(31/h) Maślaczki słoikowe, kozaczki ale rużowe spody więc zostawiłem w lesie, podgrzybki ładne i 6 prawdziwków jak z bajki. Grzyby zebrane przy ścieżce leśnej bez zapuszczania się w knieje i zarośla.
(60/h) Dość sporych rozmiarów prawdziwki (wbrew obawom większość bez robaczków), kilka koźlaków i duuuużo kurek. Jednym słowem udany 1,5 spacer po lesie.
(30/h) Lasy koło Gdańska. Dużo podgrzybków, 2 prawdziwki na środku drogi leśnej. Dużo kurek. UWAGA na GORYCZAKA ŻÓŁCIOWEGO. Znalezliśmy ich około 40 i na pierwszy rzut oka wydawało się że to koźlaki. Jednak ich gąbka różowiała a po spróbowaniu językiem miały szczypiący smak. Najlepsza sprawdzona zasada: nie jesteś pewny to nie zbieraj.
(120/h) Okolice Starej Kiszewy, las bukowo-grabowy - bardzo duże ilości koźlarza grabowego, którego nie zbierałem, bo to żniwa na kolanach, a nie grzybobranie - nie na mój kręgosłup. Trochę koźlarzybabek, których też nie zbierałem i kilka czerwonych, po które już się schyliłem. Do tego świeże i wreszcie zdrowe borowiki szlachetne i grabowe (około 30), miska kurek, kilka zajączków, oraz niespodzianka w postaci wysypu lejkowca dętego.
(50/h) Po wczorajszym deszczu grzybki są dużo większe i zdrowsze. Tym razem wyrzuciłam mniej niż połowę. Opanowałam jakoś strach przed kleszczami i ponownie odwiedziłam swoje zarośla. Pomimo iż w gąszczu nadal padał wczorajszy deszcz- nie żałuję. Prawdziwki już się suszą, a ja idę liczyć kleszcze. Pozdrawiam zgrzybiałych!
(10/h) 20 prawdziwków, różnej wielkości. Największy o średnicy kapelusza 20 cm. Kilka maślaków żółtych i duże kurki. W lesie maleńkich kurek mnóstwo. W lesie byłam 3 h, przegonił mnie deszcz.
(15/h) W lesie rośnie pełno różnego rodzaju grzybów. Udało się zebrać 7 prawdziwków, mnóstwo koźlarzy i kurki. Jest też duży wysyp goryczaka żółciowego. Trzeba uważać, żeby się nie pomylić.
(40/h) Z wczorajszej wyprawy przyniosłam nie tylko nadziewane prawdziwki. Kleszcze oczywiście też musiały być i to aż 11 sztuk. Udało mi się wszystkie zneutralizować zanim mnie uszkodziły, ale ilość mnie zaniepokoiła. Postanowiłam dać spokój krzaczorom i dziś pochodzić po dużym lesie. W końcu rano tak przegrzebałam zarośla że chyba nawet przyszłoroczne prawdziwki wyciągnęłam! Wieczorem, przygotowując się do rannej wyprawy spakowałam wiaderko i trzy torby płócienne. Budzik nastawiłam na 3.15 i już przed dziesiątą byłam w łóżeczku. Postanowiłam dobrze odpocząć. Taaa... Ja sę mogę postanawiać... Grzybica nawet w nocy dokucza. Co zamknę oczęta, to widzę grzyby. Takie piękne, grubaśne borowiki w kosmicznej ilości. Jak tu spać w takich warunkach?! Zasnąć udało mi się około 1.00, ale i tak nie zaspałam, wstałam zanim alarm się włączył. Do lasu też jakoś szybko szłam, bo ciemno jeszcze było i musiałam poczekać. Czas się dłużył niemiłosiernie, a ucho łowiło tajemnicze szelesty. "To na pewno grzyby rosną"- pomyślałam. W lesie powolutku się rozjaśniło i mogłam zacząć poszukiwania. Rozglądam się i rozglądam, sprawdzam miejscóweczki ufając pamięci i... Nic. Pierwsze maleństwo dojrzałam po półgodzinie dopiero. Później było lepiej, bo trafiło mi się kilka rodzinek po kilkanaście sztuk. Same octowe maluchy. Tym razem nie czuję niedosytu chodzenia, bo nogi mnie już bolą. W dodatku prawą nogą wlazłam w koleinę z błockiem i stopa mi się odparza. Nic to! Ważne że są grzyby. Przegoniłam wszystkie swoje miejscówki, zajrzałam pod każdą gałązkę, pokłułam jeżynami ręce, a w efekcie 131 prawdziwków przyniosłam. Po obraniu zbiorów zostały mi 2, dosłownie DWIE zdrowe czapeczki. Ja się tak nie bawię!
(20/h) Pogoda jaka jest każdy widzi... więc pomimo utyskiwań żony, że kleszcze akurat o tej porze roku atakują niczym rosyjskie oddziały szturmowe, ubierając się stosownie wybraliśmy się do znanych nam miejsc w Białogórze. Będąc na miejscu musiałem zweryfikować porę roku bo.... samochodów w pip albo i więcej, niczym jak jesienią. Po około 3 h mieliśmy 3/4 kosza kurek, kilka prawdziwków, parę podgrzybków, 3 miodówki i 5 koźlarzy. Właśnie robię bułeczki drozdzowe z nadzieniem grzybowym.
(119/h) Wreszcie! Nareszcie wybrałam się na wytęsknione grzyby. Nie żebym miała jakieś wiarygodne doniesienia, ale jak człowiek budzi się o 3,15 i spać nie może, to na 100% warto iść do lasu. Przynajmniej ja tak mam. Do lasu mam daleko. Pieszo to ok półtorej godziny, no dobra! Godzinę i dwadzieścia minut. Odległość mnie wcale nie zniechęca, a poza tym co mam robić jak już się obudziłam? Więc poszłam na grzyby. "Grzybów było w bród" i tu się zgodzę z naszym wieszczem. Prawdziwków od cholery. Rosną całymi stadami, ale niestety najchętniej w gęstych chaszczach. A w krzaczorach- wiadomo! Kleszcze czyhają stadami by mnie pożreć. Wystraszyć. Zarazić. Zniszczyć. Powstrzyma mnie to? A nigdy w życiu! Starając się odstraszyć pajęczaki charyzmą i pewnością siebie, wlazłam w gąszcz. Posuwam się powoli na kolanach i zbieram śliczne borowiczki. Właściwie to zagarniam. Nie czyszczę, bo widok skupisk po kilkanaście sztuk wywołał u mnie gorączkę, dreszcze i inne objawy zaawansowanej grzybicy. W nosie mam kleszcze, mrówki, meszkę i inne krwiopijce, najważniejsze są grzyby. Spocona i zdyszana wyłażę wreszcie z krzaków. Może pogrzebałabym dłużej, ale torba mi się skończyła. Kieszenie też więcej nie pomieszczą. Zastanawiając się co dalej, patrzę na zegarek- 5,54. Matko Boska! Toż niecała godzina minęła. I co teraz? Las śle do mnie słoneczne uśmiechy i wabi zapachem. Czas jeszcze mam, ale miejsca na zbiory to już nie... Zniesmaczona wybieram opcję "dom, czyścić, przerobić zanim rodzina wstanie". Czuję niedosyt. W domku, po cichutku, już z okularami na nosie sprawdzam zbiory. Czyszczę, wycinam, obieram. Nie tylko ja wiem że borowiki smaczne są. Z całego zbioru uratowałam miseczkę, taką od jagód- litrową. Jutro wezmę dwie torby. I wiaderko. I jeszcze reklamówkę na wszelki wypadek.