Jak napisałem, tak zrobiłem. Start z parkingu w Brennej, w dolinie Hołcyny przy starej kapliczce. O 7 rano były tylko 3 samochody, pogoda na grzybobranie wymarzona, cisza i spokój. Od początku ambitnie, na przełaj stromo pod górę poza drogą. Pojedyncze sztuki tu i tam, parę
podgrzybków i kilka
babek. Im wyżej w las, tym lepiej. Gdy osiągnąłem odległości od drogi takie, jakie dla przeciętnego emeryta są poza zasięgiem, zrobiło się tak, jak opisał tazok: grzybowy szał. Ale...
dopiero, gdy się weszło w chaszcze.
Prawdziwki ogromne i stare, umierające i oklapłe wyglądem i rozmiarem przypominające nieco kretowiska - aż żal, że nie znalezione :)
podgrzybki, młode i stare, parę
maślaków, ale przede wszystkim ogromna ilość
koźlarzy pomarańczowożółtych. Te zbieram chętnie, bo nawet te większe nie mają robaków (na drugi raz trzonki od razu odkroję w lesie, bo i tak wyrzucam, ale tym razem jakoś bez sensu nosiłem ze sobą). Grzybów tyle, że musiałem się opanować, bo torba i kosz zrobiły się zbyt ciężkie, a do auta daleko. W drodze powrotnej, jakieś 200 metrów od auta naszła mnie myśl, że nie da się do jasnej... lery wyjść z tego lasu, bo co rusz jakiś
podgrzybek itp sobie rośnie - i jak go nie zabrać. Starając się już nie patrzeć, wyszedłem na drogę by wreszcie dotrzeć do auta. Na parkingu tłok, a mimo to wciąż przyjeżdżają następne samochody, których kierowcy parking znajdą tylko gdy ktoś wyjedzie.
Grzybów ogrom, jednak pewien niedosyt czułem z tego powodu, że nie znalazłem
prawdziwków. Obowiązki rodzinne nie pozwoliły na dłuższy pobyt w lesie, a i nie chciało mi się już więcej chodzić, bo nogi bolały :) Obrabiać to wszystko skończyłem o 3 w nocy. Część suszę, część do marynowania, a część do zamrażarki. Nawiasem mówiąc, ja marynuję także większe grzyby pokrojone na kawałki. Malutkie ładniej wyglądają, to prawda, ale ja marynuję dla siebie do pomaszkecenia w zimie, a nie na pokaz :) Parę ładniejszych słoiczków na święta też się znajdzie.