Miesiąc nie byłem w lesie. Najpierw prace w ogrodzie, potem zamiast urlopu grzybiarskiego choroba i izolacja. Byłem tak wyposzczony, że wyrwałem na cały dzień do lasu. Po pierwszych krokach ułożyłem sobie strategię - będę zbierał na fryzjera, czyli czesanie miejscówek. Jestem tak słaby po chorobie, jak mucha w zupie. Dzisiaj mogę zapomnieć o kilometrach do dalekich miejscówek, trzeba przeszukać tereny zdeptane przez sobotnie tabuny. Tak czesałem, że wyczesałem 34
prawdziwki, 73
podgrzybki, 3
ceglasie, 44
maślaki, 4 kępki
opieniek, 105
czubajek w większości gwiazdkowych.
Las jest piękny i niesamowicie pachnie. Jak się robi wszystko dwa razy wolniej, to wrażenia są niesamowite, widać niewidzialne dotąd szczegóły. Ludzi w lesie tyle, że musiałem robić zmyłki, żeby nie ujawniać dobrych miejsc. Na szczęście udało się i mogłem spokojnie część dalej. Najgorszy był powrót na parking, z pełnym koszem i torbą na dodatek. Ledwo żywy z pełnym koszem i torbą wypełnioną czubajkami doczołgałem się do auta, klnąc na chamów, którzy bez żenady jeżdżą po całym lesie. Czemu Straż Leśna nie sypie mandatami, obłowiliby się niesamowicie. A ja będę miał tragiczne zakwasy, które nie dadzą mi zapomnieć o dzisiejszym szczęściu.