Więc i ja dzisiaj w lasach bawiłam i się obłowiłam i to całkiem nieźle. Cztery murowane godziny zbierania. Ponad 500
podgrzybków. Od mikrusów tak maleńkich jak maluszka paznokietek, do tych już bardziej dorodnych, co to jak się do kosza wrzuciło, to od razu przybyło. Same
podgrzybki jak już napisałam, jeden koźlaczek...……………...
Ach co to było za grzybobranie!!!!!!!!!!!!!!!!! Kości bolą wszystkie, barki, kolana, kręgosłup- totalna rozsypka, ale czego nie robi się dla nich- królów lasów. Może to tylko
podgrzybki, ale za to jak cudne- octóweczki jak malowane. Tych maluszków na samym początku tyle się nazbieraliśmy, że dosłownie z kolan się nie wstawało, a ich gzubów w koszu i tak nie przybywało. Pojechaliśmy dzisiaj w miejscówki mojego Braciszka kochanego, bo to jego tereny łowieckie. Samochodów po drodze jak na parkingach przed Tesco. W lesie też próżno było szukać samotności. Przed nami, zbieracze dwójkami i trójkami szli w las. Za nami następni. Bałam się, że nawet kosza do połowy nie uda się zapełnić, ale co w praniu się okazało, ilu ludzi by nie zbierało, to one i tak na nas czekały. Całkowicie niewidoczne, w mchu, igliwiu, na łebkach, pod listkami pochowane. A pochowane one dzisiaj były na medal. Las cudowny- zapach w nozdrza lekko grzybnia ich łaskocze. Już powietrze leśne przy wejściu podpowiadało, co nas w głębi czeka. Słoneczko, a to było, a to się ukryło. Taki dzisiaj kaprys miało. Raniutko ziąb był na dworze, a więc i przyodziewek stosowny do okoliczności, ale jak się w zbieraniu, pokłonach, klękaniu rozpędziliśmy, to kolejne warstwy odzieży w plecakach lądowały. Grzybki rosły różnie i różniście, w rodzinach wielodzietnych, solo, dwa, trzy i większymi kilkudziesięcioosobowymi stadami. W niektórych miejscach było ich po trzydzieści. Ale, jak zawsze jest pewne ale- nie w każdym kwartale lasu tak wesoło było. Były lasy, przez drogę, gdzie szkoda było czas marnować- warunki niby takie same, piękny mech, ale grzybków brak. Odwiedziliśmy także piękne górki, na których grzybów być powinno sporo, bo i mech cudny, i daleko od konkurencji, ale jak się okazało- rosły mikrusy i to w pojedynkę, co pewien odcinek. Po zważeniu w domciu okazało się, że tych leśnych cudeniek przywiozłam ponad 6 kg. Teraz, gdy wstępnie z częścią się uporałam - siedzę, piszę, a przed oczyma, nie laptop, ale leśne grzyby. Pragnę podziękować Panu Markowi za cały nasz portal, a w szczególności, że tak żółto-brązowym kolorem ciągnie po mapie z południa w centrum Polski. Wszystkim pięknie się kłaniam i serdecznie grzybowo pozdrawiam. A tak na marginesie, ciekawi mnie, kiedy ruszą grzyby w okolicach Nowego Tomyśla? Darz grzyb Wam Wszystkim :))))))))))))))))) I oczywiście zapomniała bym dodać, że przepięknych młodziutkich
zajączków były całe polanki, rodzinki. Gdybym je zbierała, to chyba co pół godziny do samochodu z koszem bym latała. A kosz jak na złość zabrałam tylko jeden, bo kto by się takiej gratki w lesie spodziewał. Ach- znalazłam w lesie "
kurkę" szt jeden- rosołową. Tak w tych naszych lasach czasami też bywa.
Kurka- w dopisku- serdeczności- bo to już jest wszystko :)