Nie wierzyłam … śledziłam, czytałam i uwierzyć nie mogłam, że niemal wszędzie coś się ruszyło, tylko u nas mapka podejrzanie barwi się na niebiesko. Postanowiłam więc to sprawdzić na własnym koszyku, no i stało się! Grzybów cholera faktycznie nie ma: ( W zdawałoby się niezawodnych od lat i sprawdzonych miejscówkach po prostu jedna wielka kicha. Na 1m2 wśród wysokich traw znalezione jedynie 3
maślaki i 2
podgrzybki, a na pocieszenie w dużym lesie sosnowym cudny okaz kilogramowego
siedzunia. I niestety to na tyle. Wybiło dużo
muchomorów czerwonych i sromotników oraz bliżej mi nieznanych psiaków, więc jesienny las zaczyna w końcu wyglądać grzybowo. Jednak zimne noce sprawiają, że pomimo pięknej deszczowej aury, jadalna grzybnia chyba stoi w miejscu. Z uwagi na zbliżającą się wielkimi krokami godzinę zero (o matko, to już za tydzień!!!), odpuszczam bieganie po lesie z „arbuzem”, mając jednocześnie nadzieję, że może pod koniec listopada coś jeszcze z runa wybije i uda mi się wymknąć cichaczem z domu na oblatanie moich miejscówek :) A nadziei tracić nie wolno – toż to zeszłoroczny sezon 15 listopada trwał w najlepsze, a kończyłam go dopiero 5 grudnia :) Pozdrawiam wszystkim zapaleńców :) Darz grzyb!!!