468
borowików szlachetnych w dwie osoby
Grzybobranie zaczynamy wcześnie rano od lasu jodłowego. Miejsce piękne, ale okazuje się strasznie przebrane - grzyby są (w ilości ok. 20/h), ale tylko takie, które urosły w nocy, większych grzybów absolutny brak. Mało tego - ludzi przybywa z każdą minutą. W tej sytuacji aktywujemy plan B i jedziemy na inną, z góry upatrzoną, miejscówkę. Tu ludzi także sporo, ale i las dużo większy. A im dalej w las, tym ludzi mniej, a grzybów więcej. Odchodzimy kawał drogi od samochodu i kolejne
borowiki lądują w naszych koszykach, znajdowane w lesie mieszanym jodła-sosna-buk, a potem w lesie bukowym.
Prawdziwki rosną wszędzie, czasem punktowo, a czasem po kilkanaście w jednym miejscu - coś pięknego i niespotykanego dla mazowieckiego grzybiarza. W pewnym momencie zaczynam borykać się z brakiem miejsca w koszyku - mam jednak szczęście nie tylko w grzybobraniu, bo znajduję porzucone w lesie 15 l wiaderko po farbie i problem się rozwiązuje. Od czasu do czasu trafiają się również grubonogie
podgrzybki, rzadziej
ceglasie i koźlaczki dębowe. Są i maślaczki, ale dla tych brakuje miejsca w naszych koszykach/wiaderkach. Grzyby prawie wszystkie młode, z rzadka tylko nieco starsze osobniki, praktycznie brak robaczywych. Grzybobranie kończymy bardzo zadowoleni, z kilometrami w nogach, kilogramami w rękach, bananem na ustach, bólem w plecach i niemalże idealnym prawdziwkowym remisem - 235 do 233 sztuk. Potem już tylko 2 godziny do domu i 8 godzin przerabiania grzybów - ale było warto. Pozdrawiamy wszystkich grzybniętych.