szerzej:
162 km (w jedną stronę) bo przecież jak samemu nie sprawdzisz to nie uwierzysz. Przykry widok… piękne wrzosowiska dla widoku których tam jeździmy mizernie dziś wyglądały. Wysuszone, zmrożone, pokryte grubą warstwą szronu, wyschnięte białe porosty… żal za oczy łapie. Pierwszego grzyba znajduje mąż-kozak babka, zmrożony na kość, ja pierwszego podgrzybka –wysuszony, zmarznięty na amen. Wpadamy do lasku z pięknymi dębami gdzie niejednokrotnie wyciągaliśmy firmowe torby B (z braku miejsca w koszach)- żadnego borowika. Po prawdziwkach ani śladu ani widoku jakichkolwiek pozostałości… nic. Totalne zero jeśli chodzi o maślaki, sitaki, które zawsze zwiastowały, że z pustymi koszami nie wyjdziemy. To może choć podgrzybki… niestety ich też nie ma. Jedyne grzyby to kozaki (i też szału nie było). Wycieczka udana choć nie napawa optymizmem na grzybową przyszłość 2018, która się kurczy z każdym dniem. Pozdrawiam :)