Korzystając z pięknej pogody, postanowiłam sprawdzić lasy na wybrzeżu. Telefon do siostry, z pytaniem, jak tam u niej zagrzybienie. Coś tam noszą. To jadę. W lesie raczej pustawo, nie więcej niż 5 samochodów. Nie wiem, czy to powód do radości, czy raczej znak, że raczej kiepsko z grzybami. Na pierwszy rzut dwa kawałki lasu podgrzybkowego, świerkowy i piękny starodrzew świerkowo-modrzewiowy. Klęska. Kilkanaście
podgrzybków w różnym stopniu rozwoju. Napotkani zbieracze też z pustymi koszami. Dylemat-jechać kilkanaście kilometrów dalej, w ciemno czy sprawdzać miejscówkę bukową? Do buków bliżej, więc najpierw tam. Las cichy, pusty, żadnego człowieka. A tam eldorado,
podgrzybków zajączków zatrzęsienie. Sporo
maślaków pstrych (niestety, piękny kapelusz często okazywał się pozbawiony rurek, to chyba jakiś ślimaczy przysmak), trochę
borowików oprószonych na obrzeżach.
Zajączki starannie w lesie selekcjonowane- sporo spleśniałych i zaczerwionych (mimo to i tak w domu 1/3 jeszcze odpadła). A na brzegu lasu czekały na mnie 3 piękne, zdrowiutkie prawdziweczki. Wychodziłam z lasu zadowolona, tym bardziej, że pożegnał mnie jeszcze 2 prawymi, rosnącymi na brzegu głównej drogi. Może
podgrzybki zajączki to nie takie cenne grzyby jak
prawdziwki czy
podgrzybki brunatne, ale zbierałyśmy je w całkowitej ciszy, bez depczących po piętach innych zbieraczy. 50 na godz. liczone wg tego, co trafiło do kosza, faktycznie grzybów w lesie było znacznie więcej. Przyda się ten deszcz, który właśnie zaczął dziś padać- grzybki w igliwiu już trochę podsuszone. Mam nadzieję, że las jeszcze nie powiedział: "To już jest koniec".