DARZ GRZYB!;) Dzisiaj (zapowiadane wczoraj), subiektywne podsumowanie sezonu grzybowego na Wzgórzach Twardogórskich w miesiącach maj-październik 2015 roku. Jak ten czas leci! Od sezonu do sezonu, od jego początku do końca. I tak co roku. Dopiero wracały bociany, a tu już liście spadają, czas zmieniony na zimowy i coraz krótsze dni. Jakby nie spojrzeć całościowo, sezon jeden z najgorszych w mojej grzybowej karierze. Dołączył do „wielkiej dwójki” najsłabszych sezonów, tj. 2003 i 2009. Przyczyna jest oczywista. Przewlekła i przeciągająca się susza, której największy „amok” przypadł na miesiąc sierpień. Objawił się on 3-tygodniową falą upałów, dokuczliwych, wycieńczających i zabijających słabsze osobniki flory i fauny. Kiedy rozpoczynałem sezon w połowie maja, susza rozpędzała się już na dobre. Jednak byłem pełen optymizmu. Przecież nie jeden maj był bezgrzybny i suchy. Myślałem – pogoda za jakiś czas zmieni się i wszystko wróci do normy. W czerwcu susza kontynuowała swój pochód, zapasy wody w glebie z poprzednich lat, były wykorzystywane przez lasy, dzięki czemu, skutków suszy prawie jeszcze nie było widać. Oczywiście o jakichkolwiek grzybach można było jedynie pomarzyć. Zaczęły się jagody, terminowo, miejscami bardzo obficie. Pachnące, zdrowe i przepyszne.;) Lipiec, jak to lipiec, zmienny, nieprzewidywalny, raz upalny, innym razem chłodny. Czasem nawałnice (19 lipca), a za chwilę fale upałów. Z opadami było jeszcze nie najgorzej, jednak upały natychmiast wysysały to, co napadało. Jagód dużo, grzybów zero. Tylko kilka
kurek na pierwszą i jedyną w lecie jajecznicę. Sierpień „dogadał” się z diabłami, które postanowiły przewietrzyć swoje smoliste kotły. Rozlały żar, aż podeszwy kapci się paliły.;) W dzień prawie 40 stopni w głębokim cieniu, w nocy 30 stopni. Nie można spać, nie można sobie miejsca znaleźć. Za to można było się wściec. Dosłownie;-) Lasy wyschnięte na wiór, wiele drzew, krzewów, jagodników, żywcem upieczone. Strach do lasu wejść.; ( Początek września i nerwówka. Przejdą deszcze, czy nie. Jak przejdą, to gdzie i ile. Apokaliptyczne wizje, narzekania, napięcie. W końcu piękny i wydajny opadowo front, ale... na północy kraju. Tam już skaczą, że za 2 tygodnie rozpoczną się grzybowe żniwa. A na Dolnym Śląsku (i nie tylko), wyże, wyże i wyże. Opady bardzo symboliczne i mizerne. Jednak wystarczające na „pełzający” wysyp. Po połowie miesiąca, spektakl
kani po skrajach lasu i właściwie tylko
kani. Innych grzybów brak. Dla otarcia łez jakiś
koźlarz topolowy i
maślak. Pod koniec września, najlepszy zbiór sezonu,
podgrzybki,
prawdziwki,
kanie,
siedzunie,
maślaki. Wybiegane kilometry, szczęście i dobra znajomość terenu to podstawa sukcesu. Olbrzymie połacie lasów bez grzybów, nawet tych niejadalnych i trujących. Tymczasem na północy kraju, sezon wielolecia. Relacje grzybiarzy, połączone ze zdjęciami, do oglądania i czytania tylko dla tych, o mocnych sercach i nerwach. Północ ma „problem”, czy zebrać 15 czy 20 kg
prawdziwków w 3 godziny. Wybierać tylko młode, czy większe też. Za to Dolny Śląsk i większa reszta „cieszy” się z
sitaków i całuje po nóżce każdego
podgrzybka. Do połowy października, ciągnie się ten sezon, którego tak naprawdę nie było. 14 października, zaczynają się, z małymi przerwami, pierwsze deszcze. Jest dosyć chłodno/zimno. „Małyszowski” błysk w oku i nadzieja, pojawiają się u niektórych. U mnie też. Jednak 24 października, sprowadza mnie do parteru. Grzybowy bunt na całego. Zero.;- ( Teraz „nadciąga” co najmniej kilkudniowe babie lato, które będzie łechtać i podsycać wyobraźnię. Ja już jednak straciłem nadzieję na grzyby w tym sezonie i dlatego go zakończyłem. Kolejny sezon zaliczony, cenne doświadczenie zwiększone, poznanie trochę nowych terenów, setki zdjęć, podpatrywania przyrody i radości ponad wszystko. Do tego poznanie kilku pasjonatów i leśnych, pozytywnych wariatów.;)) Kończąc, życzę wszystkim po prostu wszystkiego normalnego - zdrowia, pogody, poukładania wszelkich spraw. Do maja 2016 roku!;-)