Wcale nie chciałem dziś jechać do lasu, miałem mnóstwo spiętrzonych prac domowych, jak zwykle w sezonie grzybowym, ale tak jakoś samo wyszło... Po obiedzie narzeczona syna (mam dwóch, ten jeszcze stanu wolnego, przynajmniej formalnie) stwierdziła, że musi się wyluzować i zaproponowała spacer po lesie. Krótka narada co do kierunku i pojechaliśmy do lasu makoszowskiego na południu Zabrza. Nawet nie odeszliśmy 50 m od parkingu, kiedy przy mocno uczęszczanej ścieżce wypatrzyłem pierwszego
prawdziwka, skubany spryciarz schował się w leżącej suchej gałęzi. Idziemy ścieżką dalej, po drodze opowiadam historię tego terenu, zawdzięczającego swoją rzeźbę, charakter i urodę (o dziwo, to możliwe na Śląsku) działalności ludzi. Taki teren nazywa się antropomorficznym, w Makoszowach praktycznie wszystko jest na hałdach, zapadliskach, zwałowiskach. W międzyczasie znajdujemy kilka kolejnych
prawdziwków, nadal przy samej mocno uczęszczanej ścieżce. Potem trochę włazimy w głąb lasu, ale nie szukamy grzybów, tylko podziwiamy antropomorficzny staw i drugi, który po latach znowu przestał być stawem, a kiedyś były tam piękne ryby. Po drodze tak mimochodem spotykamy kilka
podgrzybków brunatnych, złotawych i
kani. Spacerek przyjemny, a moja przyszła synowa zarobiła porcję grzybków za swój dobry pomysł. Zdjęcia nie zrobiłem, bo nikt jakoś nie pomyślał, żeby wziąć ze sobą telefon, nie mówiąc o aparacie, więc daję stare z sierpnia, nawet dość podobne do dzisiejszych widoków. Pozdrawiam grzyboświrków i życzę takich miłych niespodzianek, jaka mnie spotkała.