Eksperymentów z pod znaku „alternatywny las” ciąg dalszy. Poniekąd poszukiwania zostały wymuszone, bo w dolinie Brennicy nieprzebrane tłumy weekendowiczów. Rojowisko ludzi, tysiące samochodów stojących dosłownie wszędzie. Kompletnie bez planu, sądząc, że jakoś to będzie wycelowałem do Bukowej wzdłuż Połczańskiego Potoku. Wejście do górskiego lasu to zawsze wielkie przeżycie. Po kilkudziesięciu metrach powoli zasuwa się za mną jakaś niewidzialna kurtyna; najpierw z minuty na minute cichnie gwar turystów, letników i ich
pociech, chwilę później znikają wszelkie oznaki cywilizacji, znakowane szlaki, pozostałości po „turystach” i „leśnikach” nawet ścieżki kończą się jak nożem ucięte. Pojawiają się za to inne dźwięki- dźwięki lasu, rozpoznaje inne ścieżki, wydeptane przez zwierzęta, i pojawia się to co Tygrysy lubią najbardziej. Grzyby. Sądząc, że jakoś to będzie – liczyłem na plan minimum, że cokolwiek wyląduje w koszyku, w końcu był to zupełnie dziewiczy dla mnie las, znów, żadnych miejscówek, znów wszystko nowe i zaskakujące. Przeliczyłem się. Breńskie lasy po raz kolejny okazały się hojne i w miejscach, przez które, w trzy godziny przeszedłem wypatrzyłem wydane na świat: 20 kilka
prawdziwków, 30 kilka
ceglasi, kilkanaście różnych
podgrzybków, dziesiątki
kolczaków,
kurki, głównie górskiej odmiany, i fantastycznej wielkości cztery
siedzunie, których nie zbieram, być może nie wiem co tracę. Oczywiście byli też i czarujący mieszkańcy lasu. Po wczorajszej porażce w upolowaniu obiektywem myszołowa, wybrałem dzisiaj nieco mniej ruchliwe zwierzątko, które obrechotało mnie z góry na dół, za wejście do jej mokrego rewiru ale uśmiechnąłem się do niej i przeprosiłem, za co odwzajemniła się – pozując wdzięcznie do sesji zdjęciowej. Tym samym, puszczając oko do tarnowskiego Pawła, dołączam foto Jej Trawnej Wysokości.