szerzej:
Darz Grzyb!;-) Rozpoczął się lipiec. Dojrzewają maliny, kwitną jeżyny, zachęcają aromatem do zerwania i spożycia poziomki, coraz liczniej dojrzewają jagody. Sobota okazała się wybornym dniem na ich zbiór, dlatego niewiele zrobiłem zdjęć, a po terenie za grzybami pokręciłem się około godziny. Umiarkowana temperatura, przyjemny, chłodzący wiatr i zmienność w zachmurzeniu to były warunki, które lubię najbardziej podczas wielogodzinnych zbiorów jagód. Poszedłem w inne rejony niż ostatnio i sprawdziłem też kilka miejscówek na grzyby, ale z góry wiedziałem, że cudów nie będzie. Mało tego – nawet jeden dorodny kapelusznik byłby cudem w tych warunkach. Bukowinę, jak i okoliczne regiony deszcze omijają z daleka. To częsta “przypadłość”, obecnie nawet bardzo częsta na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Ostatnie ulewy, które przetoczyły się ponad tydzień i dwa tygodnie temu to zdecydowanie za mało, aby pobudzić w minimalnym stopniu grzybnię, chociaż na takim poziomie, jak to miało miejsce pod koniec czerwca i na początku lipca zeszłego roku. Tradycyjnie lepiej jest w górach, gdzie grzybiarze znajdują kurki i pojedyncze borowiki usiatkowane oraz krasnoborowiki ceglastopore. Niemniej i tam jest bez szału, jak na góry, ponieważ w lipcu zdarzają się na terenach górskich bardzo obfite wysypy grzybów i mają one miejsce częściej niż na nizinach. Tymczasem w Bukowinie i okolicznych lasach wróciła “norma”, czyli wakacyjne bezgrzybie. Przy coraz wyższych temperaturach to nic dziwnego, ale zastanawia mnie całkowity brak koźlarzy, począwszy od maja. Tym bardziej, że maj był chłodny i wilgotny. Wprawdzie mieliśmy opóźnienie w wegetacji, ale jednak – według mnie – coś tam powinno się wtedy wykluć, chociażby na przełomie maja/czerwca. Widać, że według lasu – niekoniecznie. Obecnie zrobiło się zdecydowanie za sucho, a na resztkach wilgoci na ściółce można spotykać przeważnie dogorywające owocniki innych gatunków grzybów. Jedynie przyzwoicie wyglądający kapelusznik to drobny muchomorek, który wyrósł w trawie w lesie sosnowo-bukowym. Poza tym stanowiska grzybowe świecą pustkami, ale – jak pisałem w poprzedniej relacji – na grzybki przyjdzie jeszcze czas, najpewniej jesienią, kiedy uspokoją się temperatury i owady. Dla tych grzybiarzy, którzy ewidentnie chcą coś znaleźć, niekoniecznie nadającego się do gara, zawsze pozostaje oferta grzybów nadrzewnych, które w mniejszych lub większych ilościach można gdzieś wypatrzeć. W lasach gospodarczych z przewagą sosen to głównie brzozy mają towarzystwo hub. No i przyszedł czas na jagody. Optymalne warunki pogodowe i większa ilość dojrzałych jagód w porównaniu do poprzedniej wyprawy, pozwoliły mi rozwinąć skrzydła. Pierwsze zakwasy przeszły, dzień zapowiadał się fantastyczny jagodowo i taki też był. We wtorek było ciut za ciepło, a sobota okazała się idealna, jeśli chodzi o temperatury. Z jagodami i ogólnie ze wszystkimi owocami jest podobnie jak z grzybami, tzn. zaczynają się pierwsze owoce, z dnia na dzień jest ich coraz więcej, aż dochodzi do kumulacji, czyli optymalnej ilości owoców dojrzałych. Po kumulacji zaczyna się stopniowe opadanie owoców, ponieważ stają się przejrzałe. Obecnie jagody znajdują się w fazie narastania fali, czyli z każdym dniem przybywa owoców dojrzałych. Do szczęścia potrzebne są jeszcze solidne opady, dzięki którym jagody zwiększyłyby swoją objętość i masę. W tym tygodniu jest szansa na nieco większe opady, o ile oczywiście front nie “zdechnie” i uaktywni się dopiero poza regionami Wzgórz Twardogórskich. Do piątku/soboty sytuacja się wyklaruje. Cała relacja dostępna na blogu pod linkiem: https://www. lenartpawel. pl/lipcowo-jagodowo-ale-bez-grzybow. html Pozdrowienia dla Admina oraz Bractwa Zagrzybionego i Zalesionego.;-)
szerzej:
Zachęceni doniesieniami o ogromnej ilości jagód jakie pojawiły się w okolicach Oleśnicy postanowiliśmy sprawdzić ich rzetelność w terenie. Oczywiście mając nadzieję na chociaż symboliczny zbiór grzybowy. Pakujemy manatki i wraz z Lepszą Połową po ok. 40 minutach jazdy meldujemy się w Bukowinie. Obszczekiwani przez miejscowe Azorki, nie tracąc czasu idziemy do lasu. Próbujemy skrócić drogę idąc zamiast duktem przez las a przy okazji rozglądamy się za grzybami. Nic z tego. Nie widać nawet owocników trujących. Jest bardzo sucho i z grzybami trzeba poczekać na porządne deszcze. Natomiast co do jagód doniesienia potwierdzają się w 100%. Jest ich naprawdę dużo. Wystarczy przejść kilkanaście metrów po jagodniku żeby znaleźć krzaczki wręcz oblepione owocami. Przystępujemy więc do zbioru. Po jakichś trzech godzinach zarządzamy przerwę. Żona siadła sobie pod sosną konsumując śniadanie. Ja natomiast bardziej dla uspokojenia sumienia niż z nadzieją na znalezienie czegokolwiek, wziąłem prowiant w kieszeń i poszedłem sprawdzić niedalekie miejsce kozakowe. Spaceruję sobie pomiędzy brzozami z wiadomym efektem. Ale nic to, za tą brzózką na pewno znajdę takiego czerwońca, że żonie oko zbieleje. Nie ma? Trudno, sprawdzę jeszcze tą i tamtą brzózkę. Coś chyba znajdę. Niestety z tego świata marzeń wyrywa mnie dźwięk telefonu (cholera kto wymyślił te komórki) i głos przywołujący do porządku oraz nakazujący niezwłocznie wracać do pracy. Cóż.... na władzę nic nie poradzę :) Wracam więc zo zbioru jagód chociaż kręgosłup, kolana i chyba wszystko krzyczało, że już dość :) W końcu, chyba dla ironii znajduję jedyny wczoraj okaz grzyba - mocno podsuszonego muchomora mglejarkę (teraz zdaje się muchomor brunatny). Chociaż zawsze to grzyb :) Ale tam czy te grzyby są najważniejsze? Jesteśmy w lesie sami. Chłoniemy leśne klimaty, ładujemy nimi akumulatory na następny tydzień. Słuchamy śpiewu ptaków. Jeszcze bardzo sprzyja nam pogoda. Nie ma upału, jest ciepło a chwilami silniejszy wiatr działa jak klimatyzator. Jest tylko jeden minus. Dlaczego tak wolno przybywa jagód w naczyniach. Oglądem wiaderko ze wszystkich stron, nie jest dziurawe. Czyli trzeba bardziej przyłożyć się do roboty :) Około 19:00 ogłaszamy fajrant i ze zdziwieniem stwierdzamy, że wcale tych jagód nie jest tak mało. Po zważeniu w domu okazało się, że narwaliśmy ich ponad 6 kilogramów. Jak na nas to jest bardzo dużo. Zmęczeni ale bardzo zadowoleni z wycieczki z żalem wracamy do domu z nadzieją na odmianę naszego grzybowego losu.
Serdeczne pozdrowienia dla Admina i Leśnych Ludków.
szerzej:
Darz Grzyb!;-) Koniec czerwca, błękit nieba, coraz wyższe zboża, cisza przerywana na moment przez pędzący pociąg lub dźwięki wydobywające się z wnętrza wioski. Czasami przyjemny zapach docierający z pobliskiej chlewni.;)) Swojskie, bukowińskie klimaty. Gdy to wszystko ujrzałem, nabrałem wielkiej ochoty na spacer po bukowińskiej ziemi i jakoś nieśpiesznie było mi na jagody. Plan wycieczki został szybko skorygowany. Postanowiłem, że około 1,5 godziny poświęcę na szwendanie się tu i ówdzie, a później pójdę w siną dal, która jawi się w barwach fioletowo-jagodowych. I tradycyjnie nie za bardzo wiedziałem, w którym podążyć kierunku, ponieważ zawsze mam do wyboru cztery strony świata, a mogę wybrać tylko jedną z nich. Decyzja zapadła szybko i po kilku minutach znalazłem się w lesie. Zacząłem chodzić skrajami lasów, sprawdzać kilka miejscówek grzybowych, chociaż wiedziałem, że z grzybowego punktu widzenia to jest raczej kiepsko i nie zapowiada się, że coś znajdę. Ostatnio było za gorąco, zrobiło się też dość sucho, pomimo, że coś tam popadało w między czasie. Oddaliłem się w miejsca, które napełniają człowieka wykwintnym spokojem, ciepłem i pięknem. Pola, łąki, lasy, niewielkie wzniesienia i punkty widokowe. To wszystko można zobaczyć w bukowińskich i okolicznych lasach. Chwyciłem za aparat fotograficzny i zacząłem łapać magiczne chwile z końcówki czerwca do obiektywu. W tej, wydawałoby się że leniwej, prawie nieruchomej enklawie toczy się liczne życie. Wystarczy zwolnić tempo wycieczki, wsłuchać się i przypatrzeć, a otworzy się nam nieskończone bogactwo dźwięków i przyrodniczego ruchu, począwszy od mrówek, a kończąc na krukach i szybujących ptakach drapieżnych. Odwiedzam starą, dobrą znajomą. Znamy się kilkadziesiąt lat. Niekwestionowana ascetka tego terenu. Podczas, gdy inne drzewa żyją wśród swoich, wspierają się wzajemnie, chronią przed wiatrem i łagodzą męczący upał, ona dumnie rośnie przy polnej drodze, wśród trawy i zbóż. Samotna w tłumie, ale szczęśliwa i urocza. Czy rzeczywiście jest taka samotna? Kiedy podejdzie się do niej blisko, okazuje się, że z tą samotnością nie jest tak do końca. Ile ptaków siedzi w gęstwinie jej pędów? Ile pająków krząta się i buduje sieci w gałęziach? Ile wszelkich drobnych żyjątek znajduje ukojenie i spokój pod jej koroną? Nawet zapracowane mrówki wędrują przy jej pniu, ciągle coś taszcząc ze sobą lub czegoś szukając. Bywaj zdrów polna gruszko i do kolejnego zobaczenia! Po (nie) samotnej gruszce przyszedł czas na zboże. Nasze urzekające, dobre, wiejskie, rolnicze klimaty. Ci, co siedzą w miastach non stop, nie czują tej radości, wolności, piękna i wspaniałości, którą można odnaleźć niby w tak prostym pejzażu, jakim są łany zbóż. Dlatego od czasu do czasu warto wybrać się na wieś, zwłaszcza taką, gdzie jeszcze tli się duch szacunku i przywiązania do świętości ziemi, która karmi człowieka. Zachwycam się harmonią tego miejsca. Co roku rośnie tu zboże, w oddali widać wzgórza i lasy. W każdym sezonie przychodzę tutaj pod koniec czerwca lub na początku lipca. To miejsce ma dla mnie magiczny, wręcz święty wymiar. Nie trzeba nic dopowiadać. Wystarczy przyjść i usiąść. Za zbożami podążam obok łąki, obecnie mocno porośniętej. Słońce wciąż nie rozjaśniło terenów pełnią blasku, za to zaczęło przybywać chmur pierzastych, które uczyniły polno-leśną krainę jeszcze bardziej malowniczą. Pośród zbóż wyrastają kwiaty, co natychmiast wykorzystują owady zapylające, żerujące, odpoczywające i inne. Tyle mają do dyspozycji zboża naokoło, a jednak wybierają polne kwiecie wysiane spontanicznie, dla niech pewnie jest najlepsze w świecie. Pomału żegnam się z polami i łąkami. Podążam skrajami lasów, rozglądam się przy okazji za grzybami, ale to jeszcze nie ich pora. Ani psiaka, ani bedłki, ani hubana, choćbym chodził do samego rana. Miejsce na prawdziwki świeci jeszcze bezgrzybiem i pustką. Nawet, jak nic nie ma, zawsze czuję tu przypływ grzybowych endorfin, bo wiem, jakie wspaniałe grzyby można tu znaleźć. Trzeba tylko na nie trafić w odpowiednim czasie. Chciałoby się znaleźć choć jednego jedynego, aby nacieszyć się nim przez całą wycieczkę. Jednak prawdziwki, tak, jak i większość grzybów to niezależne oraz niepodporządkowane życzeniom czy prośbie grzybiarzy organizmy, które same decydują, kiedy wyjść ze ściółki. Im dalej w las tym więcej piachu i sosen. Zbliżał się czas rozpoczęcia zbioru jagód. Wiosna 2021 była zimna, pochmurna i całkiem wilgotna. Jak te warunki przełożyły się na jagody? Za kilka minut miałem uzyskać wstępną odpowiedź na te pytania. Na pewno sezon się nieco spóźnił, ponieważ w połowie miesiąca jagód jeszcze nie było. Regułą na bukowińskiej ziemi jest to, że dojrzewające jagody powinny pojawić się w połowie czerwca. W tym roku było trochę za zimno i owoce nie dojrzały w tym czasie. Ale to nic nie szkodzi. Zaczęły się teraz, pod koniec czerwca. Na razie nie ma ich jeszcze dużo i przeważają owoce w małych rozmiarach, ale miejscami można już spotkać te w najbardziej pożądanej wielkości, które znacznie szybciej się zbiera. Póki co, trzeba trochę połazić po lesie i poszukać odpowiedniego stanowiska z większymi jagodami. Niemniej z każdym dniem powinno być lepiej. Za to można zachwycać się głębią zieleni krzaczków jagodowych, na szczęście nie wypalonych przez suszę i upały, jak to miało miejsce np. w 2018 i 2019 roku, nie wspominając już roku 2015, w którym jagodniki dosłownie wyschły na wiór i w sierpniu wyglądały tak, jak normalnie wyglądają w listopadzie. Przydałby się porządny opad deszczu i ciepła, ale nie upalna pogoda, aby jagody nabrały tężyzny i turgoru. Sezon dopiero startuje, a zatem największej obfitości jagód spodziewam się około połowy lipca. Zaczynają też dojrzewać maliny, kwitną jeżyny i lipy. Lato na dobre zagościło w bukowińskiej krainie. Pierwsze zbiory cieszą niezmiernie, chociaż zakwasy na stawach i kręgosłupie czuję jeszcze do dzisiaj. Przy drugim i następnym podejściu do skubaniny jagodowej powinno być łagodniej i mniej boleśnie. Po zakończeniu ceremonii jagodo-zbierania pozostało mi jeszcze przejść przez pozostałe części lasu. Łudziłem się, że znajdę pierwszego kapelusznika w tym roku albo garstkę kurek, jednak las rozwiał wszelkie wątpliwości. Na pierwsze grzyby muszę jeszcze trochę poczekać. Może nawet do sierpnia albo do września. Mniejsza z tym. Dla mnie ważne jest tylko to, żeby sezon jesienny był obfity i o czasie. Przy leśnych drogach można spotkać dojrzewające wiśnie – zdziczałe, będące pozostałością po po dawnych sadach lub ogrodach. W smaku trochę cierpkie, kwaskowate, ale owadów to nie odstrasza. Siadają, próbują, smakują i delektują się chwilami owocowej uczty, która trwa zaledwie kilka tygodni w roku. Opóźnienie w wegetacji, które było widoczne w kwietniu i maju praktycznie zatarło się. Przyroda nadrobiła zaległości, czemu sprzyja w przewadze ciepła lub gorąca czerwcowa pogoda. W bukowińskich lasach rozpoczęło się zielone święto. Lato w pełni. Radosna atmosfera przenika przyrodę w zwierciadle bijącego z niej piękna i przepychu, które jeszcze 2 miesiące temu było szare, bezlistne i ubogie. Przeznaczenie i czas kierują tym wszystkim, ciągłą przemianą, nieskończonością i odwieczną tajemnicą różnorodności życia. Cały wpis pod linkiem: https://www. lenartpawel. pl/poczatek-sezonu-jagodowego. html Pozdrawiam.;-)