączki. Później z grubszego zwierza pojawiły się ceglastopore. No i miały być prawdziwki ale nie było. Natomiast ceglaki znajdowaliśmy coraz to większe i coraz liczniejsze. Po jednym z miejsc ja już miałem ponad 3/4 mojego koszyka a to był dopiero początek miejsc Bazyli. I powiem szczerze, że strasznie się starała, żebyśmy znaleźli również prawdziwki. Słyszałem tylko a idź tam pod to drzewko, a zobacz w tym dołku a pójdziemy jeszcze tam a później tam. No i w końcu się pojawiły. Na początku młode a później coraz większe i ładniejsze. I trafiły się też cudnej urody kozaki czerwone. Zachwytom nie było końca. I tak sobie zbieraliśmy piękne grzyby w pięknym bukow0-dębowym lesie, w idealnej do chodzenia pogodzie i nawet nie wiem kiedy minęły ponad cztery godziny. Bazylia zadbała też o moje siły i abym mógł nieść mój ciężki kosz dokarmiała mnie "Michałkami" a na sam koniec dała mi jeszcze wszystkie swoje grzyby. Czy może być ktoś bardziej gościnny ? Danusiu serdecznie Ci dziękuję za wszystko:-)
(2/h) Witam wszystkich obecnych i nieobecnych. Kilka dni temu, ktoś (z oczywistych powodów nie podam nicka) napisał że w lesie obok miejscowości X można nazbierać rydze cyt. które rosną bez umiaru. Tak się składa że jest to obok Kosek. Praktycznie ten sam las. Pojechałem tam dzisiaj, ponieważ nie mam ani jednego w swoich zapasach na zimę. No niestety, nie znalazłem ani jednego. Można założyć że: albo nie miałem szczęścia, albo nie wiem jak wyglądają, albo poszedłem nie tam gdzie potrzeba. Pierwsze albo: szczęście jednak mi w pewnym względzie dopisało bo znalazłem bardzo ładne borowiki szt. 2 zdrowe i kilka ale takich którym bardziej pasował stół operacyjny niż kuchenny. Drugie albo: wiem jak wyglądają rydze, choć moja wiedza oparta jest wyłącznie na literaturze. Trzecie albo: mało prawdopodobne ponieważ przeszedłem kilka kilometrów po różnych kwartałach. Reasumując "wyszedłem jak Zabłocki na rydzach w śmietanie". Ale co tam. Piękna pogoda, spacer po pracy i to szurgotanie po suchych liściach. Na drugi raz będę ostrożniejszy. Pozdrawiam E.
(48/h) To był jeden z" TYCH" dni spędzonych w lesie, o których będę mogła za jakiś czas śpiewać " To były piękne dni". Ciepły, słoneczny dzień w jesiennym, kolorowym październikowym lesie. W takim dniu w powietrzu czuć potwierdzenie słuszności decyzji bycia w miejscu, w którym właśnie byłam. Raj dla wzroku, węchu i umysłu. Wszystkie ubytki w "centralce" uzupełnione. Poziom endorfin wyrównany. W takim nastroju można niemalże fruwać po lesie. Do tego grzyby jako wartość dodana i " przepis na szczęście" gotowy. Przez pierwsze pół godziny spaceru po "leśnym raju" mój grzybiarski koszyk świecił pustkami. Ani w trawie, ani w jagodzinach, ani w paprociach żaden grzyb się nie ujawnił. Bez cienia smutku czy żalu jakiegoś wędrowałam dalej. Nagle moim oczom ukazał się osobnik z lewo-dolno-górnego zdjęcia. Stał sobie na placku suchego igliwia. Nie wiem co go tak wygło, może na słońce się zapatrzył. Wokół niego koledzy (zdjęcie obok). Wszstkie "chłopaki" jak malowane. To był mój pierwszy róg obfitości, a zarazem początek solidnych, jak się później okazało zbiorów. Zaczęły pojawiać się pojedyńcze podgrzybki, przeważnie na igliwiu. Doszłam do miejsca, które okazało się być rogiem nadobfitości. 57 xerocomusów badiusów naraz! podgrzybki, podgrzybki pełne snu, gdzie nie spojrzeć podgrzybki, podgrzybki tam i tu. Tak właśnie było. Ale tym razem nie na igliwiu a we mchu. Idąc dalej, co jakiś czas uzupełniałam koszyk o dwie, trzy sztuki. W końcu trzeci róg obfitości- czarnej, grubej, z daleka widocznej. Patrzę i aż mi oczy zatrzęsło! Sosna z pojedyńczą brzozą. Samo igliwie, gdzieniegdzie kolorowy listek brzozy i One w roli głównej. Tak jak na zdjęciach widać - kupą mości panowie. Trzy duże zdjęcia to oblężenie jednej sosny. Tu koszyk napełniony został po brzegi. Powrót do samochodu nie był już tak przyjemny z racji "słodkiego" ciężaru do dźwigania. A po drodze jeszcze wyskakiwały "murzynki". Dobrze, że torba płócienna była " na wszelki wypadek". I tak oto dzisiejszy, radosny pobyt w lesie zakończyłam wynikiem 238 sztuk podgrzybka. Siły fizycznej trochę ubyło, za to psychicznej... jak rogu obfitości;-)
(20/h) W taki dzień musiałem pojechać do lasu, nie było innej opcji, urlop się przydaje nie tylko na remonty. Miałem ochotę tak sobie bez wielkich zobowiązań "polatać" po lesie i z premedytacją zacząłem od rejonu nie odwiedzanego od listopada zeszłego roku, ciekawy, co też teraz tam słychać. Rok temu było tam podgrzybkowe małe eldorado. Przy okazji grzybów postanowiłem też pozbierać śmieci. Po pięciu minutach miałem mały kosz pełny flaszek, a w dużym ledwo kilka podgrzybków. I tak co chwilę napełniałem koszyk i zostawiałem przy drodze jego zawartość, żeby zabrać w drodze powrotnej. To oczywiście dotyczy nie grzybów, tylko śmieci. Z grzybami gorzej, niż z drugiej strony lasu, liściaste i iglaste młodniki puste, tylko trochę czubajek i podgrzybków. Te pierwsze zresztą całkiem ładne, w trzech gatunkach: kanie, czerwieniejące i Konrada. Zaczęły się masowo pojawiać opieńki, ale dzisiaj nie zbierałem, normalnie mi się nie chciało z lenistwa i wygody. Sprawdziwszy zeszłoroczne miejscówki, pełen nadziei poszedłem w moje najlepsze tegoroczne prawdziwkowe. Na szczęście już od pierwszych kroków uradował mnie widok najpierw jednego prawusa, potem następnych. Mimo starszych i dzisiejszych śladów eksploracji grzybiarskiej trochę nazbierałem, widać poprzednicy nie przyłożyli się dostatecznie. Na środkowej fotce zatytułowanej "Znajdź grzyba" widać, że mogło to niektórym sprawiać kłopoty. Ciekawostka: dwa prawdziwki rosnące jeden stojąc, a drugi leżąc, były zrośnięte w taki sposób, że ten leżący (właściwie to on wisiał w powietrzu, lewitował) korzeniem przyrósł do kapelusza stojącego i tak sobie dawały jakoś radę. W efekcie leśnej włóczęgi w małym koszu miałem 26 czubajek, w torbie parę kilo śmieci, a w dużym koszu 14 prawdziwków, 2 kozaki, 2 ceglasie i 97 podgrzybków. I niezapomniany piękny, złotojesienny dzień w pamięci. Pozdrawiam wszystkich i życzę leśnych uniesień :)
(25/h) Powiało latem w październiku... las skąpany w promieniach słońca w pięknych jesiennych barwach-cudowny :) Po kilku ciepłych nocach pojawiły się kozaki czerwone i to one pierwsze wpadły do koszyka. Potem na zmianę prawdziwki i ceglasie. Chodziłam 4 godziny głównie po wysokim lesie bukowym i podziwiałam piękne borowiki rosnące głównie pojedyńczo a ceglasie rodzinkami w liściach. Nie wiem kiedy ten sezon grzybowy się skończy, ale na razie trwa i jest ok :) Pozdrawiam :)
(40/h) Tym razem to było moje pożegnanie sezonu..., ale taki cudowny sezon to trzeba pożegnać co najmniej kilka razy:- D. Zabrałem na próbę kępkę świeżych opieniek, jak ktoś wie jak z nich zrobić dobry sosik to piszcie:-) proszę. Generalnie grzyby w większości miejsc już się skończyły. Natomiast opieniek głównie młodych jest od groma, na pieńkach, gałęziach i bezpośrednio na trawie, mijałem setki, ciągle kępki praktycznie wszędzie. Mam też 6 kani na kotlety. Z innych grzybów nazbierałem 77 prawdziwków i 128 podgrzybków brunatnych. Jeśli chodzi o prawdziwki to średnie i duże pół na pół, poza tym jakieś 30 nieliczonych i nie zabranych kapci, nienadających się do niczego. podgrzybki bywały młode, ale w większości średnie i duże, nawet w niezłym stanie chociaż niektóre trochę podsuszone, większość jednak w dobrej kondycji. Lepsze rosną na liściach, bo w trawie z reguły są już skapcaniałe. Brzmi wspaniale, ale prawie wszystko zebrałem z góry zaplanowanym miejscu w młodniku, natomiast w dużym lesie bukowym przynajmniej tam gdzie chodziłem prawdziwków praktycznie już nie ma, tylko 6 sztuk w 2 h chodzenia. Zdziwiła mnie ilość aut, między Kleszczowem, a Bojszowem, może tam jeszcze bardziej grzyby się trzymają, a może to nie ma żadnego znaczenia?? Nie wiem? Pogoda dzisiaj piękna, las już cały w liściach i jesiennych barwach, także chodziło się super. Pozdrawiam wszystkich, darz grzyb!
(10/h) Las mieszany. Zbiory 10 prawdziwków, kilkanaście podgrzybków, parę kani. Grzyby zdrowe, sztuki w większości duże. Trzypoziomowa suszarka zapełniona po brzegi :)
(30/h) Wycieczka bez zamiarów grzybobrania zakończona 15 zajączkami (dość już starszawymi i lekko podeschniętymi) znalezionymi w ciągu 15 min. Oraz takim oto obrazkiem. Zwierzyna jakby nas nie widziała i nie słyszała a przyszła sobie z leśnej łączki i stanęła pięknie pozując.
(2/h) Słowo się rzekło, kobyłka pod młotek. Obiecałem żonie wczoraj opieńki. Błąd. Kobietom nie wolno niczego obiecywać. Pod żadnym pozorem. One są jak wzburzony ocean, z pełnym tajemnic rowem mariańskim. Trzy razy dzwoniła by się upewnić czy aby nie zapomniałem. No i co miałem robić. Pojechałem tam gdzie wczoraj widziałem pień pełen opieniek. Pień stał, grzybki na nim owszem. Ale gdy zajrzałem głębiej w las to okazało się że w pobliżu, takich pni jest kilka a i na nich pełno opieniek. Usiadłem wygodnie w kucki na kocu (byłem w spodniach od jedynego garnituru) i dawaj ciąć. Systematycznie, z chirurgiczną precyzją odcinałem łebek za łebkiem. Hipotetycznie zakładałem że na tym pieńku może ich być ok. 500. I tu niewiele się pomyliłem. A liczyłem uważnie. było ich 533. Cóż z tego skoro były tak maleńkie, że ledwie zakryły dno koszyka. Więc zabrałem się za drugi i trzeci pieniek. Tam też naciąłem ok 500. Mam pół koszyka. Może starczy? Ale gdzie tam. Tnę dalej. Skończyłem przy 2/3. Ile ich było ostatecznie - nie wiem. Wracam do auta, po drodze jeszcze dwa Ceglasie i kozią budkę. To podobno rzadkość w tych lasach jak pisał Dzidek. Ceglasie widywałem już w innych latach, ale brałem je za trujące. Natomiast kozią rozwódkę znalazłem po raz pierwszy. O 17,00 wróciłem do domu. Żona jak zobaczyła koszyk, to zbladła. Widząc że źle się poczuła, wyskoczyłem jak z Filip z kąpieli z życzeniami urodzinowymi (obchodzi w lutym) a grzybki to prezent z tej okazji. Nie miała wyjścia. Przecież nie wypada nie przyjąć prezentu od męża który dla niej się tak poświęca. Teraz gdy piszę te słowa, słyszę jak rzegocze słoikami w kuchni, złorzecząc coś pod moim adresem. I to na tyle jeśli chodzi o opieńki. Post się skończył. Asceza też. W założeniu miała trwać 24 h. i na tyle starczyło mi woli i mocy. Wracam do rzeczywistości. Jak będą grzybki - to będę zbierał, a jak nie będzie - to też. I to by było na tyle. Panom dziękuje za przemiłe komentarze, a Paniom całuję rączki. E.