Cóż, na tle poprzednich grzybobrań można to chyba nazwać wysypem. W lesie głównie liściastym (buk, trochę dębu) na początku pojedyncze
podgrzybki, a potem całe ich stada - w jednym miejscu, w promieniu ok. 20 m, było ich ok. 40-50. Z tego 2/3 zostało w lesie (pleśń albo robaki). Później już tak wielkich zbiorowisk nie było, ale grupki po kilka do 10 w promieniu kilku m. Ogółem musiałem wyrzucić ok. połowy zebranych, zostało 85. Zwłaszcza serce krwawiło, jak młodziutki, jędrny był spleśniały albo zaczerwiony. Do tego 2 gołąbki, zmasakrowany
ceglastopory,
czubajka i kilka
kolczaków (liczone za 1)
Jako ciekawostkę - opowiastkę dodam, że w pewnym momencie musiałem zawiązać but i wbiłem nożyk do grzybów w glebę, a potem oczywiście o nim zapomniałem. Zauważyłem jego brak po kilkudziesięciu metrach, więc zacząłem się cofać, może nie po śladach, ale mniej więcej starałem się. I zanim znalazłem nożyk (na szczęście się udało, a zapadał już zmierzch), to znalazłem kolejne chyba 4-5
podgrzybków, które wcześniej ominąłem. Więc faktycznie było ich dużo, a przy tym miałem szczęście, że chyba nikt tu nie był od dobrych kilku-kilkunastu dni, co ostatnio raczej mi się nie zdarzało.