Ach, co to był za dzień............... Cudowny. Cudowny, bo w pełni poświęcony włóczędze po przepięknych jesiennych lasach, w prawie letniej aurze. Hasło- "Na grzyby" i to na całe przedpołudnie rzucił brat wczoraj - znienacka. Mnie dwa razy powtarzać nie trzeba. Ranek, z podobną temperaturą jak wczorajszy wieczór: +14, do tego cisza za oknem, brak wiatru. Rosa. Marzenie grzyboświrniętych. Lasy wybraliśmy przepastne. Mieszane- średnia i duża sosna poprzetykana wszelakimi zagajnikami, obsadzone brzózkami. Takie bez początku i końca. Można było iść, iść i końca nie było widać. Po drodze- a wyjazd grubo przed 7 rano- mgła nad Nowo- Tomyskimi lasami. Przepiękne nad ziemią i polanami leśnymi białe obłoki wilgoci. Żartowaliśmy sobie z naszego wyjazdu, że to w razie czego będzie cudowna wędrówka po bez grzybnych już lasach. Po drodze parkingi leśne puściutkie. Gdzieś tam w dali widoczne jedno auto. Las- z poranną wilgocią, przepięknie pokolorowany. Liście na ściółce we wszystkich odcieniach brązów i żółci. Na mchu całe tabuny świeżo strąconych przez niedawny huragan igiełek sosnowych. Mocno puszysty, lekko wilgotny, aż miło było stopę postawić. Blaszkowce dopisały. No cóż- troszkę przydługawe powitanie z lasem i na rekonesans. Doniesienia czytałam, i z tego co sama zaobserwowałam podczas ostatniego krótkiego wypadu raczej na wysyp nie ma co liczyć. W wysokim lesie, nie powiem co jakiś czas jakiś tam
podgrzybek lekko nadjedzony przez miniaturowego ślimaczka się trafił. Czyli coś tam ludzie na niedzielę zostawili. Później tak już szlaczkiem szliśmy- a to po obrzeżach, a to pod brzózki się zajrzało- a tam - skrzętnie pochowane, lub do liści upodobnione- przepiękne wyrośnięte kureczki - i to w całkiem sporych grupkach się trafiały. Koźlaczek, a to szary, a to w beżu lub pomarańczowy- też w koszu się znajdował. To już nie było grzybobranie, a grzyboszukanie. Naprawdę trzeba się było mocno napatrzeć i na rozglądać, aby coś nożykiem do kosza pozyskać.
Maślaków zwyczajnych i pstrych nie powiem- można było nakosić i to sporo- nie zbierałam. Po godzinie pobytu niebo rozświetliło jesienne słoneczko. Zrobiło się po prostu nawet za ciepło. Cudnie las wyglądał w jego promieniach, ale w zbieraniu to niestety nie pomagało. Tak jakoś w lesie czas zupełnie inaczej płynie- wolniej, może pod prąd? Gdyby nie zegarek, to jego rachuba zupełnie by zawiodła. Te upojne chwile, przedeptanych wolniutko 9,5 km i przybywające w koszu całkiem ładne jesienne grzybki- to wszystko odbija się na rozpromienionej radością mojej i brata twarzy. Tak podsumowując- grzybów zdrowych, obranych ponad 4 kg. W tym- liczyłam- a co mi tam- do tylu jeszcze daję radę - razem wyszło mi 130 szt + 0,9 kg pięknych
kurek.
Koźlaków różnobarwnych- 54 szt,
Koźlaków pomarańczowych -10 szt- w tym ogromne i całkiem malutkie,
borowiki -2 szt,
zielonki- 3 szt,
podgrzybka- 61 szt. Na fotce w koszu brakuje
podgrzybków- te do foto nie pozowały- zebrałam je w eko torbę. Faktycznie muszę przyznać, że grzyby nie rosną wszędzie. Trzeba znaleźć miejsce, lub je znać. My byliśmy w trzech miejscach i w pierwszym nazbieraliśmy najwięcej. Brat miał podobną do mnie ilość. Wyjeżdżając z lasu mijaliśmy na parkingach mnóstwo samochodów. Ludzie zamiast do marketów zrobili sobie na parkingach spotkania z bliskimi, z dziećmi, z głębokimi wózkami na spacerze też byli młodzi ludzie. Niedzielne przedpołudnie cudowne w doznania, wcale nie skąpe w grzybki, skończyło się. Jest wspomnienie, jest energia i może już ostatni tak piękny leśno-dzień. Będąc w zagajniku- tylko usłyszałam i kątem oka spostrzegłam gnającego na skraju tegoż zagajnika dzika. I to by z leśnych doznań było na tyle. Serdeczności do Wszystkich z Was i każdego z osobna dla Pana Marka oczywiście też z mojej jesiennej niziny :)