Sucho i bardzo słabo z grzybami. Wzgórza Twardogórskie jak na razie pogrążone w bezgrzybiu.
Darz Grzyb! Sobota, 16. września 2023 roku. Wystartował pociąg osobowy relacji Wrocław-Główny – Ostrów Wielkopolski, przy czym w Międzyborzu jest przesiadka na autobusową komunikację zastępczą z powodu remontu torów kolejowych. To tak na marginesie, przy okazji. Najważniejsze jest to, że jadę do BUKOWINY!!!;)) Już przejeżdżam przez święte dla mnie lasy, po których za kilka minut będę włóczył się do woli! Kiedy na tablicy informacyjnej w pociągu ukazuje się komunikat “Następna stacja: Bukowina Sycowska”, nie liczy się już nic. Tylko BUKOWINA SYCOWSKA! Wysiadam na stacji, pociąg odjeżdża w dalszą podróż. JESTEM W DOMU! Mogę jeździć po wszystkich lasach w kraju, wychwalać pod niebiosa Bory Dolnośląskie i rzeki wrzosowisk po nich płynące, jednak tam zawsze jestem gościem. Natomiast Bukowina to mój dom!;)) Połowa września w normalnych warunkach pogodowych to pełnia lub początek jesiennego sezonu grzybowego. Jednakże nie w tym roku. Suche i bardzo ciepłe masy powietrza krążą nad lasami, toteż grzyby postanowiły się masowo zbuntować. Wszędzie na próżno ich szukać. Pozostały jedynie niedobitki po drugim quasi-wysypie letnim i jeszcze bardziej nieliczne niedobitki, których niezdecydowanie trudno określić, czy to jeszcze wystrzał lata, czy jednak desperacki krok grzybów jesiennych, które chcą się kluć a nie mogą. Mimo tego, postanawiam zagłębić się w znane od lat miejscówki i przejść się po nich, aby znaleźć cokolwiek, w myśl hasła “jeszcze grzybnia nie zginęła”. No i coś tam rośnie, ale niemrawo, punktowo, na okaziciela “grzybiarza-jelenia”.;)) Ok. Pierwsze
czubajki w koszu, czas na
koźlarze. Te również wychodzą jakby chciały a nie mogły. Podekscytowany, że w pierwszej miejscówce już je znalazłem, w te pędy poszedłem sprawdzić następną. A tam kompletna pustka. Cóż. Jak nie tu to pewnie będzie tam. Zanim dojdę to przytupię butem w trawie i zanucę melodię “tam ta ram tam tam, sucho jak pustynny dzban”.;)) Jest w końcu jeden kozaczek pomarańczowożółty. Drugi trochę stary, śmierdzący, pokryty mchem, którego “zabieram” tylko do obiektywu aparatu.;)) Nieco dalej kulawy
koźlarz czerwony, a przy brzózkach jeden jedyny spotkany w tym dniu
muchomor czerwony, zresztą również o skapciałym przez gorączkę wyglądzie. Przyszedł czas na
prawdziwki. Jest pierwszy. W środku pusty, najlepiej wyszedł na zdjęciu od góry. W jego pobliżu przy sośnie, przyjął obronną pozycję jeża
siedzuń sosnowy.;)) I jak się później okazało, był to najpiękniejszy grzyb z całego grzybobrania. Zdrowy, jędrny, pachnący i jedyny. Chociaż miejscówka bardzo dobra, więcej “kozich bród” nie wykluła. Trafiały się za to
koźlarze babki – wszystkie sprawiedliwie i hojnie robaczywe. Przy drogach rosły szeregowo, ale punktowo i raczej rzadziej niż częściej tęgoskóry cytrynowe. A na środku ścieżki spotkałem kilka
prawdziwków. Mój Boże! Jakie zabiedzone “męczy kapelusze”! Gdyby żył Adam Mickiewicz i je zobaczył, napisałby kolejną część “Dziadów”.;)) Żaden z nich nie nadawał się do wzięcia. Nawet strach było je dotknąć, żeby nie rozleciały się w pył. Po boletusach szlachetnych przyszła kolej na krasnoboletusy
ceglastopore. Tu również “dziady” i to bardzo nieliczne, ale jeden z nich nadawał się do wzięcia, reszta nie. Kilka potocznie zwanych “poćców”, poczciwie dożywało swojego kresu, w środku można było dostrzec więcej robali niż miąższu. W bukowo-dębowo-grabowym młodniku znalazłem jeszcze jednego
siedzunia i zachodziłem w głowę, czy to sosnowy (dopuszczony do zbierania), czy chroniony dębowy? Ponieważ w pobliżu nie widziałem sosen, rozsądek nakazał mi potraktować go jako dębowego i pozostawić na miejscu. Trafił się też kompletnie spleśniały
podgrzybek, który bardziej przypominał jakieś ciastko z cukierni. W następnych miejscówkach spotkałem jeszcze kilka grzybów, prawie każdemu pstryknąłem zdjęcie. Widziałem kilka
goryczaków (czyli jeszcze grzybowe akcenty letnie) oraz ponurniki aksamitne. W jednym miejscu w trawie skrył się ładny
prawdziwek. Wyglądał bardzo przyzwoicie w porównaniu do wcześniej spotkanych “dziadów”, ale jego wnętrza było już dziadowskie, zatem pozostał w lesie. Mój zbiór był tak słaby, że zastanawiałem się, czy w ogóle pstryknąć go na pamiątkę. Pstryknąłem. W końcu dla celów statystycznych sezonu to ważna informacja. Po “legendarnym” już grzybobraniu, PRZYSZEDŁ CZAS NA WRZEŚNIOWY MISTYCYZM BUKOWINY, który można obejrzeć na moim blogu. Zatem cała nadzieja w grzybowej jesieni pozostaje w październiku i pierwszej połowie listopada. Pozdrawiam!