Ponad 30 pięknych, dorodnych
koźlarzy czerwonych, około 1,5 kg
kurek, kilka
podgrzybków zajączków,
czubajek kani (niestety
kanie kompletnie robaczywe), kilka
borowików usiatkowanych i jagodowe szaleństwo. Do tego sporo różnych gatunków niejadalnych lub tych jadalnych (np.
muchomory czerwieniejące), których nie zbieram. Las przesiąknięty kwintesencją barokowej szaty, którą kompletnie się zachłysnąłem.
Darz Grzyb!;-) Wszelka sztuka, poezja, architektura i muza rodzą się w przyrodzie. Natura kształtuje główne nurty i kierunki ludzkich potrzeb ukazywania świata w zwierciadle sztuki. Sztuka jest często wielokrotnie modyfikowana na nasz użytek i przejawia się całą paletą różnych stylów, związanych z filozofią, myślą, wydarzeniami i kulturą danej epoki. Jednak swoje źródło i inspirację zawsze wykluwa w przyrodzie. To ziarno, które kiełkuje wraz z chęcią wyrażenia wnętrza artystów, nawet tych, których twórczość wydaje się być lata świetlne od przyrody. Lipiec w przyrodzie to czas baroku. Umownie zaczyna się on przed połową czerwca, a w latach cieplejszych nawet pod koniec maja. Na wiosnę przychodzi renesans, czyli odrodzenie. Z każdym tygodniem delikatne, zielone pędy roślin i coraz bardziej nabrzmiewające pąki oraz bogactwo kwiatów, przyczyniają się do stopniowego opanowywania łona natury przez zieloną sztukę renesansu. Pod koniec maja przyrodniczy renesans przeżywa swoją najbardziej dojrzałą fazę i wtedy przychodzi jego zmierzch. Las staje się tak mocno zielony, obficie zarośnięty, często zlewający się w trudną do ogarnięcia zmysłami zieloną plątaninę, że dochodzi do “zepsucia” się renesansu. To już nie odrodzenie, a misterium nowego życia, gęsto wylewającego się z obrazów namalowanych tysiącami odcieni zielonych farb. Wtedy to przepych i bogactwo przyrodniczych form stają się najobfitsze w ciągu całego roku. Do lasu wchodzi barok, a jego największy rozmach to właśnie miesiąc lipiec. W tym roku, po deszczowym czerwcu, przyrodniczy styl barokowy jest wyjątkowo wyrazisty i znamienity. Pola i łąki nie uległy presji suszy, która w zeszłym roku uszczupliła barok z naturalnej jaskrawości i soczystości. W lipcowym Słońcu, na tle błękitnego, letniego nieba, zacząłem podziwiać bukowiński i okoliczny barok, pełen przepychu i najwyższego kunsztu leśnego artyzmu. Ta najbardziej bogata faza baroku w przyrodzie trwa do żniw. Za kilka tygodni, kiedy rolnicy skoszą barokowe kłosy, pełne bogatych, złotych ziaren, barok przejdzie w późną fazę, ale będzie jeszcze trwać przez cały sierpień. W przyrodzie, chronologia następowania po sobie poszczególnych stylów w sztuce jest inna niż ta ludzka. Na wiosnę przychodzi renesansowe odrodzenie. Jego delikatne, subtelne symptomy często widać już pod koniec lutego. Przedtem jednak trwa zimowa prostota i klasycyzm, gdzie ponury, szorstki las naszpikowany jest szarością, martwotą, a nawet turpizmem, chociaż w swoistej i mimo wszystko pięknej formie. Barok w przyrodzie to nie tylko bogactwo zieleni i przytłaczająca jej obecność. To także bogactwo owadów, ptaków, grzybów i wszelkich innych form życia, których ilość często determinuje przebieg pogody, a więc temperatury i opady. O ile na temperatury barokowe możemy liczyć co roku, o tyle z opadami bardzo różnie to bywa. Barok w przyrodzie to nie tylko bogactwo zieleni i przytłaczająca jej obecność. To także bogactwo owadów, ptaków, grzybów i wszelkich innych form życia, których ilość często determinuje przebieg pogody, a więc temperatury i opady. O ile na temperatury barokowe możemy liczyć co roku, o tyle z opadami bardzo różnie to bywa. Z grzybów rurkowych najefektowniej prezentują się
koźlarze czerwone rosnące w towarzystwie topoli osiki. Tworzą bajeczny kontrast czerwieni swoich kapeluszy z ostrą, wyrazistą zielenią traw i innych drobnych roślin. Znalazłem je głównie na stałych, sprawdzonych miejscówkach. Udało mi się znaleźć w sumie ponad 30 okazów w najbardziej pożądanym stadium, czyli młodym, jędrnym, twardym i zdrowym. Ale znalazłem też kilkanaście przerośniętych
koźlarzy, które zostały natychmiast opanowane przez czerwie. W ciepłych i wilgotnych warunkach żarłoczne robaki nie próżnują i bardzo szybko wykorzystują ciało grzyba jako magazyn z pożywieniem. Był też i on. Wielki szlachcic o małym wzroście. Szlachcic typowy dla baroku, którego biorą za
prawdziwka, jednak gatunkowo na pewno nim nie jest, chociaż należy do tej samej borowikowej familii. To
borowik usiatkowany, zdrowy, co stanowi pewien ewenement w tych lasach. Natomiast w jagodnikach można spotkać pełno fałszerzy, oszustów i imitacyjnych krętaczy grzybowych.
Goryczaki żółciowe, fanatycznie nazywane “szatanami”, często nawet przez bardziej doświadczonych grzybiarzy, chociaż nimi nie są, gdyż piekielne zwoje zarezerwowały i zapisały tę nazwę dla
borowików szatańskich. Jednak ludzie to ludzie, często nie słuchają ani Boga, ani diabła, wkurzając obu równocześnie.;)) W barokowym lesie bukowińskiej krainy zagościły też
podgrzybki zajączki. Trzeba przyznać, że znalezienie ich podobieństwa do prawdziwego zająca jest trudno nawet po kilku mocniejszych piwach. Przeglądając kilkanaście miejsc na wszelkie gatunki grzybów, można pokusić się o ogólne opisanie obecnej sytuacji grzybowej na Wzgórzach Twardogórskich. W tym roku, jak mało kiedy na przestrzeni ostatnich lat, wystąpiły obfite opady, które dały podstawę do przypuszczenia, że mamy szansę na pierwszy, letni wysyp grzybów i to na przełomie czerwca/lipca. Pamiętam fenomenalny, lipcowy wysyp z 1993 czy 2000 roku, jak i te może uboższe, ale też całkiem niezłe z lat 1998 20112012. Sobotnia wycieczka była pod tym względem karciano-pokerowo-grzybowym hasłem “sprawdzam”. Jednak – jak to kiedyś napisał tu na portalu nasz gospodarz Marek, czasami z grzybami jest tak, że szybko wzrasta napięcie i nagle… wszystko rozchodzi się po kościach. Chociaż przez kilka tygodni warunki na pierwszy, letni wysyp były najbardziej optymalne od wielu lat, grzybowe kości zostały rzucone i z wielkiego napięcia, skończyło się na wypryskach
koźlarzy,
kurek, ewentualnie
zajączków, usiatków i sporadycznych
czubajek kani. W ogóle nie zareagowały
prawdziwki,
podgrzybki brunatne,
maślaki i jeszcze kilka innych gatunków. Jednak aby postawić ostateczny krzyżyk na oczekiwanym wysypie, wolę się wstrzymać jeszcze przez kolejny tydzień. Jeżeli również do końca tego tygodnia nic się nie wykluje w większej masie, to będziemy mieć potwierdzenie i sygnał od lasu, że grzybnia nie została pobudzona do masowego ruchu grzybotwórczego. Jak zwykle trzeba coś/kogoś obciążyć winą za brak tego ruchu. Część grzybiarzy oczywiście na pierwszej szubienicy powiesi Księżyc w pełni, z czym się nie zgodzę, ponieważ to właśnie dobę przed pełnią znalazłem najwięcej młodych
koźlarzy (znacznie więcej niż tydzień temu). Część grzybiarzy stwierdzi stanowczo, że to po prostu jeszcze nie czas na grzyby. Grzybnia ma inne zdanie niż proroctwa grzybiarzy, z czym częściowo mogę się zgodzić. Jednak ja powiesiłbym na mojej szubienicy jeden czynnik, a mianowicie temperaturę. Po ostatnich, obfitych opadach, od razu przyszło duże ciepło. Przedział temperatur 25-28 stopni C to za dużo dla nizinnych grzybów pierwszo-wysypowych. Kiedyś przeanalizowałem warunki pogodowe dla wszystkich, odnotowanych przeze mnie, lipcowych wysypów grzybów w Bukowinie. Okazało się, że po wystarczających opadach, które były podstawą do uformowania się wysypu, przychodziły niskie jak na lipiec temperatury i przeważała pochmurna pogoda. W związku z tym, aura przypominała bardziej wrzesień, dzięki czemu, tak zrobione w bambuko grzyby, postanowiły wykluć się w większej masie. Trzeba mieć na uwadze, że to tylko moje subiektywne spostrzeżenia i wnioski w poszukiwaniu winowajcy za brak lipcowego, masowego grzybnięcia nizinnego. Pozdrawiam serdecznie, cała relacja dostępna pod linkiem: https://www. lenartpawel. pl/barok-w-lipcowej-bukowinie. html