Tak jak wczoraj zaplanowałam tak i zrobiłam. Czyli do lasu się z rana wybrałam. Chłodek przyjemny rankiem mnie powitał, i niebo takie jeszcze nie wyraźne. Może słońce świecić na całego, a może i podświetlać leśne tereny. Zebrałam dzisiaj wszystkiego dobra leśnego całe 2 kg tj na sztuki rzecz ujmując:
borowik- 27,
podgrzybek- 83,
koźlak- 11,
zajączki- 2, oraz po drodze rozsypanym drukiem rosnące
maślaki w ilości 6 sztuk............
Początek mojego w lesie relaksu pokrzyżował mi drogę z potężnym dzika odyńcem. Po prostu śmignęłam mu przed samiuteńkim nosem. Idąc dróżką leśną usłyszałam trzask gałązek. Zawsze w tym momencie staję słupkiem i nasłuchuję- co też w moją podąża stronę, lub w dali się przemieszcza. Tak dzisiaj poczyniłam, i dosłownie o 5 metrów przedefilowałam dzikowi przed nosem. Nawet bym o fakcie nie wiedziała, ale ten kolos idąc łamał gałązki. Już chciałam przystanąć i strzelić mu fotkę- ale po rozum do głowy szybko poszłam, i zaraz też dałam nogę. Lepiej losu nie kusić. Dodatkowo przyznać muszę, z pewnym smutkiem, że w ogóle na mnie uwagi gbur jeden nie zwrócił. Jakoś nawet adrenalina pozostała na tym samym poziomie. Dalej w las, kierunek przeciwny niż obrał sobie dzik. I tak dzisiaj nawet ze słoneczkiem nie weszłam na wojenną ścieżkę- świeciło jakoś tak zgrabnie, że w lesie jasno było, i nić po oczach nie świeciło. Zaczęłam krążyć jak krążownik, bo z samego początku zbiory moje na pewno do optymistycznych nie należały. Najpierw pojawił się piękny
borowik. Potem drugi, za czas jakiś powolutku pojedynczo, żeby się nie tłoczyć zaczęły ze ściółki
podgrzybki wyskakiwać- przy mojej pomocy. Jakoś dzisiaj jakby rzadziej rosły, w pojedynkę, nie za małe i czasami nie za duże. Troszkę z początku byłam ja rozczarowana. Choć po pewnym czasie idąc z konieczności cały czas zgarbiona- zaczęłam odczuwać, że coś tam w ręku ciąży. Nie było tak źle. Co prawda czas w lesie dzisiaj się lekko przedłużył do 3 godzin i przedeptanych 4,6 km. Pod brzózkami wiadomo- moje kochane
koźlaki. Najpierw jeden, a dalej tak się do 11 dozbierało. Po drodze dwa piękne
zajączki i garstka maślaczków. W wysoką sosnę się one przeprowadziły- ale tak pojedynczo, na poboczach rosły. Wycieczka wspaniała, piękne rześkie powietrze, lekki wiaterek fryzurę rozwiewał, i słoneczko świeciło z umiarem. Po przyjściu do domku i dokładnym przeliczeniu- okazuje się, że tak codziennie zbieram z takim samym skutkiem. Wszystkich serdecznie pozdrawiam i zachęcam na spacer, a w perspektywie pełne kosze różnorakie :))))