szerzej:
Sezon zacząłem z końcem czerwca z sukcesem kurkowym, kilka kolejnych wyjazdów kończyło się zbiorem 4-5 litrów kurek, ilością
wystarczającą do zrobienia zapasów, codziennych posiłków i możliwością podarowania kilku miseczek znajomym. W międzyczasie wakacje w dolnośląskiem, raczej na pusto, choć jeden sukces był, znalezienie przyzwoitych ilości pieprznika bladego.
Do dziś pamiętam uśmiechniętą minę gospodarzy, zapalonych grzybiarzy, którzy nie wierzyli, że w pobliskich im lasach można "wyczarować" te aromatyczne, smaczne grzyby. Po powrocie znowu kurki w mazowieckiem i pierwszy wyjazd w świętokrzyskie.
Setki pięknych borowików i dziesiątki koźlarzy dębowych z tysiącami robaków. Do koszyka trafiło 1/10 kawałków grzybów, z tego 1/2 trafiła do kosza w domu. I to był jedyny, letni wysyp, który ciągnął się do połowy września z tym, że z dnia na dzień grzybów było mniej i w dużej części robaczywych.
W międzyczasie przegapiłem wysyp na wschód od Warszawy, rydzów nie namierzyłem (pojedyncze sztuki) i jedynie co mi się udało, to zebranie sporych ilości gąski liściowatej (podziękowania dla Gucia i Niszcza za wskazówki). Od połowy września żyłem pewnością, że jesienny wysyp przyjdzie. I tak czekałem, czekałem i się nie doczekałem, coś niecoś do kosza wpadło, ale z reguły było to nic albo raptem kilka grzybów. Cóż, po obfitych i pełnych sukcesów poprzednich latach bywa i tak;-) Świętokrzyskie odwiedziłem jeszcze raz, w październiku, popatrzyłem na szadź na polanach, na kolorowe buki, pozwiedzałem nowe miejsca i pożegnałem z nadzieją, że leśnicy nie zdewastują tych lasów na przyszłe lata. Sezon zakończyłem 12 listopada zdjęciami kilkunastu starszych podgrzybków i kilku robaczywych zielonek.
Wszystkiego dobrego Czytelnikom, czytam prawie wszystkie Wasze doniesienia, a że nie zawsze się dopisuję? Po prostu, rzadko mam coś sensownego do dodania. Do następnego roku, jaki by nie był - zawsze coś się znajdzie;-)
szerzej:
W smutny, tym bardziej że szaroponury dzień wyjazdu z sanatorium i wbrew zdrowemu rozsądkowi, jednak nie wytrzymałam i postanowiłam zrobić sobie dobrze (bardzo w cudzysłowie, biorąc pod uwagę pizgający, lodowaty wiar hoby w kieleckim a nie świętokrzyskim 😉) i wykroić z napiętego harmonogramu krótki postój w drodze do domu, z ambitnym planem i nastawieniem na znalezienie świeżego boczniaka 💪🏼🤪
Z bólem serca że tak mało czasu, przegalopowałam (rehabilitacja sanatoryjna zdziałała cuda 😉) na skróty, prawie zabijając się w plątaninie (one są żywe i sprytnie łapią 🤨) macek malinisk i pomiędzy sosnami (brunatny nie został rozdeptany tylko dlatego że był twaridszy od kamienia) w okolice najbliższego oczka wodnego i tam gdzie liczne stare i młode brzozy oraz młodziutkie buki i dęby (te rozpoznałam po ścielących się wokół przyszronionych liściach) oraz wszelkie inne (bladego pojęcia nie mam jakie) bezliściowe drzewa, nie patrząc pod nogi tylko przelatując na szybko i dosłownie, i również wzrokiem po ich nagich torsach ⏰, szukałam ICH!!! Czyli dorodnych i wypasionych boczniaków. Choć gałki oczne łzawiąc zamarzały, a szarość bezsłonecznego dnia wtapiała wszelkie barwy w jedną plamę, sokoli wzrok 😉 wypatrzył upragnione kształty na skręconym i złamanym z metr nad ziemią rachitycznym drzewku... Nie wszystkie rosły w zasięgu zachłannych rąk 😱 bo złamane drzewko wysoko oparło się o mocniejszego przyjaciela doli ale kijek trekingowy dał radę (i gazeta pod butem 🤣) i posłużył za łupacza 🤔 jakkolwiek by tego nie nazwać, podbijanie zamarzniętych boczniakowych talerzy od spodu trekingową gumową końcówką + wyciągnięta poza stawy ręka 😉 przyniosły zamierzony efekt czyli odłupanie od pnia matki drzewa (tu przepraszam za brutalną metodę 😔) i o dziwo większość kęp pozostała w całości jak i pojedyncze grzybowe dorodne parasole 😁👌Zdjęć tych najwyżej położonych brak, choć próbowałam robić na szybko jednak zbyt wtapiały się w otoczenie a czas... ⏰ I również choć bardziej niż bardzo chciałoby się jeszcze poszukać kolejnej płodnej macierzy 😢😢😢 ⏰⏰⏰... o 15.00 w Krakowie termin nieprzekładalny ⏰⏰⏰😢😢😢 więc po niepełnej godzinie, przewiana na wskroś i w poprzek ale szczerząc się radośnie do lusterka w samochodzie (choć łza się w oku kręciła)... ruszyłam w stronę krakoskiego smoko-smoga, siłą woli powstrzymując się od gapienia na mijane przydrożne, bezliściaste drzewa... bo przecież te zimowe dary mogły być na każdym!!! Sorry tirowcy za zwalnianie nie przy radarach a przy zagajnikach... 😉 Może to ostatni, tegoroczny leśny buszing... 14-go kolejna cieśń nadgarstka do zrobienia... ale lewa 😉 więc... Serdeczności ♥️♥️♥️
szerzej:
🤓 a dzisiejszym deszczem opiją się i napęcznieją, i będą z nich dorodnie wypasione boczniaczyska a nie tylko podsuszone maleństwa. Próbowałam zaklinać słońce żeby zostało dłużej ale ono zdyscyplinowane, niczym nie wzruszone, trzymało się ściśle harmonogramu i innych niebiańskich wytycznych hoby dyżurna pielęgniarka w sanatorium 😉 I tak niechętnie, podziwiając przepiękny zachód słońca, zakończyłam jesienny leśny spacer... auuuuuu 🐺
szerzej:
liściaste i iglaste. Sporo krzaków, a do tego piękne leśne uroczyska. Co prawda zapach równie piękny nie był 😅, ale w słońcu wyglądały zjawiskowo. I mogłabym przysiąc, że woda przez rusałki zmącona była 🧞♀️😉. Niestety i tu ręką człowieka kolory dodane na drzewach - kropki jaskrawe, które w różnych lasach widziałam i niestety nic dobrego nie wróżyły 😟. Grzybów wszelkiej maści pełno, niektóre piękne jak motyle, które z uniesionymi skrzydłami przysiadły na trawie. Niektóre jak porzucone spódniczki baletnic, gdy po spektaklu przebierały się w zwykle ubrania. podgrzybki dają radę jeszcze, choć ich kondycja czasami marna. Nie wszystkie nadawały się do wzięcia, zasilą Matkę Ziemię, by w nowym sezonie wrócić jako grubaśne podgrzybki, moje ulubione 😊. Siedzuń i boczniaki zostały znalezione przez Smoczycę, czego jej trochę zazdroszczę, ale jednocześnie jestem z niej dumna ❤. Dzielenie towarzyszyła jej koleżanka z uzdrowiska, Terenia, która powiększyła grono grzyboświrów 😊. Co mogę dodać, podgrzybki głównie znalezione przez mojego męża, bo ja z komórką w ręce widoki boskie podziwiałam i fotki robiłam. Parę znalezisk miałam, z których jestem dumna, bo np trzęsak listkowaty pierwszy raz świadomie zauważony 😁. Oprócz tego sromotnik, który piękny niesamowicie był, śmierdział tak sobie, więc do przyjęcia 😉- a światło tak na niego padło, że niczym smardz wyglądał 😊. Do tego "tańczące " grzyby - które być może wodnichą późną były ( o słodki jeżu, jak ja mało jeszcze umiem 😭) - zjawiskowe wręcz. Dzięcioł zapamiętale stukał, rytm swój wybijając. No i niestety latające gadziny, komary i strzyżaki też z pięknej pogody korzystały, wkurzając mnie na maksa 🤬. W lesie tym pierwszy raz gościliśmy z mężem, mieliśmy okazję krótkofalówki wypróbować. Super się chodziło, tym bardziej, że w miłym towarzystwie 😊. I choć my musieliśmy wracać wcześniej, to jestem mega zadowolona. Las ma potencjał grzybowy, piękny i w sumie niedaleko, więc w przyszłym sezonie warto go odwiedzić. Warto buszować o każdej porze roku, bo każda jest piękna i oferuje nam inne wrażenia 😊