Jak obiecałam, tak dotrzymałam - podsumowań ciąg dalszy....
Skoro jestem jeszcze w rozrachunkowym transie, film pamięci się kręci, pozwólcie, że pokontynuuję sobie przegląd wydarzeń z akcji " Grzyby 2017", w której to, z racji swojego "kota na tym punkcie", uczestniczyłam namiętnie. Na tapetę pójdą teraz
podgrzybki i inne gatunki "szampinionów". Na chwilę wrócę jednak jeszcze do
borowików ceglastoporych, uważam bowiem, że zasługują one na poświęcenie im choćby minimum uwagi. Ach te
ceglasie, czarujące, piękne i smaczne, niezawodne i wytrwałe, forpoczta innych
borowików. Z nich to zawsze pierwszy sosik na moim stole gości, z wielkim namaszczeniem, radością i apetytem pałaszowany. Dlaczego tak okrutnie "z buta" czasami traktowane? Bo ktoś kiedyś gdzieś "puścił bąka", że szkodliwe, wręcz trujące ? Ot i ciemnota! Nawet jeżeli "światło zapalisz", większości cymbałów i tak nie "oświecisz", "bąk" fruwa se po pustych łbach dalej, a
ceglasie jak były, tak i będą po pięknych główkach kopane: ( Czas na
podgrzybki. Sezon na nie rozpoczęłam 10 października. Było już po wysypie. Dlaczego tak późno? Po pierwsze wcześniej zaabsorbowana prawdziwkami byłam, po drugie nie miałam zbytniej ochoty "przytulać się" do innych grzybiarzy, ocierać się jeden o drugiego i chodzić po lesie ramię w ramię, bo żadni to kumple dla mnie byli, a w razie nagłej potrzeby, na publiczny widok mojego zadka z przymusu nie udostępniać. Za pierwszym razem byłam zmuszona drzeć kilometry jak najdalej od parkingu, po rowach skakać, gęstwiny leśne penetrować, żeby jakiegoś grzyba znaleźć i przede wszystkim poczuć, że w lesie jestem, a nie w parku miejskim, na dokładkę na rodzinnym pikniku z okazji, dajmy na to, "dnia kiełbasy z grilla". Na szczęście za każdym następnym razem ludzi ubywało. Jak wyglądał las nie będę nawet wspominać. Gdyby nie czapka na głowie, wszystkie włosy by mi wypadły z wrażenia na ten smutny widok. Do końca listopada sukcesywnie, obładowana za każdym razem jak juczny osioł, wyniosłam z lasu mnóstwo śmieci. A
podgrzybki co? A
podgrzybki owszem były, z początku nie za piękne, większość przez ślimaczych rzeźbiarzy spartaczona, koronki, ażurki, same skórki i wiórki,.... nie, no tak obżartych grzybów jeszcze nie widziałam. Marne, lipne, jednym słowem nędza. Im chłodniej się robiło, tym bardziej nabierały one kształtów, kolorów, krasy i urody, by w końcu odzyskać zaszczytne miano
podgrzybka brunatnego. Kapryśne jednak były, nie każde miejsce im pasowało. Trzeba się było nachodzić, wściubiać nos w gęste świerki, czołgać się pod nimi na brzuchu. Ale jak już miejsce się trafiło, od razu kumulacja, po kilkanaście, a nawet kiladziesiąt sztuk. O rany, wtedy to dopiero "motylki w brzuchu latały";-) Piękne, czarne, spaśne i grubaśne. Te z mchów, trawy i paproci też niczego sobie, jedynie jaśniejsze łebki miały. 26 listopad ostatni znaleziony
podgrzybek. Co do innych gatunków grzybów, no cóż, na tym polu mogę powiedzieć, że kiepsko u mnie było. Żadnych oszałamiających wyników. Raz kilkanaście sztuk
kozaka czerwonego, dwa razy po dwa pełne kosze
kozaków grabowych, kilkanaście
maślaków i
rydzy plus pojedyncze sztuki ww w międzyczasie, aaa, i
kanie jeszcze - tych sporo. O zieleniatkach nie ma co gadać, niepocieszona jestem - brak miejscówki,.... chociaż?... paralitykiem nie będę! co nie Vincent?!:- DDD Nadmienię tylko, że to co widać na zdjęciach tu i w poprzednim wpisie plus jeszcze co najmniej dziesięć razy tyle, wyniosłam z lasu sama. Ale żeby za różowo nie było, bez skutków ubocznych tych wariacji leśnych się nie obyło - 14 kleszczy, rumień pod kolanem i seria antybiotyków. Za darmo umarło, nawet w lesie;-) Rozliczona jestem:-) Teraz nadszedł czas oczekiwania na nowy sezon. A jaki ci on będzie?! Jeszcze raz Do Siego!!!!🙌