Jechać, nie jechać i tak od 3 dni. Mając 3 zaoszczędzone dni urlopu nigdy nie wiem, czy to właśnie teraz. W tamtym roku skończyło się tak, że oszczędzając, to po połowie września nie było już po co urlopu brać. W każdym bądź razie wziąłem, pojechałem i co? I 20 km zrobione, z dojściem 6,5 h w lesie i średni koszyk
borowików wpadł. Grzyby miejscami, były godziny z 1-2 grzybami a potem godzina z 30 grzybami. W sumie 70
borowików, 10
podgrzybków i
kozaków i jeden kozaczek dębowy. W butach mokro, psiak przemoczony, ludzi kilkoro i z reguły z pustymi koszykami, co wskazuje,
że grzyby rosną miejscami i nie wszędzie. Jednakże, te co rosną wyglądają bajecznie, jeden tylko robaczywy. Podsumowując, to był fantastyczny dzień, gdzie z niczego udało się coś wyczarować. Taki „pełzający wysp” (*powiedzenie admina i Niszcza). Pozdrawiam wszystkich i dzięki za poprzednie sympatyczne komentarze;-)