szerzej:
Rano +1 więc pojechałem zobaczyć co jeszcze rośnie w lesie. podgrzybków jeszcze sporo ale w większości robaczywe. Całe szczęście udało mi się trochę mieszanki znaleźć bez lokatorów. Oprócz wyżej wymienionych grzybów zauważono młode gołąbki i 2 dziedzinie.
szerzej:
Rano +1 więc pojechałem zobaczyć co jeszcze rośnie w lesie. podgrzybków jeszcze sporo ale w większości robaczywe. Całe szczęście udało mi się trochę mieszanki znaleźć bez lokatorów. Oprócz wyżej wymienionych grzybów zauważono młode gołąbki i 2 dziedzinie.
szerzej:
Jedną - najmniejszą - zostawiłem do podrośnięcia. Dwie - bardzo ładne i bujne - zabrałem. Czwarta, chyba najbardziej obfita, była już w stanie rozkładu.
szerzej:
Witajcie. Niestety mróz nie odpuszcza tzn. dzisiaj odpuścił ponieważ dla odmiany dzisiaj świeciło słoneczko i nagrzało powietrze do 2 stopni na plusie, co mnie bardzo zmobilizowało aby sprawdzić co chrupie na piaskach. A na piaskach południowe strony górek nawet szurały a północne chrupały. I tak na zmianę szurając chrupając co jakiś czas coś tam zawsze wyskoczyło z bezkresnego morza mchów, chrobotków i kostrzew. Marzył mi się jednak jakiś boletusik, niestety nie tym razem;-) Ale te widoki, bezcenne i te wyżej wymienione mchy, chrobotki i kostrzewy nabierają nowego znaczenia - znaczenia bajkowego piękna (szczegóły w komentarzu). Pozdrawiam.
szerzej:
PAŹDZIERNIK. Kierując się doniesieniami z portalu, realizację podgrzybkowego planu rozpocząłem od sympatycznego, popołudniowego wypadu na południe Mazowsza, gdzie w wysokim lesie sosnowym z borowinowo-jagodzinowym poszyciem zebrałem pełen kosz podgrzybków w różnym wieku. Weekendowe próby znalezienia podgrzybkowego wysypu bliżej Warszawy spełzły jednak na niczym, bo tak oceniam pojedyncze jedynie grzyby w lasach na wschód i zachód od Warszawy. Szczególnie rozczarowujący był brak porządnego wysypu w miejscu, które było moim zeszłorocznym podgrzybkowym rajem. Na domiar złego powtórzony w kolejną sobotę wypad za Pilicę również był mało udany–dno kosza ledwo udało się przykryć, a las, który raptem 10 dni wcześniej dał kilkaset podgrzybków, tym razem obdarzył mnie tylko kilkoma starymi kapciami. Ostatecznie moje poszukiwania znalazły całkiem nieoczekiwany finał-tegoroczną podgrzybkową ziemią obiecaną okazał się niewielki (100 m x 140 m), sosnowy zagajnik, który odwiedzałem w zeszłym roku zdejmując zwykle kilkanaście dyżurnych podgrzybków. Jakież było moje zdziwienie, gdy po kolejnym wypadzie po kanie (zebrane 45 sztuk), 2-godzinne przeszperanie tego lasku dało mi ponad dwie setki pięknych, młodziutkich, brązowo-zamszowych łepków. Jako, że trafiłem na początek wysypu (starszych grzybów nie było wcale), postanowiłem kuć żelazo, póki gorące. Na przestrzeni czterech dni jeszcze trzy razy odwiedzałem zagajnik, każdego popołudnia jadąc tam lekko z duszą na ramieniu–wiedziałem, że jeśli ktoś wcześniej przez niego przeszedł, to dla mnie za dużo nie zostanie. Pamiętam chwile napięcia, gdy moje sosenki wyłaniały się zza zakrętu i uczucie ulgi, gdy po wejściu w las, okazywało się, że świeże podgrzybeczki są i grzecznie na mnie czekają. Sumarycznie te cztery krótkie wizyty przyniosły mi blisko 900 cudnych, w ogromnej większości octowych, podgrzybków okraszonych kilkunastoma babkami z przyległych brzózek–całkiem fajne zbiory jak na tak mały kawałeczek lasu.
Nasycenie prawdziwkami i podgrzybkami, brak czasu na dłuższy wyjazd i portalowe doniesienia o pojawiających się tu i ówdzie opieńkach spowodowały, że za nowy cel postawiłem sobie nazbieranie tych wdzięcznych grzybków, odrzucając tym samym pokusę ruszenia na spóźniony wysyp podgrzybków w okolicach Wyszkowa. 2-godzinne, poranne grzybobranie w moim lesie grabowym 20. października zamieniło się w nadspodziewanie obfite opieńkowe żniwa. Przynajmniej w kwestii opieniek mój las w końcu nie zawiódł.
Miesiąc zakończyłem zbiorem kilkunastu gigantycznych kań (drugie tyle z powodu zaawansowanego wieku zostało w lesie) przy okazji rekonansowego spaceru po nieznanym mi wcześniej lesie grądowym oraz kilkudziesięcioma starszymi podgrzybkami przywiezionymi z wyjazdu na poszukiwanie gąskowych terenów. Te ostatnie udało się znaleźć dopiero w listopadzie.
LISTOPAD. Listopad, tak jak w zeszłym roku, poświęciłem na późnojesienne polowanie na gąski. W przeciwieństwie do zeszłorocznych zmagań, tym razem zakończyło się ono sukcesem. Na południu Mazowsza w końcu udało mi się namierzyć ładny, sosnowy las na piaszczystym podłożu i o ubogim runie, a co najważniejsze z rosnącymi w nim gąskami. Podczas dwóch rozpoznawczych wypraw na początku listopada na duży wysyp jeszcze nie trafiłem, ale znalezione po kilkadziesiąt zielonek i siwek było wskazówką, że trafiłem pod dobry adres i dawało nadzieję na regularne zbiory tych smacznych blaszkowców. Przy okazji nazbierałem trochę, deficytowych w tym roku, kurek na sosik do obiadu.
Intensywne deszcze, które spadły w noc przed Świętem Niepodległości, pozwoliły gąskom nieco się rozbujać. Dwa kolejne wyjazdy w środkowej dekadzie miesiąca dały mi satysfakcjonujące już zbiory - po ok. 120 gąskowych owocników-pozwalając uzupełnić spiżarnię o kilka słoików i odhaczyć prośnianki na liście zaliczeń. Trafiło się również kilka boletusów novembrusów, ale nie nadających się już do zbioru. Udany tydzień zamknąłem niespodziewaną miseczką kurek wyniesioną z rodzinnego spaceru po jednym z podwarszawskich lasów.
Koniec miesiąca to mój rekordowo późny prawdziwek (22.11) znaleziony w dębinie przy okazji pierwszych poszukiwań grzybów zimowych i ostatni wypad na gąski (28.11), który obok skromnej ilości wyraźnie kończących się prośnianek (niecałe 30 szt), przyniósł jeszcze jedną miskę listopadówych kurek. Pieprzniki, z powodu suszy na Mazowszu prawie nieobecne w moich miejscówkach na przełomie sierpnia i września, postanowiły obrodzić na koniec sezonu.
Ostatniego dnia listopada, ku mojej ogromnej radości, odnotowałem debiutancki sukces jeśli chodzi o grzyby zimowe. Na krótkim, porannym spacerze po podmokłym lesie łęgowym znalazłem moje pierwsze stanowiska boczniaków ostrygowatych, a zwłaszcza płomiennicy zimowej. Wielkie, powalone drzewo, obrośnięte już mchem, całe dosłownie obsypane złotymi grzybkami–dziesiątkami w sam raz do zbioru i setkami maluszków w rozmiarze od grosza do łepka od szpilki. Fantastyczne znalezisko będące źródłem grzybowego surowca na długie tygodnie.
PODSUMOWANIE. Tegoroczny sezon, po trudnym pogodowo początku, ponownie okazał się dla mnie bardzo udany i przyjemnie różnorodny. Pod kątem zbiorów prawdziwkowych był wręcz wymarzony (332 prawdziwki z jednego wypadu pewnie na długo będą moim osobistym rekordem), bardzo dobry jeśli chodzi o podgrzybki, opieńki, gąski czy kanie, których udało się zebrać w pełni satysfakcjonujące ilości i nieco tylko rozczarowujący w przypadku koźlarzy i kurek, których mogłoby trafić się troszkę więcej. Za to dzięki grzybobraniom na obcych terenach zbierane były niewystępujące na Mazowszu ceglasie, przez upór teściowej zwykle przeze mnie pomijane maślaki, a także wspomniane wyżej boczniaki i zimówki. Z 33 wypadów tylko 7 było jednoznacznie nieudanych, a aż 21 kończyłem z bananem na ustach.
Wprawdzie mój sezon mocno rozbiegł się z zamysłami, gdyż moje najbliższe lasy, nękane suszą, praktycznie zupełnie zawiodły, ale dzięki temu też znacznie poszerzył katalog lasów leżących w moim zasięgu i kręgu zainteresowań. Na szczególne wyróżnienie zasługuje tu odkrycie świętokrzyskiego grzybowego eldorado, które w kolejnych latach zapewne stanie się moją borowikową mekką oraz znalezienie upragnionej gąskowej miejscówki, która pozwoliła urozmaicić i wydłużyć sezon bez konieczności uganiania się za ostatnimi i często będącymi w wątpliwym już stanie okazami z wygasających wysypów grzybów rurkowych. Z kolei wzięcie na cel grzybów zimowych i namierzenie ich stanowisk w lesie łęgowym sprawiły, że na zimę nie muszę już chować koszyka do piwnicy.
Nędzny sierpień, na szczęście poprzedzony miłą niespodzianką w postaci lipcowych, pomorskich borowików, który przespałem w oczekiwaniu na pojaw grzybów w okolicy Warszawy, udało się z nawiązką odrobić niewiarygodnymi, wrześniowymi wypadami do Puszczy Świętokrzyskiej, owocnym podgrzybkowo październikiem i moim pierwszym, udanym, gąskowym listopadem. Kluczem do sukcesu było nieczekanie w nieskończoność z założonymi rękami, nietrzymanie się kurczowo znanych mi wcześniej miejscówek, ale reakcja i zmiana planów, mobilność i szukanie grzybów w regionach i lasach gdzie można się ich spodziewać. Wydatną pomocą były doniesienia z portalu, bez których nie byłoby to możliwe i za które wszystkim bardzo dziękuję. Portalowe wpisy stanowiły nie tylko cenne źródło informacji o aktualnej sytuacji grzybowej, ale także czynnik motywujący do podejmowania kolejnych wypraw.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich portalowych Grzyboświrków i życzę pełnych koszy w nowym sezonie. DARZ GRZYB!
szerzej:
Po poprzednim sezonie, w części poświęconym na poznawanie lasów dookoła Warszawy, wydawało mi się, że w tym roku będzie łatwiej. Miałem już rozpoznany liściasty las koźlarzowo-prawdziwkowy, miałem wyselekcjonowany sosnowy las podgrzybkowy, plan więc był prosty–skoncentrować się na najlepszych miejscówkach i czekać kiedy sypnie w nich grzybem tak jak w zeszłym roku. Dodatkowym atutem miała być stosunkowo niewielka odległość tych lasów od mojego miejsca zamieszkania, co gwarantowało, że będę mógł monitorować w nich sytuację na bieżąco. Jak się później okazało, pogoda mocno zweryfikowała te zamysły.
Wiele osób tegoroczny sezon rozpoczęło już w maju, który zadziwiająco obfitował w opady, ale u mnie ten miesiąc zarezerwowany jest dla wędkarstwa. Potem rekordowo upalny i suchy na Mazowszu czerwiec spowodował, że na pierwsze grzyby musiałem czekać do lipca.
LIPIEC. Ochłodzenie z początku lipca i częste, aczkolwiek przelotne, opady wydawały się sprzyjać perspektywom grzybowym. Niestety w tym roku wszystkie burze mój las omijały. Intensywniejsze fale opadów związane z przechodzeniem frontów atmosferycznych również nie dopisały, nawiedzając a to regiony na zachód, a to na wschód od Warszawy, pomijając środek Mazowsza i niwecząc nadzieje na grzybiarski start.
Ostatecznie tegoroczny sezon otworzyłem nad morzem. Nieoczekiwanie z pomocą przyszedł urlop zaplanowany w ostatniej dekadzie lipca. Dojeżdżając nad Bałtyk minęliśmy miejscowych sprzedających kurki przy drodze. Córki, uwielbiającej pieprzniki, dwa razy nie trzeba było namawiać i już następnego dnia ruszyliśmy do lasu. Naszym łupem padła całkiem duża miska kurek. Pomyślałem więc, że skoro jesteśmy w rejonie gdzie występują buki to warto też spróbować poszukać borowików. Plan szybko wprowadziłem w czyn - kolejnego popołudnia z teściową i córką pojechaliśmy do lasu bukowego. Spotkani na leśnym parkingu ludzie z pełnymi koszami grzybów już na starcie rozbudzili nasze emocje. Ostrzegli jednak, że to koniec wysypu i robi się sucho. Nie zrażeni weszliśmy do lasu w pierwszej kolejności napotykając na wysyp maślaków żółtych. Maślaki i teściowa, która za nic nie chciała porzucić koszenia żółtych grzybków, częściowo pokrzyżowały moje prawdziwkowe plany. Na szczęście tylko częściowo, bo wśród maślaków, udało mi się znaleźć 9 pięknych, wyrośniętych prawusów. W lesie rzeczywiście było dość sucho, a znalezione borowiki były już starsze, jednak gdy całą następną noc lało, wiedziałem, że muszę ruszyć w buki ponownie. Zgodnie z oczekiwaniami deszcz spowodował nowy wysyp borowików, a ja na dwóch krótkich wypadach skoro świt zebrałem po kilkadziesiąt, w większości młodziutkich, borowików szlachetnych i ceglastoporych.
Po tak udanym rozpoczęciu sezonu, wróciłem z urlopu pełen grzybiarskiego entuzjazmu. Oczywiście zaraz poleciałem do mojego lasu w nadziei na kontynuację zbiorów. Brak grzybów nawet mnie nie rozczarował. Było wilgotno, wierzyłem, że za chwilę mój las ruszy, tym bardziej, że na portalu doniesienia wskazywały na rozwijającą się sytuację w wielu regionach. Fala upałów szybko wysuszyła jednak ściółkę, a grzybów się nie doczekałem. Dwa kontrolne wypady szybko pozbawiły mnie nadziei na jakiekolwiek pozytywne wyniki.
SIERPIEŃ. Pierwszą połowę sierpnia spędziłem czekając na deszcz, studiując prognozy pogody i śliniąc się na widok doniesień z kolejnych grzybowo startujących regionów. Szczególną moją uwagę przykuł wysyp borowików w lasach świętokrzyskich. Brak perspektyw na wysyp grzybów w moich okolicach spowodował, że zaczęła we mnie kiełkować myśl wypadu w tamte rejony. Chwilowo na realizację tych planów nie pozwoliła druga część urlopu, ale nowe wpisy na portalu pozwoliły dojrzeć tej idei. Gdy po powrocie z urlopu kolejny raz sprawdziłem, że w moim lesie sytuacja ani trochę się nie poprawiła, decyzja zapadła. Przedostatniego dnia sierpnia stawiłem się w Puszczy Świętokrzyskiej. Ależ to była odmiana, gdy zamiast pustego, wysuszonego lasu, zobaczyłem setki wyrośniętych prawdziwków i ceglasi. Zdążyłem na końcówkę letniego wysypu – większość grzybów była przerośnięta i/lub robaczywa, ale i tak udało się zebrać 60 szlachetnych i 20 ceglastoporych, mimo, że do wzięcia nadawał się co czwarty, co piąty grzyb. Potencjał prawdziwkowy tego miejsca zrobił na mnie ogromne wrażenie. Wiedziałem, że muszę tu wrócić.
WRZESIEŃ. Na początku września grzybnie w całym kraju postanowiły zrobić sobie przerwę. Pogoda jednak zrobiła się grzybowa, z dużą ilością opadów i już bez upałów, więc kwestią czasu było, kiedy wysyp ruszy na nowo. Ponownie bezowocnie sprawdziłem mój las liściasty, nazbierałem trochę kurek po drugiej stronie Warszawy, ale głównie śledziłem wieści ze Świętokrzyskiego. Kiedy w połowie miesiąca doniesiono, że prawdziwki znowu startują, byłem zdecydowany. Gdy tylko nadarzyła się okazja, któregoś popołudnia ponownie wybrałem się do Puszczy Świętokrzyskiej. Gdy dojechałem na miejsce trochę się zszokowałem – prawie bezludny w końcu sierpnia las, tym razem, mimo środka tygodnia, był obstawiony autami, a grzybiarzy było mnóstwo. Las od rana był przeczesany, ale że prawdziwki rosły jak na drożdżach, na drugiej zmianie udało mi się zebrać 75 prawdziwkowych maluchów i ciut większych owocników. Z jednej strony ładny zbiór, w całości do marynaty, z drugiej, po tych setkach borowików napotkanych tu w sierpniu, jednak lekkie rozczarowanie, przede wszystkim ilością ludzi napotkanych w lesie. Wiedziałem, że przy takiej presji, nie ma tu szans na rekordowe zbiory i trzeba poszukać mniej popularnego miejsca.
Okazało się także, że i mój domowy las w końcu startuje - dwa dni później krótki wypad dał mi zbiór 40 młodych koźlaczków i 5 prawdziwków zebranych w mieszanej części lasu. Dla mnie było już jednak za późno – sen o świętokrzyskich prawdziwkach owładnął mną zupełnie.
W przedostatnią sobotę września, z kolegą, ponownie zawitałem do Puszczy Świętokrzyskiej. Tym razem wybraliśmy las na uboczu. Jak to w weekend, również i tam ludzi było sporo. Początek grzybobrania nie był imponujący, ale im głębiej szliśmy w las, tym grzybiarzy było mniej, a prawdziwków więcej. Zaczęliśmy trafiać na miejsca gdzie szczęki z wrażenia nam opadały–borowiki rosły nieraz po kilkanaście na kilku metrach kwadratowych. Przeszliśmy kawał lasu, ale grzybobranie zakończyliśmy z rekordowymi dla nas wynikami – obaj po ponad 230 prawusów.
Po tak udanej wyprawie żadnego z nas nie trzeba było namawiać do jej powtórzenia. Gdy kilka dni później prognozy nadawały ciepłą, deszczową noc, wzięliśmy urlopy i zaatakowaliśmy ponownie. To co spotkaliśmy w lesie tego poranka jeszcze długo będziemy pamiętać. Powiedzieć, że prawdziwki rosły jak grzyby po deszczu, to jak nic nie powiedzieć. Rosły wszędzie. To nie było szukanie, a spacer z koszeniem. W ciągu niespełna 4 godzin i nie dochodząc nawet do połowy odległości z weekendowego wypadu, zebraliśmy we dwóch 650 borowików szlachetnych, ignorując przy tym wiele napotkanych koźlarzy, podgrzybków i maślaków. To było jak sen grzybiarza-gdybyśmy mieli jeszcze ochotę, bez problemu można było dozbierać drugie tyle.
Powrót do mojej podwarszawskiej rzeczywistości był słaby. Co prawda główny cel grzybobrania z ostatniego dnia września został zrealizowany–zebrałem blisko 50 kań–ale tylko kilkanaście koźlarzy i 3 prawdziwki, co w lesie, który wydawało się, że zaczyna rodzić, było wynikiem mocno rozczarowującym. W tej sytuacji zdecydowałem odpuścić moje lasy liściaste a październik poświęcić na zbieranie podgrzybków w lasach sosnowych. CDN...
szerzej:
Witajcie. No i mamy 1 grudnia, no i mamy przedsmak zimy, w nocy odwiedził moje okolice siarczysty mróz. Ale jak obiecałem, to kaptur na uszy i do lasu. Niestety dzisiaj nie dało się poszurać, dzisiaj można było tylko pochrupać w liściach. Tak więc chrupałem po lesie z nadzieją... No właśnie rozum podpowiadał mi "idź chłopie do domu i napij się ciepłej herbatki" a serce na przekór szeptało "chrup chłopie chrup po lesie, kto nie chrupie ten nic nie wychrupie". Przeszedłem szybko po moich flagowych miejscówkach i co... i nic, nawet nie było jakichś ciekawych obiektów do foto. No cóż trzeba wracać, tylko którędy, którą dróżkę wybrać (bo wszystkich nie dam rady - czas goni). Szybka analiza - dróżki czerwone obskoczyłem ostatnio małe prawdopodobieństwo, dróżki borowikowe ostatnio zaniechane wydawały mi się bardziej prawdopodobne. Mam głęboko mrożoną gąskę niekształtną ciśnienie trochę spadło ale napięcie rośnie. Ciekawych obiektów do foto cały czas brak, szukam ich w panice. Jest coś drobniutkiego białego na konarach, klękam, robię zdjęcia, wstaję robię 2 kroki i... oczom nie wierzę. W jakże dobrze mi znanej koleince siedzi młodziutki mrożony borowiczek szlachetny. I znów na kolana, robię zdjęcia i szukam rodzeństwa - niestety bezskutecznie. Ponieważ grzybów mrożonych mam pod dostatkiem, zostawiłem go aby myszki dokończyły to, co zaczęły. Tak też zakończyła się dzisiejsza leśna przygoda, a czy będzie mi dane jeszcze poszurać, czy pochrupać za grzybami zobaczymy - synoptycy straszą śniegiem (nie wspominając już o amerykańskich naukowcach). Pozdrawiam.
szerzej:
Myślę, że pewnie ostatni wypad w tym roku. Sobota od 14.30 do około 16.30 na szczęście był dość słoneczny dzień, dlatego dało się co nieco zebrać. W zasadzie to pojechałem aby odetchnąć od codziennych obowiązków. Gdybym pojechał dużo wcześniej to wynik byłby dużo lepsszy. Byłem bardzo,, wygłodniały" jeśli chodzi o las i grzyby bo w tym roku miałem bardzo mało okazji na wypady do lasu. Wyszedł jeden słoiczek zielonek. Będzie dla Teściowej. Pozdrawiam serdecznie wszystkich grzybomaniakow
szerzej:
Witajcie. Coś mnie nosiło cały dzień, coś mi nie dawało spokoju i po 13:00 nie wytrzymałem i pojechałem na sąsiednie polodowcowe nadbużańskie górki sosnowe. Po pierwszej bezowocnej półgodzinie w strugach padającego deszczu (który de facto popadał całe 5 minut) w pływających okularach zamajaczył mi obraz przypominający grzyba, z którym w tym roku nie miałem jeszcze przyjemności. Z niedowierzaniem nadaremnie przecierałem mokre okulary, które i tak po chwili znów pływały, a tętno osiągało już maximum. Przeczekałem deszcz rąbiąc kolejne kółeczka a jak już przestało padać dokładnie wyczyściłem szkiełka okularów i aparatu i przystąpiłem do uroczystej sesji zdjęciowej pierwszego w tym sezonie BOROWIKA SOSNOWEGO (taki paradoks 29 listopad pierwszy borowik). Do pierwszego borowika dołączyła również pierwsza gąska zielonka oraz wybrane spośród setek umarlaków 3 alamłode podgrzybki brunatne i 1 zajączek. Natomiast maślaków sitarzy były tysiące, aczkolwiek wszystkie były już wstępnie podsuszone i oprócz dziurek w rurkach miały takie same dziurki w środku. Na uwagę zasługują również sarniaki, których jest pod dostatkiem, a na szczególną uwagę zasługują spotkane sarniaki mutanty (szczegóły dodam przy fotkach). A teraz szczere wyznanie - pierwszy majowy usiatek to pikuś w porównaniu z tym dzisiejszym pierwszym sosnowym. Pozdrawiam i życzę jeszcze każdemu po takim sośniaku.
szerzej:
Witajcie. Mrozki odpuściły, na termometrze całe 2 stopnie na plusie, chwila wolnego czasu no i poonioosło mnie na leśne dróżki. Pierwszy na spotkanie wyszedł cudowny krasnalek maślaczek. Następnie na dróżce stanął zjedzony do ostatniej rurki a mimo wszystko majestatyczny koźlarz czerwony. Wracałem przez górkę sosnową a tam na dróżce z kolei stanęły 3 podgrzybki brunatne z czego jeden żurnalowy;) Na koniec spotkałem jeszcze zajączka ale ten z kolei położył uszy po sobie tak jakby ze wstydu ale tak naprawdę to on nie miał się czego wstydzić. Buziaki. Gramy dalej.
szerzej:
Zachęcony doniesieniami, że można jeszcze spotkać w lesie jakieś prawuski, wracając z pracy postanowiłem sprawdzić " na szybko " jedną z moich bankowych miejscówek prawdziwkowych. Niestety ze względu na zapadające ciemności, a także rekonesansowy charakter dzisiejszego wypadu całe "grzybobranie" trwało może 20 minut. Ku mojemu zdumieniu, jak gdyby nigdy nic, rosły sobie w tym miejscu co zawsze dwa dorodne borowiki. Jeden młody, jędrny drugi trochę starszy ale obydwa w świetnej kondycji. No cóż, trzeba będzie zaplanować na weekend jakiś rodzinny spacer po pozostałych miejscówkach z nadzieją, że te dwa dzisiejsze nie były ostatnimi w tym roku. A może jakiś pierwszy grudniowy się trafi........ Pozdrawiam