Jeśli przeżyje się coś niesamowitego i cudownego, to naszym marzeniem jest powtórka z tych rewelacyjnych doznań. Ja mam podobnie. Uwielbiam kawę, i nigdy jej cudowny aromat nie będzie mi obojętny. Z lasami i grzybami mam podobnie. Nie umiem się nimi nasycić. Jak narkoman jakiś. Im więcej jest tego szczęścia w zasięgu, tym bardziej marzę o powtórkach. O powtórkach ze zbierania grzybów, albo z ich intensywnego poszukiwania, albo z oczekiwania na wysyp tych przepięknych leśnych darów natury. Dzisiaj - no nie mogłam wysiedzieć w domu. Nawet gdyby się waliło, albo paliło- a co tam- i tak bym wylądowała w lesie. Pogoda- jesienna- cudowna. Raniutko ok +11, rosa, brak wiatru, czyściuteńkie niebo- czyli zapowiedź jesiennego, nisko świecącego słońca- nic, tylko wszystko rzucić i choć na niedługo uciec z miasta. Już jazda do lasu obiecywała mi co mnie tam może spotkać. Po drodze mijane drzewa, a to z zieloną okrywą, a to całkiem golusieńkie, a to we wszystkich odcieniach żółci, a to czerwień z brązami. Las natomiast powitał mnie ciszą, ciepełkiem poranka, lekką wilgocią mchu. Żadnego samochodu na mijanych leśnych parkingach. W lesie też totalna pustka przez całe 2,5 godziny mojego pobytu. Grzybów na pierwszy rzut oka zdecydowanie mniej. Myślę tu o blaszkowcach. Brak widoku pięknych czerwonych
muchomorów. Pojawiały się pojedynczo i okazjonalnie na poboczach. Na dzisiaj wybrałam z premedytacją las ze średnią sosną, pięknym, ale niezbyt wysokim mchem, brak na obrzeżach zagajników- typowo na
podgrzybka z grubą nóżką- tego jesiennego. Jeśli chcę go zebrać- jadę w te lasy - i albo trafiam i mam, albo wracam z koszem pełnym cudownego leśnego powietrza. Tak pojechałam, mając w pamięci niedzielny cudowny pobyt w tych lasach, tylko z innej strony. Idąc poboczem w znanym mi kierunku, powitał mnie przepiękny
podgrzybek- jak gospodarz zapraszając dalej. Piękny, gruba noga, zwarty ciemny kapelusz słusznego rozmiaru i wysoki jak na gospodarza przystało na dobrych 10 cm. Zgłupiałam. Myślałam, że jak poprzednio,
podgrzybki będą na krótkich nóżkach, ledwo widoczne. Ale nie w tym lesie. Nie ukrywam, że zdarzały się młode mikrusy niewielkiego wzrostu i z małą mycką na nóżce. Rosły przeróżnie. Najczęściej dorodne widoczne z kilku metrów. Po podejściu witało mnie czasami całe miłe stadko. Czasami chwile były bezgrzybne. Jak to w lasach bywa. Wszystko było by jak marzenie, ale........ właśnie tą sielankę zawsze coś musi spaprać. I tu mowa o przepięknej urody i różnych rozmiarów ok maleństw po odrobinkę większe- ŚLIMAKI- we własnych oślizłych osobach. Ponieważ mech w lesie nie za wysoki, raczej las do suchych należy, żadnej roślinności, ani jeżyn, ani jagodzin, to i tych nadjedzonych przez nie grzybów aż tak sporo nie było. Niemniej niektóre wyglądały jak muchomory- ale brązowe w białe lub jasnobrązowe kropki. Miałam ubaw. Jedno co na plus- to strzyżaki owszem atakowały, ale nie były tak wszędobylskie jak ostatnio. Moim łupem padły 144
podgrzybki- lwia część młodych, ładnych, oraz spora garść pięknych wyrośniętych
kurek. Las mnie znowu zaskoczył. Zabrałam tylko 1 koszyk + 2 ekologiczne torby- wszystko zapełniłam. Grzyby suche, brak "ciap" napitych wilgocią. Uzbierałam wagowo- 4,5 kg. Ponieważ sporo było młodego
podgrzybka- coś mi się wydaje, że jeszcze będzie w lasach bal. Poprzez powtórkę przyjemności niedzielnych- wrażenia zostały utrwalone, ale na jak długo mi to wystarczy- pojęcia zielonego nie mam. Oby na jak najkrócej. Serdecznie Was Wszystkich pozdrawiam z moich kochanych jesiennych nizin- i stwierdzeniem, że rosną- namawiam na wypady październikowe :)