Dziś nie było już tak różowo, jestem trochę sfrustrowana... Ale nie tym, że grzybów zdecydowanie mniej - co po tak licznym wysypie grzybiarzy jest pewnikiem... Ale tym, co ci tzw. pseudo grzybiarze zostawiają po sobie. Nie tylko śmieci, ale masę skopanych grzybów, które ścielą się pokotem na zboczu... Wstyd, po prostu wstyd. Stado dzików nie zrobi takich szkód.
Prawdziwki głównie w liściach, w jodłach tylko resztki trzonów. Nazbierać można, ale trzeba się nachodzić ( wypad przed pracą 😁). W sumie - dwie godziny chodzenia i pełny koszyk.
Słońce trochę poprawiło mi humor, choć przy oślepiającym blasku nie lubię grzybów szukać... No i pierwsza, malutka
amanita muscaria pokazała się w swej najeżonej krasie. Do tego przepiękne stanowiska świecznika, wprost zjawiskowe, na powalonej kłodzie - na szczęście nie stały się ofiarami wandalizmu. Zebrane 62
prawdziwki,
koźlarze - babka, 2 pomarańczowe i 1 grabowy, kilka
ceglastoporych.
Borowiki w większości kapelusze miały zdrowe, z trzonami już gorzej... Niektóre dziwnie zarobaczone - noga zdrowa, w rurkach nic nie widać - a pomiędzy rurkami i skórką ( nie wiem czy prawidłowo to określiłam) - korytarzyki z czerwiami... Którędy wlazły, nie wiem... I to by było na tyle. Dobranoc.