Witojcie szalone grzybołazy!!! :) Sezon w pełni, pogody dopisują (choć ostatnio jednak zbyt dużo słońca, a zbyt mało deszczu, co odbiło się trochę na leśnej ściółce, bo zaczęła nieco chrupać pod kaloszkami), no i wielkimi krokami zbliża się pełnia, więc aktualny wysyp ma się powoli ku końcowi i na kolejny trzeba będzie poczekać ok. 2-3 tyg. Niemniej jednak w lasach grzybów mnóstwo: od tych „bezapelacyjnie smakowitych”, po te „niekoniecznie podniebienie zachwycające”, aż do tych „nie rwij mnie, bo zabiję!!!” :) Pomimo że trzeba się teraz może nieco bardziej wysilić i z kolan można powstać, to cały czas jest co zbierać. Ktoś tam wcześniej doniósł, iż zachęcony moimi wpisami z Tkaczewskiej Góry pojechał, zmókł, a grzybów znalazł kilka na krzyż. No cóż ja mogę w tym miejscu napisać... w jednym lesie grzyba jest dużo, w drugim trochę mniej, a w trzecim może go nie być wcale – wszystko zależy od znajomości odpowiednich miejscówek, bo wchodzenie do lasu gdziekolwiek i jak popadnie może skutkować wyjściem z niego z lekko kwaśną minką. Moje miejscówki cały czas przynoszą zbiory obfite – z pewnością już nie tak obfite, jak te sprzed tygodnia, czy dwóch, ale jednak cały czas a to się u mnie coś suszy, a to gotuje, a to słoiczkuje :) Generalnie z każdego grzybolatania pełny kosz zawsze do domu przywożę. Poza tym zrobiło się w ostatnim czasie dosyć różnorodnie i poza podgrzybko–borowiko–kozako–krawco–sitako–kurkozbiorowymi standardami, wybiły
gąski niekształtne (chociaż ich nie zbieram), sporo
maślaka pstrego (w occie boski!), całe mnóstwo cudnych
sarenek (
sarniaków dachówkowatych – uwielbiam, szczególnie kąsać te pyszne kapelusze w cieście piwnym, mniam!), a także moje ukochane kołpaczki (
czernidłaki kołpakowate), które miałam przyjemność szamać już w tym sezonie umaślone w soli na patelni, a także zamarynowane w occie :) Po tych moich leśnych wędrówkach utwierdzam się jednak w przekonaniu, że ludzie grzybów nie znają i lasów za grosz nie szanują:/ Pomijam już te dzikie wrzaski i wzajemne nawoływania, które momentami doprowadzają mnie do białej gorączki!!! To rwą Ci „grzybowi eksperci” te sztuki, które są pewnikami (i tu góruje jedynie
podgrzybek i
prawdziwek), natomiast cała reszta jest albo deptana, albo kopana, albo zrywana i wyrzucana. O muchomorach maści wszelakiej, wełniankach, maślankach wiązkowych itp. nawet już nie wspomnę, bo te traktowane są w lasach niczym jakieś kurna worki treningowe i pocięte są w maleńkie strzępy!!!:/ Noż w mordę! Ja rozumiem, że ktoś czegoś może nie rozpoznać, złapie przypadkowo, dojrzy, że to nie to i wyrzuci. Ale w/w każdy chyba zna i wie, że się tego nie zbiera, więc po jaką cholerę (grzecznie pytam!) wyżywać się na tych grzybach i je bezlitośnie niszczyć?!? Ehh… wszystkie kończyny opadają! Dotyczy to (o niebiosa!!!) również wielu grzybów przewspaniałych, jakże cudnych i w 100% jadalnych, jak np. pociechy (
maślaki pstre), siniaki (
piaskowce modrzaki), wspomniane już wcześniej
sarny, ale także ostatnio wiele
koźlarków i
krawców, które są poprzewracane albo zdrowe pocięte w plastry:/ No tak być nie może! Z chęcią przestawiłabym szczęki takim „grzybiarzom”!!! Reasumując (bo mnie się ilość dozwolonych literek już kurczy)… Codzienne wypady na ok. 1–1,5 h owocują pełnymi koszami + czasami kawałkiem jakiejś torby. Młodych sztuk coraz mniej (no bo pełnia lada noc), ale dużo jest też większych i zdrowych okazów. W niedzielę lecę z ekipą do Gorenia w kujawsko-pomorskie. Z pewnością zbiory nie będą tak owocne, jak te ostatnie z tamtego rejonu, niemniej jednak jestem przekonana, że przytachamy do domów całkiem fajną ilość :) Pozdrawiam ciepło i deszczowo! Darz Grzyb!!!