Darz Grzyb!;) Spada jesienny liść w blasku późno-październikowego Słońca, zwiastując koniec sezonu. Leśne, jesienne zapachy, unoszą się w powietrzu tysiącami odmian subtelności, działającymi jak balsam dla wszelkich zmysłów ludzkich. Sobotnią wycieczkę po Wzgórzach Twardogórskich, rozpocząłem równo ze świtem. Nakręcony ostatnimi (a właściwie pierwszymi) tej jesieni, większymi opadami deszczu, wystartowałem z Międzyborza, aby podziwiać fenomenalny spektakl jesiennego lasu i zajrzeć do mikologicznego świata, mającego swoją siedzibę, głównie w leśnym runie.;) Po raz pierwszy od maja, wilgotność ściółki jest na zadowalającym poziomie. Zacząłem sprawdzać miejscówki na wszelkie gatunki grzybów, które zbieram. Najpierw na
prawdziwki,
zielonki,
koźlarze i
kanie. Efekt – 1 dorodna
kania i nic. Następnie obejrzałem kolejne tereny, idealne na wyżej wymienione gatunki oraz na
podgrzybki,
rydze,
boczniaki, gniewusy i
maślaki. Zero.; ( Minęła godzina i 20 minut, zanim obejrzałem sporo terenów wokół Międzyborza. W koszyku, nadal tylko poranna
kania. Chwila zastanowienia i obrałem kierunek w stare bory sosnowe. Zanim się dobrze rozpędziłem, patrzę – są!
podgrzybki – w ilości 18 sztuk. Nadających się do wzięcia – 10. Reszta to starzy, grzybowi weterani, wymęczeni przez suszę, dający się ponieść żywiołowi pleśni i towarzystwa larwalnego. Młodzieży brak. Kilka przejść wokół tego zacnego zgromadzenia i efekt zerowy. Następnie, 2 km ciągłego marszu po borach i ponownie nic. Po drodze, krótkie przystanki w celach fotograficznych, gdy coś wyjątkowego, wpadło mi w oko. A było tego sporo.;) Bór kończy się, ale zaczynają się moje ulubione, ukryte i mieniące się złotem, kolejne miejscówki. Daleko od szosy, rzadko odwiedzane przez kogokolwiek, trochę zdziczałe i miejscami ciężkie do przejścia. Tam moje serce bije wyjątkowo mocno. W poprzednim wcieleniu, byłem człowiekiem lasu, takim jak te miejsca – trochę „zdziczałym”, dla innych ludzi nieco dziwnym, dla lasu i przyrody - wielkim przyjacielem i jego częścią składową – nie mam, co do tego żadnych wątpliwości!;-) Poza muchomorami czerwonymi i nielicznymi olszówkami, ciąg dalszy „nicości” grzybowej. Jest kiepsko. Ale nie poddaję się. Przede mną jeszcze wiele godzin. Wkraczam na tereny „pastwiskowe” objawiające się pod postacią pól i łąk oraz sporadycznych zadrzewień. To idealne miejsca na
kanie. Pojawia się nadzieja. Niestety tylko w głowie. W realu – nadzieja pryska jak czar, po raz kolejny nic. Chwila zadumy nad całą sytuacją. Wnioski nasuwają się dwa. Po pierwsze, zaczęło padać dopiero od 14 października, zatem minęło dopiero 10 dni. Jest za wcześnie na wysyp. Po drugie, jest już za późno, deszcze przyszły po terminie i tak, jak w 2009 roku, pomimo późnojesiennej wilgoci, grzybnia się „wkurzyła” i powiedziała stop.;)) W głowie, wykluwa się konkluzja numer 3. Deszcze nie pobudziły nawet wielu gatunków grzybów niejadalnych i trujących, których w tym sezonie nie było i już nie będzie. Tylko
muchomory czerwone, lisówki pomarańczowe, tudzież tęgoskóry i
olszówki, chcą nadrobić stracony sezon i jeszcze wykluwają się ze ściółki. Wątpliwości wszelakie, zostały rozwiane. Na wysyp grzybów, na Wzgórzach Twardogórskich, w tym roku już nie ma co liczyć. To, co jeszcze można znaleźć, to skrajnie detaliczna, posezonowa wyprzedaż, która z uwagi na kiepską jakość, powinna pozostać w lesie. Około godz. 15, jestem już w Bukowinie. Do pociągu jeszcze 2 godziny. Podążam na ukrytą, leśną polanę, która otoczona jest z jednej strony topolami osikami, z drugiej – sosnami i brzozami. Tam 30 minut medytacji, zadumy, wyciszenia i podziękowania dla lasu za sezon. Karmię się energią lasu i wchłaniam jego potężne siły dobra i żywotności. Eliksir natury przyjęty. Sezon regularny zakończony. Czas na jego subiektywne podsumowanie, ale to już jutro w odrębnym wpisie. Pozdrawiam!;-)