szerzej:
Domyślam się, że grzyby się już skończyły, ale chciałem jeszcze krótko podsumować sezon. Krążyły różne opinie, dla mnie najlepszy sezon w życiu i niesamowicie długi. Rozpoczął się 14 maja zbiorem maślaków i trwał przez wszystkie miesiące aż do listopada. Sezon na podgrzybki trwał przez 5 miesięcy, oczywiście nie w sposób ciągły, ale zarówno w czerwcu, lipcu, sierpniu, wrześniu i październiku wychodziłem z lasu z pełnym koszem grzybów. Okres wakacji to największy w życiu wysypy kurek. Nie brakowało opieniek, choć tu się nieco spóźniłem i na największej, jak z bajki miejscówce, rosły już duże egzemplarze. W tym roku zebrałem pierwsze w życiu rydze i w sumie co najmniej kilkanaście nadających się przetworzenia borowików, co ja dla mnie jest absolutnym rekordem, bo zazwyczaj w moich okolicach nawet jak się coś znajdzie, to było w 100 % zeżarte przez robaki. Kań również nie brakowało. Rok był mokry, upałów praktycznie nie było. Warto dodać, że w drugiej połowie listopada zebrałem jeszcze kilka maślaków, ale było to tylko kilka sztuk, więc zostały w lesie, po 20 listopada spotkałem jeszcze Pana w Dąbiu, z koszem już starszych, ale wizualnie nadających się do zbioru podgrzybków. Na ostatnią kanię natknąłem się 2 grudnia, ale była już za stara by ją zebrać. Dla mnie super rok. Jeżeli będzie tylko taka możliwość, wracam tu za rok. Zapomniałem dodać, że rok był również wyjątkowy ze względu na remont chociwelki, który niestety, dla mnie jako rowerowego grzybiarza, przebiega zgodnie z planem.
szerzej:
Nawał pracy i innych obowiązków uziemił mnie na dobre dwa tygodnie. Wieczorami zaglądałam na stronę, oglądałam Wasze zbiory, czytałam relacje, podziwiałam i zazdrościłam :) Zazdrościłam przede wszystkim możliwości poszwędania się po lesie. Trudne to były chwile, zwłaszcza w te nieliczne dni, kiedy świeciło słońce. Ale mnie wtedy nosiło! Niestety, musiałam zadowolić się pięknymi zdjęciami Tazoka, Vincenta, Pawła z Tarnowa i innych, chłonąć zapachy lasu razem z Grazką, GrzybiarąW i Bazylią i oczywiście pękać ze śmiechu czytając relacje Andre i Dzidka :) Dzisiaj powiedziałam: basta! Niech się wali i pali, ja muszę do lasu! Protestów nie było, mąż tylko zerknął na termometr za oknem i pokiwał głową z rezygnacją. Faktycznie, tylko trzy stopnie na plusie a do tego dość mocny wiatr. Na szczęście w lesie zaciszniej, żałowałam tylko, że nie zabrałam rękawiczek. Las jeszcze nie śpi, sporo w nim blaszkowców różnej maści- olszówek, resztki mleczajów chrząstek, trochę wodnichy, no i oczywiście kurki :) Te są bezkonkurencyjne w tym roku! Zaczęłam nimi w maju sezon, kończę nimi w listopadzie. Siedzą zakopane w liściach i igliwiu, głównie na brzegach lasu. Coraz trudniej je dostrzec, czasami tylko jak ognik mignie spod ściółki brzeżek kapelusza. Trochę zmarznięte, trochę przemoczone... Dobre dwa litry zebrane w godzinę. Później dołączyły do nich jeszcze dwa przyzwoite podgrzybki i dwa maślaki pstre, też znalezione na obrzeżach lasu. Liczyłam na jakieś spóźnione rydze lub zielonki, ale musiałam obejść się ze smakiem. Kończę już leśne szwendactwo w tym dziwnym roku. Był rekordowy jeśli chodzi o kurki i ilość dni deszczowych;), które niestety nie miały żadnego przełożenia na borowikowate. Był to rok, w którym nareszcie udało mi się znaleźć rydze i odważyłam się na zebranie zielonek ( a mój szalony małżonek pożarł je, zanim zostały poddane weryfikacji!) Mam nadzieję, że w następnym sezonie lasy zachodniego Pomorza będą tak obfitować w grzyby, jak w tym roku na południu :) Dziękuję wszystkim za miłe komentarze pod moimi wpisami, za dzielenie się swoimi doświadczeniami, wrażeniami, za cudowne zdjęcia zbiorów. I serdeczne podziękowania dla Admina, Pana Marka, za świetną stronę dla grzybołazów i grzyboświrków oraz ciągłe jej ulepszanie. Do następnego sezonu! :)
szerzej:
Gąsek było 6, ale trzy uparły się rosnąć poziomo a kapelusze skierowały w dół zamiast do słońca. Mam nadzieję, że to gąski, oglądałam je ze wszystkich stron, porównywałam z atlasem. Nigdy ich jeszcze nie zbierałam, ale nabrałam na nie ochoty, czytając Wasze opisy. Trochę starych grzybów zostało w lesie, ale wciąż pojawiają się młode. Nie wchodziłam głęboko, wszystko zebrałam na obrzeżach- czasu mało, a tych lasów za bardzo nie znam. Napotkany pan, który pracuje w lesie, powiedział, że grzyby są, on sam zbiera jeszcze prawdziwki. Miała być to już ostatnia grzybowa wizyta, ale... :) Marzy mi się pobuszowanie tam w brzozach i bukach, które widziałam, wejście głębiej i dalej w las. Może w weekend jeszcze się uda wyskoczyć na parę godzin.
szerzej:
Sezon na boczniaki w tym roku rozpoczął się bardzo wcześnie i, można powiedzieć — symultanicznie. Zaskakująca eksplozja, generalnie piękne wiązki, po 10 i więcej kapeluszy. W statystyce podaję liczbę wiązek, nie kapeluszy :) Zebrane od 3 do 5 listopada, ale na pewno nie zajęło to więcej niż godzinę. Świeżutkie owocniki z czterech drzew (3 jarząby, jedna jabłoń poniemiecka na ugorze), na dwóch kolejnych rosną do zdjęcia jutro-pojutrze, nawet na pewnej sośnie pojawiły, a od lat nie wyrastały. Widziałam też pączkujące, obiecujące maluszki na dwóch klonach jesionolistnych i na dzikiej śliwie, w okolicy, gdzie boczniaków nigdy nie spotkałam - widocznie ten rok dla tego gatunku szczególnie sprzyjający, więc radzę się rozglądać i głowę do góry zadzierać. Jedyny mankament, że u nas owocniki nasiąknięte wodą jak nigdy (dosłownie można wyciskać) i nawet młodziutkie WYDAJĄ SIĘ łykowate. Ale to tylko pozory. Po prostu nie nadają się do smażenia, ale za to flaczki... Pół godzinki gotowania i mięciuteńka, rozpływająca się w ustach potrawa, moi niedzielni goście sami pobiegli ściągać następną wiązkę, żeby im dogotować. Zebrali nawet wyjątkowego pojedynczego boczniaka-indywidualistę, który na drugim drzewie towarzysko wyrósł obok (wcześniej całkiem samotnego) Hypsizygus ulmarius. Oczywiście zdjęli boczniaka, nie ruszając bokownika. No ale i tak mogli sobie darować, bo wymierający bidok znów jest sam, żadnego kapelusza do międzygatunkowej konwersacji.