Witam. Wreszcie powróciłem do rodzinnego domu, po ponad miesięcznej nieobecności. Nie ma to jak własne łóżko, własna kołdra i poduszka, własny kot i żona też. Obudził mnie zapach świeżo parzonej kawy. W radiu jakaś stacja nadaje " Noce takie są gorące, a słowiki spać nie dają" No wstawaj leniuchu. Kanapki spakowane, herbata w termosie wszystko masz w koszyku. I jeszcze sakramentalne - tylko mi nie wracaj z pustym koszykiem. Ot taka proza życia. Koszyk do bagażnika, rower na plecy i w Koski. Tydzień temu gdy tam pojechałem to nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Hordy, tabuny ludzi i sprzętu wszelakiego. Dzisiaj sytuacja diametralnie odmienna. Grzybiarzy można było policzyć na palcach jednej dłoni. Co za ulga. Las powoli wraca do swojego stanu normalności. Nareszcie można się nacieszyć zbieraniem a raczej poszukiwaniem grzybów. Pogoda piękna. Dzięcioły powróciły na drzewa i stukają aż miło. Nawet
sarny wyszły z ukrycia. I tak sobie spacerowałem niespiesznie przez pięć godzin. Czego efektem było 27
borowików, 18
kozaków ale takich fajnych żółtych, pomarańczowych i brunatnych. Takie twardziele że aż miło.
podgrzybków - do końca nie wiem - bo przy 150 tym zaciął mi się kalkulator w głowie, a było to gdzieś koło 2/3. Pokazały się już
opieńki miodowe. Coś jakoś wcześnie latoś. Podobno to zwiastuje wczesną i mroźną zimę. Wracając do samochodu spotkałem trzy miłe Panie. Na widok mego pełnego kosza, aż zaniemówiły z wrażenie. One miały tylko kilka
kani. Zaoferowałem więc im pomoc w poszukiwani grzybów. I tak w kilkanaście minut Panie znalazły dwa dorodne
borowiki, kilkanaście
kozaków i
podgrzybków. W zamian poczęstowały mnie moimi ulubionymi Michałkami. Było bardzo miło. Kto wie czy jeszcze je kiedykolwiek spotkam, a sytuacja może być odwrotna. Po powrocie do domu wyczułem że coś jest nie tak. Z kuchni dolatywał zapach spalenizny, żona naburmuszona a w radiu " Święty Antoni, Święty Antoni serce zgubiłam pod miedzą. Oj co to będzie, oj co to będzie gdy się w rodzinie dowiedzą ooooooooooooooo.