Razem z moją żoną bardzo lubimy lasy w Belinie. Przede wszystkim ze względów sentymentalnych. Pojechaliśmy tam pierwszy raz w tym roku. Najpierw szok - przez środek lasu w ciągu roku poprowadzono "drogę pożarową". Niesamowite, ale pewnie dwa tiry by się minęły na tej bardzo mocno utwardzonej drodze. Nie wiem, jak można tak niszczyć przyrodę! Samo grzybobranie było jednym z najdziwniejszych w moim życiu. Przez pierwsze 1,5 godziny znaleźliśmy chyba z 5 sztuk. Tak więc było to jakieś 2 sztuki na osobogodzinę. Aż tu w pewnym momencie trafiliśmy w miejsce, gdzie w poprzednich latach były małe stawki. Wody teraz tam nie było, ale można było poczuć choć trochę wilgoci. Były tam też ślady działalności dzików. I proszę sobie wyobrazić, że w tym jednym miejscu powiedzmy w kwadracie 150 m na 150 m znaleźliśmy masę kozaków brązowych, czerwonych, kilka prawdziwków, dwie kanie, rydza i sporo opieniek - w sumie cały koszyk!! W całym lesie nie ma faktycznie w ogóle grzybów, a my mamy dziś pięć zamarynowanych słoiczków oraz sporo grzybów zamrożonych.