raj dla grzybiarza. bo inaczej tego się nie da opisać. wczoraj po udanym wypadzie na grzyby na obiad czekał sos z
borowików,
podgrzybków,
kozaków i
kurek. a dzisiaj po kolejnym grzybobraniu zupa z
borowików (specjalność mojej mamy). dzisiaj wpadłem do "mojego" niewielkiego lasku, który rok temu uratował sezon. Miejsce okrutne do chodzenia, a po deszczu to już tylko dla wytrwałych. już w tym roku się przebudził, ale dopiero teraz na całego.
borowiki jak z atlasu. grzyby w mchu (i to tak, że zdarzyło się nadepnąć i dopiero zobaczyć), czasem ukryte pod gałęziami świerków. w sumie 52 sztuki przytargane. jakieś 10 zostało bo robaczywe.
co ciekawe po wyjściu z "miejscówki" spotkani grzybiarze narzekali, że marnie z grzybami...
jutro dzień przerwy.