Las ogólnie suchy i bieda jest. Ale warto go zobaczyć w momencie, gdy budzi się dzień. Grzyby są rozlokowane w niektórych miejscówkach, poza nimi w zasadzie zero. Dużo
opieniek starych i młodych 40 sztuk (1 kępka = 1 sztuka), równie dużo
czubajek, głównie gwiazdkowe i czerwieniejące 76 sztuk, w młodych sosenkach i na drogach
maślaki 41 sztuk,
podgrzybki brunatne i złotawe + 1
zajączek 52 sztuki,
koźlarze w brzozach 2 sztuki,
prawdziwki w bukach i dębach 12 sztuk, ceglaste w dębach 3 sztuki. Gdyby nie dobra znajomość lasu, to pewnie byłoby zero.
Nie spiesząc się jadę do tego mojego lasu, mając powoli rozpalający się brzask za plecami. Za Toszkiem mam go z prawej i mogę podziwiać coraz słabsze fiolety, a mocniejsze czerwienie i niebieskie, za czerniejącymi zaoranymi pagórkami wygląda to magicznie i tak będzie pewnie do zimy, kiedy pagórki okryją się białą pierzynką i będzie magicznie inaczej. I już widzę, że warto było jechać tak wcześnie. Na miejscu jeden samochód, ktoś był mniej leniwy ode mnie, ale reszta jeszcze śni o rozpalonej plaży, przyjadą dopiero za dwie godziny. Lubię być sam, słyszę wtedy, co do mnie mówi las i mogę wtedy być z nim bardziej. Do czasu, aż nie dotrę do buków i nie znajdę pierwszego
prawdziwka, wtedy wiem, że godzina nie moja, będę wgapiał się w każdy listek i szedł prędkością ślimaka tam i z powrotem. Metoda okazała się skuteczna, bo jeszcze kilka
prawusów wpadło do mojego kosza. W tych bukach nigdy nie było zbyt rewelacyjnie, bo blisko drogi i parkingu, a dzisiaj po 1,5 godzinie zapełniłem 3/4 kosza. No to wróciłem do auta i podjechałem na drugi koniec lasu, w pobliże dębowych i sosnowych miejscówek. Na początku pusto, tylko wszędobylskie
czubajki i
opieńki dopisują, zostało mi sporo słoików, więc zbieram jak leci, zagospodaruję je spokojnie. W kolejnym dębowym zagajniku tylko stary niekonsumpcyjny
prawdziwek, już mam obawy co do powodzenia wyprawy i zaczynam zbierać w sosenkach
maślaki. Tak zbieram i zbieram, a tu nagle mój wzrok pada na jasnobrązową sporą półkulę.
Maślak? No nie przecież, wygląda jak
prawdziwek, tylko czemu sobie wybrał miejsce między sosenkami? Do sosnowego mu daleko, ale za to obok pochowali się jego młodsi braciszkowie, spod liści prawie ich nie widać, oni już rosną na skraju typowo prawdziwkowego lasku dębowego, więc znowu wgapiam się w te cholerne liście. Po chwili zdaję sobie sprawę, że za kilka dni, jeśli coś tam się kryje, to wyjdzie i dopiero wtedy będzie widoczne. Daję sobie więc spokój i wtedy w nagrodę znajduję trzy ładne
ceglasie. No, las mnie zawsze zaskakuje fajnymi prezentami. Zasłużyłem na posiłek, więc sobie siadam na mchu i tak konsumuję, a dookoła mnie młode dęby przepuszczają niewiele słońca, które bezskutecznie próbuje mnie oślepiać. Wiatr dmucha w liście, które okręcają się i czasem spadają, powoli wirując w powietrzu, jakby chciały odkryć sekret fascynacji Ikara. W pobliskich sosnach ten sam wiatr wyzwala szum, który tylko sosny potrafią wydać, a nad nimi kruk sobie urządza trening logopedyczny. I tak sobie siedzę i jestem sam i to jest to. No, rozmarzyłem się, koniec, ostatnia kromka wpadła do żołądka, herbata wypita, czas w drogę. Do ostatniej miejscówki muszę iść prawie pół godziny, niestety pusta, ale obok jest podgrzybkowa i tam są na szczęście całkiem fajne
podgrzybki. Nie rosną, jak zwykle tam, w świerkowym igliwiu, tylko tym razem w rowach i trawach. To już prawie koniec grzybobrania, jeszcze tylko sprawdzam 20-letnie sosny, ale tam zero podgrzybków, za to w brzózkach obok czaszka jakiegoś biednego jelenia zatknięta na gałęzi. Na tą okoliczność uknułem sobie taki wierszyk: "Gdzie są kości, tam grzyb gości". I faktycznie, był jeden
kozak... Teraz już na serio wracam. To był piękny dzień i nareszcie bez pośpiechu, zatrzymując się przy byle czym, co mnie akurat zainteresowało, nie słysząc nawoływań "zostawiaczy śmieci", pospacerowałem sobie tak, jak lubię. Czego i Wam życzę.