Home, sweet home. Po żywieckich wojażach znów w najmilszej sercu Brennej. Poranna narada zakończona konkluzją: żadnych grzybów! Tylko spacer. Łatwo się mówi, trudniej wykonać, zwłaszcza jeśli wzięło się ze sobą koszyk tak na "w razie czego". Kierunek Grabowa, Salmopol i skaliste mokradła - nasze salamandrowo, byle dalej od pełnego parkingu, choć przyznać muszę, że dzisiaj mimo wielu ludzi w dolinie - tych z gatunku "krzykaczy" było niewielu. Im dalej, tym spokojniej, tym bliżej nieba. Niespieszny, rozkoszny spacer w pogodny, ostatni dzień września, w harmonii z naturą i górami. Grzyby nie odpuszczają. Czają się co chwila wypatrując przytulnego koszyka, czatują w ściółce, czyhają na nas, zastawiają inteligentne sidła, kusząc urodą i depczą nam nieustannie po piętach. Nie sposób im sie oprzeć. Prym wiodą
ceglasie - to już czwarty miesiąc z rzędu, ależ one są teraz piękne, grubaśne jak pomarańcze z matowymi czekoladowymi kapeluszami, co chwila wchodzimy na ceglaste polanki po trzy, pięć a nawet kilkanaście w jednym miejscu. podgrzybki: zajączki, złotawe, aksamitne czekają następne w kolejce do przygarnięcia,
rydze też nie próżnują i wystawiają z mokradeł marchewkowe buzie jakby mówiły "mnie weź, mnie!" Jednak największą radość sprawiły nam wyjątkowo rzadko spotykane w naszych lasach
kozaki: Cztery czerwone śliczności i kilkanaście szarych.
Prawdziwki w odwrocie jedynie trzy, kilka dorodnych
kolczaków i pierwsze malusieńkie kępy
opieniek. Jak zawsze za szybko minęło tych kilka godzin w górach, a biorąc pod uwagę sobotę i wielu chętnych na grzybowe smakołyki, było to wyjatkowo udane grzybobranie. Pozdrowienia Sznupok