(50/h) Lokalni zawodowi grzybiarze z Puszczy Noteskiej wiedzieli co mówią: tydzień temu prognozowali że jeszcze pojawi się sporo podgrzybków. Prawda! 3 i pół godziny w lesie = 3 i pół kilo "czarnych łebków", starych i młodych, dużych i małych, w ogromnej większości zdrowych, co najwyżej nadjedzonych przez ślimaki. Zdarzały się wręcz całe gromadki. Plus spora garść kurek, trochę maślaków i jeden rydz na okrasę. W odmalowaniu kolorów jesiennego lasu i tak nie dorównam Grzybiarze więc nawet nie próbuję. Ale z pewnością nie był to jeszcze ostatni wypad w tym roku! Na zdjęciu: prezentuję część zbiorów podczas przerwy w Rzecinie (foto: Przemek Nowak, mój kompan grzybowy).
(30/h) Godzinka w lesie -trochę wiatru i deszczu i trochę grzybów - 15 sów, 1 gąska, 15 maślaków i prawdziwy prawdziwek Jednak to chyba zakończenie sezonu w tym rejonie. pozdr
(30/h) Tak żeby nie popsuć panującej ostatnio u mnie dobrej grzybowej passy, powolutku - stwierdziłam- dzisiaj także w lasy. Wybrałam bliziutko i na naprawdę króciutko po lasach pochodzić, płuca tlenem dotlenić oczy urokiem lasu upoić. Od wczoraj wiele zapomniałam i taka małą powtórkę sobie zafundowałam. To nie to samo, co grzybki z suszarki wyjmować i je podziwiać- re w lesie świeżutkie - to dopiero doznanie. Pooglądać, potrzymać, popatrzeć, wzrok tymi świeżakami nacieszyć............ To frajda i gratka. Ponieważ na krótko, to obrzeża lasu na celownik wzięłam. Tam w piątek troszkę grubasków nacięłam. Las przywitał mnie - po porannej wichurze pomieszanej z deszczem- lekkimi rozpogodzeniami i wietrzyskiem strasznym. Wiatr w sosnach i krzewach buszował. Zrzucał z krzewów resztki jesiennych liści. Las jakby oddech drugi złapał. Cały żył, listki pod wpływem wiatru gdzieniegdzie tańczyły. Szyszki z sosen a co rusz to spadały. Później słonko na chwilkę wszystko rozświetliło. Zrobiło się przyjemnie jasno no i miło. Idąc skrajem, powoli, i bardzo schylona, grzybków wypatrywałam. Już na samym wejściu do lasu jednym się nacieszyłam. Przez godzinkę jedną jedyną nazbierałam ich trochę. Urosły w tych samych miejscach co ostatnio. Urosły, ale tak skrzętnie zakamuflowane, że w pewnym momencie stopą rozgniotłam trzy-osobową rodzinkę. Na miazgę- zbierać nie było co. Tak pokonują skrajem lasu - raz do przodu, a później powtórka z powrotem 30 sztuk dziś uzbierałam. Rosły po dwa, trzy, małe i bardziej wyrośnięte. Cudowne czarne łebki. Żeby zrobić zdjęcie musiałam każdorazowo z kryjówki je odkrywać, zdejmować z kapeluszy gałązki, szyszki oraz liście. Las- dość dorodna wysoka sosna poprzetykana niższymi krzewami liściastymi. Podłoże- igliwie, dwuosobowa rodzinka na skraju trawy zamieszkiwała- te wyrośnięte. I tak cudowna idylla z las do końca dobiegła. Dodam tylko, że na obrzeżach też 5 kań czerwieniejących znalazłam i 3 maślaczki. Z grzybkami jeszcze nic nie zrobiłam, są tak urocze, że i w domu choć trochę muszę nimi nacieszyć oko. Serdecznie pozdrawiam, i pragnę dodać, że jeśli macie miejsca, w których do niedawna rosły to radzę sprawdzić- one dalej rosną........... :)
(30/h) Na najnowsze wydanie sobotniego Wielkopolskiego Kuriera Grzybowego zapraszam -Grzyboświrkowie. Polowanie na ostatnie, a może przedostatnie jesienne grzybki zaplanowane jakiś czas temu było. Z terminem to nam nie wychodziło, a bo coś tam, coś tam zawsze przeszkodziło. W czwartek stwierdziliśmy, że jak sobota bez opadów. Wszystko by nam grało, ale później pozmieniali i opady na sobotę uszykowali. Dopiero wczoraj prawie po nocy w necie buszując, stwierdziliśmy, że te opady to takie strachy na lachy. Tak, że rankiem, prawie pustymi trasami do lasu dotarliśmy. Po drodze, na leśnych parkingach pustki oczywiście. W lesie o 8.30 się zameldowaliśmy. Mżawka i wiaterek dość spory na dzień dobry nas powitały. Sama też uważam, że jak jest ciepło i wieje wiatr, to zimno jest, ale jak jest zimno, ale bez wiatru to już ciepło jest. Tak że w lesie niestety zimno mocno było. Szaro. Ale nic to. Co tam wiaterek i z nieba troszkę kropelek. Byliśmy w naszych przeuroczych lasach, wilgotnego rześkiego powietrza aż nadto było. Można było i jod i wilgoć i zapachami leśnymi upajać się bez granic. Szaro, to i widoczność ograniczona. Ale jak zawsze ale dobrze się zaczęło. Najpierw azymut wytyczyliśmy i jak pijani szlaczkiem ruszyliśmy. A tu i tam a to z mchu, a to z igliwia coś nam znaki daje. Kureczka, a właściwie wypasiona kura, a to zielonka, jak dłoń wielka, a to na skraju podgrzybek przywarował. Dobrze jest. Nie żeby krok, skłon, grzyb, wyprost. O nie naszukać się tych leśnych skrzatów trzeba było się nie mało. Ale w sumie bardzo nam się to opłacało. W koszu powolllllllllutku, powollllllllllutku coś tam przybywało. W pewnym momencie, a że tam chodzić lubimy- "złote klatki" wypatrzyliśmy. To idziemy - i poszliśmy. Nie tak różowo sprawy się miały- klatek wojownicy ustawieni w szwadrony pilnowali. Nie bezbronni oni byli- kije, zakończone szpilami, rosą pokryte i nimi przed nami się bronili. Ale udało się - cali obijani i mokrzy dotarliśmy szczęśliwie. We włosach, na kurtkach i w koszach same igliwie. A tam widok już nie ten co pamiętaliśmy z ostatnich naszych wypraw. Brzózki bezlistnymi gałązkami nam machają, listki pod stopami, nie piękne żółciutkie, lecz w brązach bardziej. Puste - grzybowo- te zaklęte miejsca się porobiły. Brak kureczek i koźlaczków, co o swoje skarby tam do niedawna walczyli. Odwrót ogłoszony i ruszamy z powrotem w bardziej przejrzyste rejony. Muszę dodać, że tak naprawdę jak się nie znajdzie odpowiednich miejsc, podłoża, nie ma się szczęścia- to można wrócić z cudnymi wrażeniami i garstką grzybków. A one raczej obrzeża lasów wybrały, raczej igliwie niż mech- chyba, że o kurki by chodziło- te i w igliwiu i w mchu urzędowały. Niektóre z dobrych kilku metrów widoczne. W lesie pobyt ok 4 godzinny z ogonkiem. Przedeptane spacerowym krokiem 5,5 km. Grzybki- podgrzybki stawiły się aż miło- i małe, octówki, średnie i wypasy. Grube nogi, masywne z postawy i budowy, z czarnymi jak smoła łebkami. Zdarzały się i te jaśniejsze mniej troszkę urodziwe, ale do suszenia odpowiednie. Wiele z nich w lesie zostało- z niektórych ślimaki pracowicie zżarły skórkę. Spore połacie sarniaków dachówkowatych cieszyło nasze oko- nie zbieramy. Udało się wzrok mocno nadwyrężając uzbierać kosz czubaty. Wśród nich- a co - jeden ale zawsze- kozak, następne w raporcie - 27 zielonek. Za nimi kury dorodne o wadze 0,4 kg, po nich czas na podgrzybki- w raporcie- 96 szt. Tak mi las odpłacił za po nim bieganie, za tęsknotę za nim i z nim pożegnanie. Brat podobne wyniki osiągnął- z tym, że gdzieś wszedł na zasobniejszą kurkową zagrodę. Fotek mało, bo zimno, bo padało, albo się zapomniało. Na pewno nie było to pożegnanie z lasami, ale z tym jednym, jedynym chyba- podkreślam- chyba to było ostatnie spotkanie. I tak przeciągam, i głowy zawracam- serdecznie pozdrawiam- i do lasu - one zawsze nawet w taką pogodę stoją z otwartymi ramionami :)
(40/h) Las w Garbach, pozytywnie zaskoczony przez 1,5 godz zebrałem ok 60 czarnych łebków. Większość dużych trochę naruszonych przez ślimaki, znalazłem też kilka malutkich. Innych grzybów brak ( dużo niejadalnych ). W lesie spotkałem kilka osób więc sezon się jeszcze nie zakończył.
(15/h) Nie żebym na grzyby w Poznaniu na Plac Wolności się wybrała. Napisałam "Poznań", bo prawie z lasu miasto widziałam. Wczoraj w lesie tak się rozmarzyłam, pofolgowałam zmysłom, że już po przyjeździe wiedziałam, że moja osoba za długo miejsca nie zagrzeje. Jakiś gorąc we mnie uderzył, purpura na twarzy się dziwna pokazała, stwierdziłam raniutko, że to na bank gorączka leśna mnie opanowała. Czym się zatrułeś, tym się lecz. Jeśli tak mądrzejsi ode mnie stwierdzili, to nie ma co dyskutować. Tak więc bladym "świtem" do lasu na kurację pognałam. Jeszcze wczoraj kalkulacje pogodowe poczyniłam. Tak jakoś ze wszystkich dostępnych prognoz wynikało, że tak od 7 rano do 8 pogoda bez deszczu na bank- murowana. W nocy popadało. Myślę sobie: jeśli oni w tych prognozach tak o 1 godzinkę się tylko pomylili, to mam prawie dwie piękne godziny na leśne buszowanie. Tak się szybko uwinęłam, że w lesie za szarości wylądowałam. Powolutku, wydawało mi się, że ok wszystko pod kontrolą - ostrość widzenia w normie i wszystko wypatrzę. Obeszłam miejsce najpierw poboczami- jaśniej było. Jeden podgrzybek się trafił, za chwilkę następny. Czyli coś tam sobie rośnie, a ja całkiem dobrze widzę w tych szarościach. Na rowie kilka maślaczków znalazłam- średniaczki- te troszkę większe niestety faszerowane już były. Chwila minęła. Ruszyłam w las. Miejsca znane mi z niedawnych pobytów, ale tak jakby troszkę inne były. Przystanęłam, popatrzyłam naokoło i zdałam sobie sprawę, że to coraz mniej liści na krzewach las mi odmienił. Taki on jakby bardziej przejrzysty się zrobił, od razu zaczęłam lepiej widzieć w lesie "na dal". Kolorów płonącej czerwieni pod stopami- jak na foto Tazoka- niestety nigdzie nie znalazłąm, a szukałam pracowicie. Za to małe skupisko potężnych dębów rosło sobie na uboczu. I tu poszalałam- nie grzybowo. Poszalałam w opadłych cudownych liściach dębowych. Co prawda mokre dziś były i kiepsko szeleściły, ale liście jesienne pod stopami, to też rewelacyjne doznanie. Na poboczach lasu znalazłam trzy niewielkie kanie czerwieniejące. Las w który dziś się udałam, to głównie sosna, troszkę zakrzewiona pomniejszymi krzewami, na poboczach samosiejki dębowe, parę sędziwych dębów i to tyle. podgrzybka znajdowałam tak od czasu do czasu, głównie na suchych kawałkach lasu z małą ilością mchu, a dużą igliwia. Całkowicie z głowy mi wyleciały dwa napotkane borowiki- w igiełkach sosnowych poutykane- jeden niestety robaki zasiedliły, ale drugim ze mną uczciwie się podzieliły. Nie powiem, że nic, ale powoli do samochodu wracając coś tam uzbierane było. Jak do samochodu to po swoich tropach szłam. Wiem, że miejsce na bank oglądałam, bo tam podgrzybki, może nie stadnie, ale się pojawiają. Tak sobie koło pokaźnej sosny przechodząc patrzę, a w jej pobliżu brzuchate szlacheckie jegomości, zebrane w wesołe kółeczko dysputę uskuteczniają. Przystanęłam- były te podgrzybasy ledwie widoczne. Zlane, ciemne kapelusze z igliwiem, mocno zakorzenione, właściwie prawie niewidoczne. Postałam, poczekałam, wymiany zdań posłuchałam, i dopiero, gdy konsensus panowie przyklepali- jedno moje cięcie nożykiem i w koszyku wylądowali. W ten oto sposób w dwie urocze godzinki spędzone w jeszcze październikowych klimatach nazbierałam może i niewiele- 15 maślaczków, trzy sowy, 27 baryłkowatych jegomości oraz jednego borowika. Przy wspomnianej sośnie rosło ich 7 szt. I znowu byłam w lesie, akumulatory doładowane, jesienny skarby się pojawiły, a ja już czekam kiedy znowu do lasu się wypali i coś z grzybków wytężając wzrok wypatrzy, Serdecznie Wszystkich pozdrawiam i zachęcam - idźmy w las- tam i pięknie i spokojnie i czasami coś się trafi :)
(15/h) No nie - wszyscy, albo prawie wszyscy w lesie na grzybach- a ja? Co ze mną ostatnio się stało? Jeszcze sobie pomyślicie, jak zimniej ociupinę i mokrzej ociupinę się zrobiło to ja - kierunek - galerie handlowe. Nic z tych rzeczy. Była okazja- taka więcej okazyjka- aby nadrabiają "parę" kilometrów, choć na godzinkę, dwie do lasu myknąć i rozeznanie w terenie poczynić, to okazję wykorzystałam z całą premedytacją. Pogoda na dzisiaj znakomita wręcz na cele, które miałam na myśli. Po wczorajszych płaczach z niebios ani śladu, ale wiadomo w lesie mokro będzie, a to lubię najbardziej. Wybrałam na dzisiejsze -krótkie- buszowanie - najpierw las sosnowy z pięknym dywanem mchu, całe sterty opadłego igliwia, pagórki i w las. Zegar z kukułką został w samochodzie- więc czas miałam policzony i bardzo cenny. Las w który się zagłębiłam, owszem obiecywał "złote- tj grzybowe-góry. I po dłuższej chwili odkryłam, że to tylko czcze obiecanki. Pognałam troszkę dalej, za górkami były następne, ale o zupełnie innym podłożu. Piach, niski mech, dorodne sosny rozstawione po kątach, młode poprzetykane między nimi. Urocze miejsce- przyciągało wzrok. Tutaj zwolniłam troszkę tempo i zaczęłam przepatrywać podłoże- a tam - zielonki- równo z mchem i między nim pięknie poutykane. Obeszłam na wszelki wypadek ze dwa razy i nacięłam przy tym z 15 dorodnych sztuk. W mchu, a to tu, a to kawałek dalej pięknie wyrośnięte kurki się zaczęły trafiać. I tak idąc kurzym szlakiem zbliżyłam się do położonego na górce pięknego zagajnika okolonego z wszystkich stron kochanymi, już prawie bezlistnymi- brzózkami. Tutaj oczywiście kureczki też dopisały. Ciężko było je między, a to żółtymi, a to brązowymi brzozowymi listkami wypatrzeć. Na pewno któraś przed moim nożykiem skryta skrzętnie umknęła. Wracając w stronę samochodu, troszkę inne tereny. Ato jakieś gałązki leżące, a to kępki trawy rosnące- myślałam- kroku przyśpieszając, że nic więcej nie wpadnie do kosza. I tu błąd. podgrzybki tak mnie zmyliły, że widząc pierwszego - stanęłam i patrzyłam, jakbym to cudo pierwszy raz na oczy widziała. Dalej to już mości Panie i Panowie runda po lesie była wolniejsza i szlaczkiem przebiegała. Dało to i owszem, może nie cuda, ale 28 szt do koszyka migiem wpadło. Na koniec wypatrzyłam, na skraju koźlaczka pomarańczowego, lekko przez ślimaka skubniętego. Pobyt w lesie stanowczo za krótki- coś do dłuższych ostatnio nie mam szczęścia- tj czasu, ale c u d o w n y. Ten, jesienny las, ten wilgotny gruby, lub nie dywan mchu, to cudowne wilgotne leśne powietrze- muszę pomyśleć w jaki sposób troszkę tego powietrza na zaś ze sobą z lasu zabrać. Do tego wszystkiego las delikatnie rozświetlony jesiennym nisko zawieszonym nad ziemią słoneczkiem- marzenie, marzenie i jeszcze raz spełnione marzenie. Grzybów jak pisałam troszkę wpadło. Kurek i zielonek nie liczę do statystyki, ale już zjadłam z nich przepyszną zupkę- właśnie teraz pisząc do Was. Grzyby są, ale nie wszędzie, lasy na razie są i to zaczarowane, Pan Marek robi co może, abyśmy coraz więcej pisali i aby szło nam to łatwiej-serdecznie pozdrawiam- czegóż chcieć więcej? - otóż- czasu dla lasu- Serdecznie Wszystkich pozdrawiam z moich nizinnych- choć lasy pagórkowate- stron :)