Wyjazd na grzyby w środku tygodnia, po pracy, prawie 40 km w jedną stronę, na dwie godziny efektywnego zbierania, a potem prawie do północy w kuchni.... Większość mojej rodziny i znajomych puka się w głowę i z grzeczności tylko kręcą głowami. A ja jestem zadowolony na maxa. W lesie 3 samochody, więc presja w tygodniu po południu dość słaba. Idę nie zaglądając w podgrzybkowe laski, gdzie tydzień temu straciłem godzinę, wprawdzie zbierając w tempie ponad 100 na godzinę, ale tracąc czas cenny przy zbieraniu prawdziwków. Po drodze namierzam wielgachną
kanię, ale dość dojrzała i mokra, więc robię tylko zdjęcie i idę dalej. Więcej
kani nie widzę, tylko kikuty po tych, których nie ścinałem poprzednio, albo nierozchylone łebki młodych. Na łące pod nogami chlupie woda, to wczorajszy deszcz, a potok Świbska Woda zrobił się całkiem duży, nareszcie wygląda jak na potok przystało. Pięknie wygląda w uciekających gdzieś za chmury promieniach jesiennego słońca, ze swoją krystaliczną wodą i zielonymi roślinami w nurcie leniwie sunącym między pochylonymi nad nim olszami. Kończę brutalnie z tą sielanką i włażę w swoją miejscówkę z nadzieją na jakieś spektakularne sukcesy. Ale nie bardzo mam szczęście, w runie jest czerwono od
muchomorów, a prawdziwków zero. Znajduję przy jednym starym muchomorze grubą nogę
prawdziwka, co mnie lekko wyprowadza z równowagi. Z musu zbieram
podgrzybki, zresztą całkiem dużo. Nareszcie widzę też
prawusy, jednak mało i takie jakieś miękkie, schowane tchórzliwie w wysokiej trawie. Albo ktoś mi wyhaczył miejscówkę, albo powoli przestają rosnąć, pewnie jedno i drugie. Znajduję też dużo starych, które zgodnie z nauką Tazoka wieszam na drzewach, żeby się wysiewały. Sprawdzam jeszcze miejscówkę rydzową, też mało, za to zatrzęsienie
maślaków, w większości starych przerośniętych. Docieram do meandrów potoku i daję sobie spokój z przeszukaniem lasu bukowego, bo już się robi szaro, wracam z dwoma pełnymi koszami (tym razem wziąłem tylko jeden duży i jeden mały, żeby się nie zmęczyć, ha, ha!). Po drodze jeszcze znajduję kilkanaście sztuk, póki cos widzę. Dzwonię do swatowej, żeby się zgodziła wziąć ode mnie część grzybów, załatwione, nawet zadowolona. Po powrocie wspólne liczenie i ze zdziwieniem widzę, że tempo zbierania było naprawdę niezłe. Do koszy po dwóch godzinach wpadło 15
rydzów, 15 prawdziwków, 4
kanie, 7
maślaków, 1
kozak i 156
podgrzybków. Na zdjęciach wszystko widać, te niewyraźne były robione już w lekkich ciemnościach. Pozdrawiam zakręconych.