Za sprawą @zecika – dzisiaj kierunek lasy Beskidu Żywieckiego w okolicach Żywca. Połączyłem pożyteczne z przyjemnym, czyli grzybobranie z pracą zawodową. Wydajność Tazoka w pracy – jak u Wincentego Pstrowskiego ( 220 procent normy ) i udało się wygospodarować niemal trzy godziny wolnego, żeby zerknąć w żywieckie lasy. A tam mokro w jak na podlaskich torfowiskach. Do tego siąpi deszcz tak efektywnie i upierdliwie, że nawet membrana z goretex-u wymiękła. Szczęściem mokro miałem tylko w butach, których kres żywota na tazokowych nóżkach wieszczę rychły. Mało znane lasy wymagają ( przynajmniej w teorii ) dobrego nosa jak u gończego psa. Ale nie tym razem, bo to, co się dzieje w Beskidach przerasta moje zdolności percepcji. Poznaliście nas już i wiecie, że Tazok & Sznupok nie są mitomanami. Czytając raporty z ostatnich tygodni, zastanawiałem się jaka może być przyjemność ze zbierania co 15 sek grzyba?. Teraz już wiem, to ciężka praca fizyczna, plus koszty dodatkowe w postaci nieograniczonej ilości koszy, koszyków, pojemników, kartonów i innych magazynowych utensyliów. Plus duży bagażnik w samochodzie. Dzisiejsze dossier żywiecczyzny wygląda następująco: 2 godz 45 min spaceru, prędkość spaceru 500 m / godzinę, skutki grzybowe: dwa kosze
rydzów ( ok. 300 szt ) ponad setka
prawdziwków, ze dwie setki
podgrzybków różnych maści z przewagą brunatnych ( są już aksamitne ), kilkadziesiąt
ceglasi, kilkadziesiąt
kozaków,
kurki,
kolczaki,
borowiki sosnowe,
maślaki i czort wie co jeszcze. Absolutny odjazd. Muszę naostrzyć nóż bo się przez te godziny stępił. Co najmniej od trzech lat nie było takiego zatrzęsienia pięknych, niemal w 100% zdrowych grzybów. Jak do tego dołożyć niesamowity, basowy koncert jelenia – wyprawa bliższa gatunkowi science fiction niż raportowi z grzybobrania. Nie macie ani tyle koszyków ani tyle nożyków, żeby to wszystko wyzbierać. O czym stojąc lekko załamany nad hałdą grzybów w kuchni – zapewniam Tazok