Po południu żona mówi: idę na kije. To ja: dobra przejdę się z Tobą i przy okazji sprawdzimy moje miejsca na kanie. No i poszliśmy do osiedlowego lasku. Po kilometrze 5 kań i 3 kozaki babka. Za kolejne pół kilometra kolejne dwie kanie, kolejna babka i 17 kozaków czerwonych. Najładniejsze na mojej ulubionej skarpie. Po godzinie zadowoleni wróciliśmy do domu.