Las liściasty jeszcze wilgotny po ubiegłotygodniowych wręcz monsunowych codziennych burzach. SZOK grzybowy:
borowiki usiatkowane, cała plejada
koźlarzy w najróżniejszych kolorach,
kurki.
Pomimo wielu trudności losu cuda się zdarzają, marzenia się spełniają, świat jest piękny, życie jest piękne. Dzisiaj los był dla mnie łaskawy i zafundował mi staremu koniowi cudowny Dzień Dziecka (wczoraj nie obchodziłem bo byłem w pracy) w scenariuszu, któremu sam mistrz Hitchcock by pewnie pochylił czoło: na wejściu do lasu usiatek i napięcie dalej tylko rosło. Po chwili dorodny
koźlarz topolowy. Następnie
kurki w towarzystwie
koźlarza pomarańczowo-źółtego i
koźlarze babka. Na ten moment jak na początek czerwca byłem już spełniony. Pomyślałem sobie że jak trafiłyby się jeszcze
koźlarze grabowe i czerwone to byłby szczyt szczęścia. Po kilkunastu minutach miałem okazję doznać tego szczytu. Najpierw pośród gniazda
kurek trafiły się młodziutkie grabowe, nieopodal kilka piękniutkich młodziutkich usiatków a po kilkunastu minutach ukochane upragnione czerwone. Jak już w każdym suchym liściu ze ściółki, w każdym żołędziu itd. widziałem grzybka uświadomiłem sobie, że chyba czas wracać do domu. Umysł zaczął już kiksować - za dużo wrażeń jak na pierwszy dzień prawdziwego grzybobrania. A wybierałem się do lasu z myślą o znalezieniu jakiegokolwiek pierwszego rurkowca. W sumie zebrałem: 7 usiatków, wsród
koźlarzy: 1 pomarańczowo-źółty, 3 czerwone, 2
babki, 3 topolowe i (SZOK) 7 drugoczerwcowych grabowych, 2
podgrzybki złotawe i 2 garści
kurek. Aż się boję co będzie dalej, jak w czerwcu mamy już takie jazdy (widzę, że też nie próżnujecie). Pozdrawiam wszystkich serdecznie.