Las mieszany, gdzieniegdzie porąbany. Miał być tylko spacer i urbex w zatopionej kopalni. Miejsce urokliwe, szlak między jeziorkami, po górkach i pagórkach, ale bez koszyka, bez nożyka. Dwa
podgrzybki do kieszeni, tęsknym wzrokiem omiatam łuszczaki,
opieńki... w końcu nie wytrzymałem... takie piękne
opieńki, a w kuchni zalewa czeka rozrobiona. No to do drugiej kieszeni. Wróciłem już na parking z garścią grzybow, ale mówię sobie przecież mam wiaderko w bagażniku, no i myk na
opieńki. Obleciałem może kilkaset metrów, a tu deszczyk znów zaczyna siąpić, więc rezygnacja i powrót do auta.
A gdy już dochodziłem, patrzę, pień obsypany cały miodowymi, w 10 minut nazbierałem całe wiadro, a że auto jak widać daleko nie było, to myk po drugie i jeszcze ćwierć wiaderka zapełnione. Trochę duże lacie, ale na sos tatarski będą jak znalazł. Bom je znalazł. Młodzi, zdrowi, mogą wybrzydzać, a ja się cieszę ilością zbioru, a zarazem martwię, bo to już koniec sezonu jesiennego - tak przynajmniej twierdzą
opieńki.