(20/h) 20 czubajek dużych i nierozwiniętych + 70 maślaków żółtych. Kanie w trawie w brzezinach, masowo. Maślaki w sośniakach, ale tylko na zatrawionych polankach (policzyłam tylko większe sztuki, w sumie było ich ok. 70). To moja stała miejscówka i jest tam też dużo zajączków i rydzów, ale z rydzów i zajączków znaleźliśmy tylko 2 małe złotopore... Wciąż także brak prawdziwków. Ściółka po wierzchu wyschła, ale pod spodem jest wilgotna i cała biała od grzybni. Jeśli pogrzeje jeszcze ze 2 dni - grzyby się skończą, jeśli popada - będzie ich sporo, bo wyglądają, jakby tylko na to czekały :)
(0/h) Znowy spacer 2 h i nic. Zapaszek jest i pojawiły się jakieś trujące bo kilka dni temu nawet takich nie było, ale oza tym nie przywiozłem ani jednego na obiad. Za kilka dni kolejne podejście.
(12/h) 3 kg ucha bzowego, po które poszłam, żeby się nie rozczarować, że jeszcze nie ma prawdziwków. Prawdziwków nie ma. Liczba w raporcie to wynik podzielenia 3 kg na 250 g, a i tak nie wiem, czy nie zawyżona. Ucho piękne, chrupiące, sama radość :) Po weekendzie na pewno wysyp. W lesie aż kipi od zapachów :)
... szerzej o tym grzybobraniu ...
Dzionek jak wczorajszy, taki bliźniaczy. Zachmurzenie po całości, opady ciągłe od wtorku się ciągnące, to i spacer trzeba było uskutecznić. Już statecznie, nie po mokrym mchu i liściach, a po śliskich od deszczu ścieżynkach. Las mieszany. Z tak wybujałym drzewostanem, że ścieżki jak tunele w zieleni okolicznej wyglądają. A że dzionek mocno szarawy, to i w lesie za jasno nie było. Ponieważ kropiło jak wczoraj, to nie tyle z nieba dyngusa dostawałam, co okoliczne drzewa i ich listowie skrzętnie nazbieranym deszczem ze mną się dzieliły. Jeśli o grzybostan leśny chodzi to od wczoraj wiele się nie zmieniło. Tak jakby w większych ilościach i rozmiarach pobocza purchawki różnej maści opanowały. Idąc tym ciemnym leśnym tunelem w pewnym momencie z daleka na wysokości do 1 metra na drzewie widzę jasną plamę. Tak to troszkę wyglądało, jakby pod drzewem słoneczko się schowało. Plama miała co najmniej 2 metry. Po bliższym przyjrzeniu okazało się, że to gromada potężna czernidłaka gromadnego. Ale naprawdę gromada z setek pięknych maleńkich i troszeczkę już większych grzybków się składała. Ach żebym ja tak czarodziejską różdżkę miała. To nie muszę mówić w co bym je zamieniła. Widok cudowny. I tak moje kochane lasy znowu czymś pięknym mnie zachwyciły. Serdecznie pozdrawiam.- :)
(0/h) Lało u mnie cale pół nocy, jak nie dłużej. Wczoraj przyszła nad moje równiny całkiem zgrabniutka burza. Już na samą myśl jak to może w lasach wyglądać zrobiło mi się całkiem przyjemnie. Ranek nie całkiem pogodny po tych obfitych deszczach, ale taki sobie z delikatnym deszczykiem..........
... szerzej o tym grzybobraniu ...
Co robić pomyślałam, ano nie ma co się zastanawiać tylko przeciwdeszczówka i do lasu. Poranek chłodniusi i przekropny. Temperatura normalna czyli 18 stopni. Do lasu wtańczyłam z otwartą przyłbicą. Jakaż to rozkosz była podreptać po zalanych wodą duktach. Po nasączonym deszczem jak gąbka mchu. To nic, że adidaski już po 10 minutach kontaktu z podłożem podziękowały za współpracę pijąc wodę jak gąbka. Skarpetki nie gorsze też robiły co mogły pijąc wodę do oporu. A ja - cała w skowronkach. Choć te skowronki leśne i inne ptactwo pozamykały wszystkie dzioby. A tu jeszcze więcej przyjemności. Co rusz a to tu a to tam coś nowego w mchu i listkach się mym oczom pokazywało. Były czernidlaki, podróżniczki, gołąbek- jeden bo jeden, ale za to całkiem sporych rozmiarów. Zdarzały się małe pojedynczo i w zgrupowaniach purchawki. Szczęścia dopełnił przepiękny, pierwszy w tym sezonie rurkowiec we własnej wspaniałej osobie. Urósł sobie tak od niechcenia na skraju - piaskowiec modrzak. Na takim bezgrzybiu jak u mnie to dopiero była frajda. Radość na całego. Sprawiłam mu fanfary, sesyjkę i biedaka pozostawiłam samotnego w lesie z gorącą prośbą aby postarał się o inne najlepiej borowe towarzystwo. Powietrze cudowne, wilgotne przepełnione zapachem całego lasu, wilgocią ściółki dopełniło szczęścia. Aż miło było popatrzeć na wszelką roślinność tę wybujałą, jak i tą mniejszych rozmiarów wyprostowaną, napita do syta wodą i dumnie spoglądającą w dal. Spacer c u d o w n y. To nic, że prawie wykąpałam się w lipcowym cieplutkim deszczyku. Tego wypadu- dość długiego bo w lesie ponad trzy godzinki i na liczniku prawie 7 km- długo nie zapomnę, a jutro też ma popadać. Już się cieszę- serdecznie pozdrawiam :)